Czy warto być Żydem?

Dla Żyda kwestia tożsamości wiąże się ściśle z relacją, jaką ma on ze Stwórcą. Świeckie interpretacje rzeczywistości nie pomagają zmierzyć się z traumą Holokaustu.

Publikacja: 27.09.2013 01:01

Czy warto być Żydem?

Foto: Plus Minus, Krzysztof Łokaj Krzysztof Łokaj, Krzysztof Łokaj Krzysztof Łokaj

Bycie Żydem w Polsce po drugiej wojnie światowej naznaczone zostało pewnym tabu. I to niezależnie od tego, czy chodzi o żydowskość pojmowaną tradycyjnie – jako przynależność do założonej przez Abrahama wspólnoty wiary, języka, kultury i obyczajów – czy też nowocześnie – jako tożsamość etniczną bez odniesień religijnych. Dość powszechnym bowiem zjawiskiem było zamierzone nieprzyznawanie się osób o korzeniach żydowskich do tego, kim naprawdę są. Gdyby ich zapytać o przyczyny takich zachowań, z pewnością w odpowiedziach powtarzałby się po prostu – uzasadniony lub nieuzasadniony – strach przed polskim antysemityzmem.

Trudno się temu poniekąd dziwić. Polska po roku 1945 stała się krajem jednolitym pod względem etnicznym, religijnym i kulturowym. Zagłada elit, zmiana struktury społecznej, przesunięcie granic w kierunku zachodnim to czynniki, które doprowadziły do tego, że wszelka odmienność w naszym kraju przybierała postać ciała obcego. Nawet komuniści wywodzący się z rodzin żydowskich – mimo deklaratywnego oddania sprawie „internacjonalizmu proletariackiego" – zmieniali swoje nazwiska, aby brzmiały jak typowo polskie. Chcieli przypuszczalnie wtopić się w tłum, być Polakami, i to bez względu na to, że wybór ten był podyktowany takim wyobrażeniem polskości, w którym była ona oszpecona i zdeformowana przez komunistyczną ideologię.

Polski antysemityzm

Warto jednak pochylić się jeszcze nad innym zjawiskiem. Chodzi o ludzi, którzy nie przyznawali się – czy nadal nie przyznają – do swoich żydowskich korzeni, bo są ich nieświadomi. To oczywiście w dużym stopniu rezultat Holokaustu, który na ziemiach polskich przybrał gigantyczną skalę. Osoby pochodzenia żydowskiego dotknięte traumą wojenną ukrywały przed swoim potomstwem prawdę o rodzinnych korzeniach. Trzeba też tu wymienić przypadki ludzi z rodzin żydowskich, którzy będąc dziećmi, zostali ocaleni przez Polaków i wychowani byli jako Polacy.

Temat ten budzi emocje, o czym świadczy między innymi podjęcie go przez reżysera Pawła Pawlikowskiego, którego obraz „Ida" obsypany został w tym roku na Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni wieloma nagrodami. To historia dziewczyny, która tuż przed złożeniem ślubów zakonnych dowiaduje się o swoim żydowskim pochodzeniu.

Na uwagę zasługuje też napisana przez Paulinę Celnik (mieszkającą od lat 50. XX wieku w Izraelu socjolog z Beit Berl Academic College) książka o przewrotnym tytule „Naród nie wybrany". Pozycja ta stanowi wybór przeprowadzonych przez autorkę w Polsce rozmów z osobami, które były nieświadome swojego żydowskiego pochodzenia i w rozmaitych okolicznościach je odkryły.

Znamienna jest uwaga poczyniona w zakończeniu książki: „Duża część mych rozmówców uważała, iż słowo, określenie: »Żyd« jest brzydkie, obrażające, nędzne i odpychające. Ale to jest formalne określenie człowieka pochodzenia mojżeszowego po polsku. »Brzydota i nędza« tego słowa nie są wynikiem połączenia tych szczególnych liter. Jest to wynik konotacji kulturowych, religijnych i społecznych, łączących się z tym słowem w polskiej kulturze. Takich konotacji jest wiele: począwszy od obrazka lub figurki brzydkiego, karykaturalnego Żyda, trzymającego grosik (ma zapewnić bogactwo), poprzez wyrażenie: »ożydzić kogoś«, rozpowszechnione przekleństwo: »parszywy Żyd« aż po porównanie: »biega jak Żyd po pustym sklepie«, czy: »poszło do Żyda«. I prawie podświadomie zakrada się pytanie: to ja jestem taki?".

A więc jednym z głównych wątków przewijających się w książce jest stosunek Polaków do Żydów. Izraelska socjolog każdego ze swoich rozmówców pyta o polski antysemityzm, zwłaszcza takie jego przejawy jak napisy na murach w rodzaju: „Żydzi do gazu". Odpowiedzi bynajmniej nie sprowadzają się do oczywistego oburzenia. Trafia się chociażby i taka: „Ja to traktuję nieosobowo, to margines (...) niektóre zwroty ze słowem: »Żyd«, na przykład śpiewane przez kiboli, to jest już klisza językowa, bez refleksji i świadomej złej intencji w stosunku do ludzi tego pochodzenia".

Warto także uwzględnić głos, w którym pojawia się zasadnicze zastrzeżenie dotyczące poruszanej kwestii: „powiedziałam kiedyś takie zdanie, że mnie wkurza, że jeżeli w tej chwili się cokolwiek powie na Żydów, to jest to antysemityzm. A przecież tak nie jest. Bo jeśli mi się nie podoba to, chociaż nie znam realiów, co Żydzi robią w Izraelu, to nie jest to antysemityzm".

Rzecz jasna najważniejsze pytanie, które autorka zadaje swoim rozmówcom, dotyczy konsekwencji, jakie miało dla nich odkrycie, iż mają żydowskie pochodzenie. W niektórych odpowiedziach mieszają się wstrząs, konsternacja, a nawet przerażenie wywołane nową wiedzą. Z pewnością żaden z rozmówców izraelskiej socjolog nie pozostaje obojętny wobec tego, o czym się dowiaduje.

Warto tu zwrócić uwagę na przypadki, w których ludzie dokonali wyboru na rzecz judaizmu. Jarosław wstąpił do gminy żydowskiej na przekór własnemu ojcu, który będąc komunistą, odcinał się od swoich żydowskich korzeni. Z kolei Sylwia traktuje judaizm „jako przygodę intelektualną, miejsce na wielość opinii". W jej oczach katolicyzm, w którym wyrastała, wypada gorzej niż religia mojżeszowa, postrzega go „jako coś emocjonalnego z jednej strony i dogmatycznego z drugiej".

Projekt multi kulti

Można zatem odnieść wrażenie, że mamy w takich przypadkach do czynienia z wyborem dokonywanym na kontrze. Znamienne są następujące słowa Sylwii: „Irytuje mnie (...) zamknięcie się na mniejszości w Polsce. (...) To domniemanie, że każdy jest katolikiem, każdy ma być biały, heteroseksualny, mnie drażni". Z takiego postawienia sprawy można wysnuć wniosek, że atrakcyjność bycia Żydem łączy się z pochwałą tego, co odmienne. A jeśli tak, to może to skutkować tym, iż od głębokiego powrotu do wiary przodków ważniejsza się staje chęć realizacji jakiegoś naiwnego multikulturalistycznego projektu.

Judaizm zaczyna być wówczas interpretowany jako coś w rodzaju inteligenckiej kontrkultury –  jako światła alternatywa religijna dla polskiego, katolickiego „ciemnogrodu", mającego w „Narodzie nie wybranym" oblicze Radia Maryja. Oczywiście w książce nie brakuje też i takich opinii, w których sam Kościół katolicki stawiany jest w pozytywnym świetle, zwłaszcza jeśli chodzi o ratowanie Żydów przez zakonnice w trakcie okupacji niemieckiej. Niemniej jednak toruńska rozgłośnia pozostaje przedmiotem oskarżeń o antysemityzm.

A przecież można byłoby sięgnąć po opublikowane w roku 2009 rezultaty dwuletnich badań przeprowadzonych przez Ireneusza Krzemińskiego – socjologa znanego przecież z tropienia gdzie się da przejawów polskiej ksenofobii – żeby przekonać się o tym, iż medium ojca Tadeusza Rydzyka padło ofiarą rozmaitych stereotypów. Wstępnie Krzemiński postawił następującą hipotezę: Radio Maryja szerzy płytką, powierzchowną religijność i promuje prymitywne polityczne treści nawiązujące do dawnego endeckiego antysemityzmu.

Okazało się jednak, że hipoteza ta nie znalazła potwierdzenia w rezultatach badań. Krzemiński przyznał więc, że toruńska rozgłośnia daje pole dla świadectw autentycznego doświadczenia wiary, a gospodarze poszczególnych audycji gaszą zarzewia antysemickich ekscesów – ekscesów, które na antenie usiłują wywoływać niektórzy słuchacze.

Nad rozmowami w „Narodzie nie wybranym" unosi się momentami nieznośna aura lewicowo-liberalnej politycznej poprawności. Nie jest ona jednak podszyta antypolonizmem, bo wypowiedzi Pauliny Celnik wskazują na to, że z kolei w swoim kraju wyczulona ona jest na przejawy izraelskiego szowinizmu.

A jakie są atuty tej nierównej książki? Izraelska socjolog postanowiła zestawić życiorysy, które się między sobą jakoś różnią. Postarała się o w miarę szeroki przekrój społeczny. I co najważniejsze – pokazała, w jaki sposób Holokaust odcisnął swoje piętno na duszy żydowskiej. Dlatego należy tu przywołać zamieszczony w książce tekst „Mój tata płakał", napisany na konkurs Stowarzyszenia Drugie Pokolenie w roku 2012. To przejmująca opowieść kobiety o jej ojcu, który przeszedł przez dramat wojny. Człowiek ten stracił wtedy całą swoją rodzinę, a sam trafił do obozu w Sachsenhausen. Świat mu się zawalił. Potem mawiał, że po Holokauście Boga nie ma. W tekście czytamy: „Tata (...) nie chciał być Żydem. Nie chciał, żebyśmy my mieli z tym cokolwiek wspólnego. Kiedy w latach 90. Żydzi, którzy przeżyli wojnę, dostawali odszkodowania, nie wystąpił o to".

Jest jednak pewna istotna kwestia, która w „Narodzie nie wybranym" nie zostaje podjęta. Jak można domniemywać, sama autorka książki nie miała na to wpływu. Rzecz w tym, że brakuje tu przypadku człowieka, który był jednoznacznie antysemitą i w pewnym momencie swojego życia, dowiadując się o swoim żydowskim pochodzeniu, zrewidował własne przekonania. Sylwetka kogoś takiego byłaby pasjonująca. W Polsce ludzi tego pokroju nie brakuje, chociaż prawdopodobnie nie są zbyt chętni do tego, żeby się ujawniać. Do nich szczególnie należałoby zaadresować podstawowe pytanie, którego Paulina Celnik wprost swoim rozmówcom chyba nie stawia (a szkoda!): czy warto być Żydem, a jeśli tak, to dlaczego?

Self-hating Jew

Stawia je natomiast Izabella Cywińska w filmie „Cud purymowy" z roku 2000. Komedia ta toczy się w pierwszej dekadzie III RP. Główna postać, Jan Kochanowski, jest łódzkim robotnikiem, który traci pracę w fabryce. Uważa on siebie za przykładnego Polaka-katolika (chociaż czuje się mądrzejszy od księdza), a winą za nieszczęścia swoje i swojej ojczyzny obarcza Żydów. Tak jest do chwili, gdy... dowiaduje się on, iż miał w USA wuja, który był Żydem. Zresztą w ogóle okazuje się, że rodzice Kochanowskiego także byli Żydami i naprawdę nazywali się Cohen.

Judaizm w Polsce bywa czasem traktowany jako coś w rodzaju inteligenckiej kontrkultury –  światła alternatywa religijna dla polskiego, katolickiego „ciemnogrodu"

Kochanowski ma dostać po zmarłym wuju z Ameryki spadek, pod jednym wszakże warunkiem – że przejdzie wraz ze swoją rodziną na judaizm. Warunek ten zostaje spełniony. Tyle że w Purim, kiedy Kochanowscy zbierają się na świątecznej kolacji, dowiadują się o tym, iż znaleźli się inni krewni nieżyjącego wuja, którzy mają pierwszeństwo do spadku po nim. Kochanowski ma odziedziczyć tylko jakąś drobną kwotę. Ale nie zraża go to bynajmniej do wyboru, jakiego dokonał, i postanawia radośnie świętować Purim.

Kiedy film Cywińskiej pojawił się na ekranach, mógł zostać odebrany jako paszkwil na Polaków. Ale taki, skądinąd uzasadniony, odbiór to tylko jedna strona medalu. A jest i druga – dotycząca Żydów i judaizmu. Bo po obejrzeniu „Cudu purymowego" nasuwa się też pytanie: Czy wiara będąca podstawą religii mojżeszowej jest źródłem czegoś więcej niż doraźny materialny sukces? Zamiast odpowiadać na nie, warto pójść dalej i przywołać jeszcze dwa filmy.

Zacznijmy od „Luna Parku" rosyjskiego reżysera Pawła Łungina z roku 1992. Widzimy tu Moskwę w okresie, w którym ZSRR się rozlatuje. Rosyjską stolicę terroryzują Czyściciele – grupy agresywnych wyrostków. Nie przypadkiem w roli Andrieja, głównego bohatera, przywódcy jednej z takich grup, reżyser obsadził naturszczyka lubera. Luberzy to swoista subkultura, która narodziła się w czasach pierestrojki w podmoskiewskich Lubercach. Jeśli szukać analogii w polskiej rzeczywistości, można ich uznać za pomieszanie gitowców z nazi-skinheadami.

Andriej i jego kompani „czyszczą" Rosję: toczą krwawe wojny uliczne z rockersami, dokonują rozbojów na przedstawicielach mniejszości etnicznych, usiłują przemocą „reedukować" homoseksualistów. W życiu Andrieja pojawia się jednak problem, który przyprawi go o poważne rozterki co do własnej tożsamości. Jego dużo od niego starsza kochanka, będąc pod wpływem alkoholu, mówi mu, iż jest on po mieczu Żydem. Andriej, którego matka zmarła, gdy był dzieckiem, nigdy nie poznał swojego ojca. W tej sytuacji zaczyna go szukać. Są przesłanki wskazujące na to, że jest nim pewien kompozytor żydowskiego pochodzenia.

To ma dla chłopaka poważne konsekwencje. Musi on zdecydować o tym, z kim trzymać: ze swoim domniemanym ojcem czy z Czyścicielami. Andriejowi zawsze imponowała siła. To nie jest to, czym mógł pozyskać go dla siebie typowany przez niego na ojca ekscentryczny artysta. A jednak młodzian postanawia zerwać ze swoją przeszłością.

Postacią, która przypomina Andrieja, jest Danny Balint, główny bohater (znakomita rola Ryana Goslinga) amerykańskiego filmu „Fanatyk" Henry'ego Beana z roku 2001. Obraz ten oparty jest na faktach – autentycznej biografii Daniela Burrosa, amerykańskiego Żyda, który został neonazistą. W przypadku Danny'ego nie mamy do czynienia z brakiem wiedzy na temat swoich korzeni, lecz z jej swoistym wypieraniem. Chłopak jako nastolatek porzuca naukę w jesziwie. Był w niej krnąbrnym uczniem, który wchodził w spory z rabinem.

Powtarzającą się w filmie sekwencją jest dyskusja między Dannym a rabinem na temat tego, jak Bóg nakazał Abrahamowi złożyć ofiarę z jego umiłowanego syna, Izaaka. Rabin tłumaczy chłopcu, że Stwórca chciał w ten sposób sprawdzić wiarę pierwszego żydowskiego patriarchy. Tymczasem zdaniem Danny'ego Bóg chciał Abrahama sadystycznie upokorzyć i zamanifestować wobec niego swoją potęgę.

Bohater „Fanatyka" wyrasta na nazi-skinheada. Jest modelowym self-hating Jew (nienawidzącym siebie Żydem). Historia zna takich ludzi. Można wśród nich wymienić chociażby Otto Weiningera, żyjącego w Austrii w epoce fin de siecle'u autora znanej książki „Płeć i charakter". Weininger utożsamiał rasę aryjską z archetypową męskością, a Żydów z archetypową kobiecością. Zarzucał im bierność, brak indywidualizmu, tchórzostwo. Podobne „argumenty" wysuwa Danny, chociaż nazwisko filozofa z okresu dekadentyzmu nie pada ani razu. Ale znamienne, że filmowy nazi-skinhead kończy swoje życie tak jak Weininger (i również Burros) – samobójstwem.

Wróćmy zatem do pytania: czy warto być Żydem, a jeśli tak, to dlaczego? Sam tytuł książki Pauliny Celnik skłania do tego, żeby odpowiedzieć: nie. Skoro wychodzi na to, że należy się do narodu, który nie jest wybrany, wówczas przymierze Żyda z Bogiem przestaje mieć znaczenie. I wtedy trzeba szukać źródeł mocy w tym, co świeckie i doczesne: liberalnej kulturze politycznej i mechanizmach wolnorynkowych, komunizmie i innych lewicowych utopiach, własnym państwie narodowym (syjonizm jako świecki nacjonalizm stanowi zaprzeczenie judaizmu), psychoterapii, awangardowej sztuce. Tyle że z perspektywy tego, co jest dla żydowskości konstytutywne – oczekiwania zbawienia – okazują się one zawodne.

Dusza nieocalona

Można w Palestynie przy pomocy izraelskiego wojska rozszerzać dla swojego narodu przestrzeń życiową, a w diasporze dzięki Anti-Defamation League kneblować usta ludziom, oskarżając ich o „mowę nienawiści". Można poprawiać sobie i innym samopoczucie, uczestnicząc w seansach psychoanalitycznych, i próbować za pośrednictwem skandalizujących happeningów wywoływać ferment w społeczeństwie, żeby zrzuciło ono z siebie okowy „represyjnych" norm moralnych i obyczajowych. Ale żydowskiej duszy te nowoczesne metody – nawet jeśli się część z nich stosuje w imię pewnych uzasadnionych racji – nie ocalą.

W „Narodzie nie wybranym" mamy bardzo istotne przesłanie: człowiek, który nie zna swoich korzeni, nie wie tak naprawdę, kim jest. Ale dla Żyda kwestia tożsamości wiąże się ściśle z relacją, jaką ma on ze Stwórcą. Świeckie interpretacje rzeczywistości nie pomagają zmierzyć się z traumą Holokaustu, podobnie jak z każdym nieszczęściem, jakie przydarza się nam w życiu. Jeśli Boga nie ma, to w obliczu katastrof pozostaje zachowywać stoicki spokój.

Jednak na dłuższą metę taka postawa prowadzi do szaleństwa. Jej przeciwieństwem jest dramatyczny dialog Danny'ego Balinta ze Stwórcą, gdy chłopak jeszcze uczęszczał do jesziwy. Gdyby w niej pozostał i nieustannie pytał się Boga o to, dlaczego dopuszcza cierpienie, jego życie potoczyłoby się chyba inaczej. I nabrałoby sensu.

Żydzi nie dostrzegli w Jezusie Chrystusie Mesjasza. Święta Teresa Benedykta od Krzyża (Edith Stein) była jednak zdania, że Bóg, dopuszczając Holokaust, poprowadził ich drogą, którą dwa tysiąclecia wcześniej poszedł Zbawiciel. Kilka lat przed swoją śmiercią w Auschwitz napisała, że to krzyż Chrystusa spocznie na narodzie żydowskim. Ale przecież żaden człowiek nie chce być baranem idącym na rzeź...

Bycie Żydem w Polsce po drugiej wojnie światowej naznaczone zostało pewnym tabu. I to niezależnie od tego, czy chodzi o żydowskość pojmowaną tradycyjnie – jako przynależność do założonej przez Abrahama wspólnoty wiary, języka, kultury i obyczajów – czy też nowocześnie – jako tożsamość etniczną bez odniesień religijnych. Dość powszechnym bowiem zjawiskiem było zamierzone nieprzyznawanie się osób o korzeniach żydowskich do tego, kim naprawdę są. Gdyby ich zapytać o przyczyny takich zachowań, z pewnością w odpowiedziach powtarzałby się po prostu – uzasadniony lub nieuzasadniony – strach przed polskim antysemityzmem.

Trudno się temu poniekąd dziwić. Polska po roku 1945 stała się krajem jednolitym pod względem etnicznym, religijnym i kulturowym. Zagłada elit, zmiana struktury społecznej, przesunięcie granic w kierunku zachodnim to czynniki, które doprowadziły do tego, że wszelka odmienność w naszym kraju przybierała postać ciała obcego. Nawet komuniści wywodzący się z rodzin żydowskich – mimo deklaratywnego oddania sprawie „internacjonalizmu proletariackiego" – zmieniali swoje nazwiska, aby brzmiały jak typowo polskie. Chcieli przypuszczalnie wtopić się w tłum, być Polakami, i to bez względu na to, że wybór ten był podyktowany takim wyobrażeniem polskości, w którym była ona oszpecona i zdeformowana przez komunistyczną ideologię.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy