Arka Pana. Lekcja do odrobienia

Miałem w życiu ten przypadek, czy może raczej przywilej, że większą część dzieciństwa i wczesnej młodości spędziłem w robotniczej dzielnicy wielkiego miasta, wśród prostych, choć niekoniecznie niemądrych ludzi.

Publikacja: 21.09.2013 16:00

Arka Pana. Lekcja do odrobienia

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

W większości pracowali w kombinacie metalurgicznym, który nosił w tym czasie imię wodza wielkiej rewolucji. Nowa Huta, bo oczywiście o niej piszę, była miastem eksperymentu społecznego na niespotykaną wcześniej w Polsce skalę. Ci, którzy go wymyślili, chcieli zbudować miasto po marksistowsku doskonałe, przestronne, zaspokajające potrzeby robotnika; miasto równych ludzi. Zaprojektowali więc nowoczesne, jak na owe czasy, bloki, kina, ośrodki kultury, tereny rekreacyjne, ba, nawet zalew.

Dla młodych uciekinierów z podkrakowskich wiosek, dla których je budowano, miasto miało być spełnieniem snów o szklanych domach. Z zabłoconych obejść, krytych strzechą chałup, gdzie zasmarkane dzieciaki nurzały się po szyję w błocie, wchodzili do tego nowego świata jak na cywilizacyjne salony; zamiast łapci wkładali na nogi gumofilce, a potem pierwsze skórzane buty. Dostawali przydział na mieszkanie, trafiali do eleganckich domów, mieszkań z kuchnią, zwykle niewielką, ale za to z łazienką! To był komfort zazwyczaj im nieznany. Statkowali się, zakładali rodziny, płodzili kolejne dzieci i nagle z pewnym zdziwieniem konstatowali, że nie ma gdzie dziecka ochrzcić. Szok, konsternacja. Jak to? Bez chrztu się przecież nie da. Można było pić, tłuc się na całego, wyklinać, zrywać z ojcem i matką, ale nie ochrzcić dziecka? Zapewne właśnie w takich momentach dostrzegali, że w marksistowskim mieście obecności kościoła nie przewidziano.

Czy przyjmowali to za normę? Wydawać by się mogło, że w tamtych późnych latach pięćdziesiątych, tuż po grozie stalinizmu, poziom zastraszenia był tak mocny, że o kościele w Hucie nie sposób było myśleć. A jednak nie. Owi jeszcze niedawno bohaterowie sztandarowej budowy socjalizmu, wypieszczeni przez reżim przodownicy pracy poszli w 1960 roku o kościół (a właściwie o symbolizujący go krzyż) walczyć na ulicy! Zamieszki trwały kilka dni. Do zrewoltowanej dzielnicy ściągnięto milicję i wojsko. Podpalono lokalną radę narodową. Z jednej strony leciały cegły i kamienie, z drugiej padły strzały. Aresztowano około pięciuset osób. Na grzywny i więzienia skazano z nich niemal połowę. Wielu obrońców krzyża straciło pracę. A jednak mieszkańcy Nowej Huty nie odpuścili budowy kościoła. Czy ta trauma przełożyła się na determinację? Chyba tak, skoro komunistyczni inżynierowie dusz przegrali na dobre ten mecz już pięć lat później, kiedy władza wyraziła zgodę na budowę (jednego!!!) kościoła w Nowej Hucie.

Trudno przecenić wagę tej legendarnej świątyni, Arki Pana, dla lokalnej społeczności, Krakowa i całej Polski. Była nie tylko domem bożym dla tysięcy ludzi, nie tylko dziełem ich rąk i skutkiem ich wieloletniej walki, była przede wszystkim symbolem nietrafnych prognoz, spapranych planów macherów od nowego świata. Dowodem ich ideologicznej klęski. Pamiętam nie tylko dzień konsekracji Arki w maju 1977 roku, z wielką rolą pasterza zgromadzonych, przyszłego papieża, ale dużo, dużo więcej. Tysiące dzieci przewalających się co dzień przez salki katechetyczne. Zapierające dech w piersiach tłumy wiernych podczas świąt. Ów strzęp świata wolnego słowa, „Tygodnik Powszechny", po który stało się w gigantycznych kolejkach. Cień kaplic, głos dzwonów, konspiracyjne zacisza plebanii. To był żywy Kościół. Kościół triumfujący. Dający przestrzeń wolności, której tak brakowało, zwłaszcza po ogłoszeniu stanu wojennego.

Pamiętam księży z tamtej epoki. Wielkich duszpasterzy jak śp. ks. Józef Gorzelany. Proboszcz Arki Pana był może i człowiekiem kompromisu, może mniej bojowym niż inni, ale cieszył się ogromnym autorytetem. Ludzie Nowej Huty mieli go za przewodnika i opiekuna, aż do śmierci. Skąd to wspomnienie? Po co o tym piszę? Pewnie dlatego, że w jakimś sensie duchowo jestem wciąż, jak wielu innych z mojego pokolenia, spadkobiercą tamtych czasów. Myślę, że nie byłoby wolnej Polski bez tamtego kościoła, bez azylu, który dawał. Bez mobilizacji, którą wyzwalał.

Nie jest to oczywiście powód, by wyzbyć się krytycyzmu wobec polskiego Kościoła na zawsze. Każdy czas ma swoją logikę. Każda epoka generuje inne problemy. Wolna Polska przetrwała w nas między innymi dzięki Kościołowi. Rosjanie, których duchowość wykorzeniono niemal do szczętu w czasach po rewolucji, dziś odbudowują narodową tożsamość właśnie dzięki Cerkwi. Im głębsze było wykorzenienie, tym mocniejszy resentyment; tym intensywniejsza odbudowa duchowa, zwłaszcza w kręgach prostych ludzi. Warto o tym pamiętać.

Czy Polska potrzebuje Kościoła także dziś? Nie mam wątpliwości. Po pierwsze, nie da się na zawołanie odrzucić fundamentu społecznego ot tak. Po wtóre, społeczna aksjologia nie zmienia się aż tak szybko, by jakiś świecki porządek, nowy świat wartości zastąpił poprzedni za życia jednego pokolenia. Chcemy czy nie, polskość wyrastała z katolicyzmu i trzeba mieć tego głęboką świadomość, gdy walczy się o jakieś oderwane od religii wartości humanistyczne. Nie mają więc na dłuższą metę szans, zwłaszcza w polityce, ci, którzy otwarcie walczą z Kościołem. Ale jak każda prawda, i ta ostatnia ma swoją odwrotną stronę. Laicyzująca się, demokratyczna współczesność także Kościołowi stawia wielkie wyzwania. I on musi się zmieniać, pojmować ich sens i brać je pod uwagę. Inaczej oderwie się od swojego dorobku, przegra historyczną szansę. To zagrożenie i dla nas, i samego Kościoła.

W większości pracowali w kombinacie metalurgicznym, który nosił w tym czasie imię wodza wielkiej rewolucji. Nowa Huta, bo oczywiście o niej piszę, była miastem eksperymentu społecznego na niespotykaną wcześniej w Polsce skalę. Ci, którzy go wymyślili, chcieli zbudować miasto po marksistowsku doskonałe, przestronne, zaspokajające potrzeby robotnika; miasto równych ludzi. Zaprojektowali więc nowoczesne, jak na owe czasy, bloki, kina, ośrodki kultury, tereny rekreacyjne, ba, nawet zalew.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał