Polenaktion, zapomniany wstyd

„W piątek wieczorem o 9.30 wszyscy odjechaliśmy z Hanoweru. Jeden wielki krzyk i zawodzenie. W sobotę rano wysadzono nas w szczerym polu. Rodzaj i sposób, w jaki nas pędzono przez lasy i pola, był widowiskiem rozrywającym nerwy" – wspominała jedna z ofiar „akcji polskiej". Niemcy zaczęli operację 75 lat temu, 26 października 1938 roku.

Publikacja: 25.10.2013 22:45

Zbąszyń. Liczba uchodźców dwukrotnie przekroczyła liczbę mieszkańców

Zbąszyń. Liczba uchodźców dwukrotnie przekroczyła liczbę mieszkańców

Foto: NAC

W III Rzeszy przewrotnie nazwano ten proceder „Polenaktion", czyli „akcja polska". Dotyczył jednak wyłącznie Żydów będących obywatelami polskimi. Do dziś jest czarną plamą nie tylko w historii niemieckiej, ale i w jakimś sensie polskiej.

Władze nazistowskie dręczyły obywateli żydowskich nie tylko metodami administracyjnymi, ale i kryminalnymi. Początkowo wybijano im szyby czy demolowano sklepy. Organizowały to przede wszystkim bojówki SA (Oddziały Szturmowe NSDAP). Formalnie rząd niemiecki nie miał z tym nic wspólnego, choć rzecz jasna wszystkie tego typu ekscesy przeprowadzano za wiedzą i z pełną aprobatą władz. Podczas ataków policja zachowywała bierność. W pierwszej fazie starano się zmusić Żydów do emigracji. Pojawiły się liczne zakazy: nie mogli wykonywać niektórych zawodów, pozbawiano ich praw nabytych, uniemożliwiano „międzyrasowe" związki.

26 października 1938 r. rozpoczęła się „Polenaktion". Naziści skupili się szczególnie na znienawidzonych „Ostjuden", tj. obywatelach polskich pochodzenia żydowskiego, którzy mieszkali na terenie III Rzeszy.

Istotą akcji było zatrzymanie polskich Żydów i przepędzenie ich przez zieloną granicę. Ale rząd w Warszawie coraz życzliwiej propagujący antysemickie fobie Narodowej Demokracji i jej młodych akolitów nie chciał ich przyjąć. W jednej chwili stali się ludźmi zbędnymi: „Miałam tylko to, co na sobie, zamknięto nas w celach. [...] Potem dostarczono nas ciężarówkami na stację i zapieczętowanym pociągiem pojechaliśmy na wschód. Chyba następnego dnia rano przybyliśmy do małej miejscowości nad granicą polską. Tam zostaliśmy wyładowani i przepędzeni przez granicę" – czytamy w relacji jednej z deportowanych kobiet.

Część z 17 tys. wypędzonych musiała tkwić w paśmie granicznym tzw. ziemi niczyjej, inni zostali na kilka miesięcy internowani w Polsce. Większość wydalonych wymordowali podczas wojny niemieccy okupanci.

Z polskimi paszportami

Przodkowie Żydów deportowanych z III Rzeszy przybyli do Prus z zaboru rosyjskiego na przełomie XIX i XX wieku. Byli poddanymi cara. Wraz z odzyskaniem niepodległości przez Polskę w 1918 r. automatycznie stali się obywatelami polskimi. Ambasador II Rzeczpospolitej w Berlinie Józef Lipski pisał w notatce służbowej: „Większość Żydów polskich przybyła do Niemiec jeszcze w latach przedwojennych – młodzież więc jest urodzona i wychowana w Niemczech, wobec czego nie włada językiem polskim. Starsi (co prawda – M.M.) pamiętają język polski, nie posługują się nim jednak w życiu domowym".

Po spisie powszechnym z 1933 r. około „38 900 osób wyznania mojżeszowego, urodzonych w Niemczech, miało obywatelstwo innego państwa". Wraz z przyjęciem władzy przez Adolfa Hitlera Żydzi w Rzeszy poddawani byli coraz większym represjom państwowym, przede wszystkim na podstawie tzw. ustaw norymberskich, które wynikały z nazistowskiej ideologii rasowej.

Dwa lata później Żydzi, którzy byli obywatelami polskimi, założyli Związek Żydów Polskich w Niemczech. W 1936 r. władze niemieckie przestały wydawać Żydom z Polski wizy wyjazdowe. Warunki życia Żydów drastycznie się pogarszały. Pozbawiano ich praw, maltretowano, ogołacano z dobytku. Część z nich starała się więc o wyjazd do Polski. Jedną z takich osób był 18-letni podówczas Marcel Reich, znany później w Republice Federalnej Niemiec pod podwójnym nazwiskiem Reich-Ranicki. W 1929 r. wyjechał z Polski do niemieckich krewnych i rozpoczął naukę w gimnazjum w Berlinie. Tak zapamiętał tamten czas: „Aresztowania, znęcania się i tortury wnet zmniejszyły liczbę niepoprawnych optymistów, rosła natomiast fala emigrantów. W sierpniu 1938 r., ku zgrozie nie tylko Żydów, oficjalnie wprowadzono imienne napiętnowanie: Żydówkom narzucono dodatkowe imię »Sara«, mężczyznom zaś »Izrael«. Prócz tego paszporty Żydów zostały ostemplowane na każdej stronie dużą literą »J«".

W czasie akcji deportacyjnej Reich-Ranicki poznał wielu towarzyszy niedoli. „Mówili doskonale po niemiecku i ani słowa po polsku. Urodzili się w Niemczech bądź przybyli jako bardzo małe dzieci i tutaj uczęszczali do szkoły. A jednak wszyscy oni, o czym wnet się dowiedziałem, z jakichś tam powodów byli posiadaczami polskich paszportów – tak jak i ja".

Gorący kartofel

Niemająca precedensu w stosunkach dyplomatycznych i szokująca swoją masowością akcja deportacyjna zaskoczyła władze II RP. Mimo że od przejęcia władzy przez Adolfa Hitlera i umacniania się władzy nazistów w Niemczech w polskim MSZ brano pod uwagę różne „zagrożenia" deportacyjne o ostrzu antyżydowskim, ostatecznie nikt w rządzie premiera Felicjana Sławoja Składkowskiego nie spodziewał się akcji na taką skalę. Jak słusznie pisał badacz dziejów Żydów w Polsce w okresie międzywojennym, prof. Jerzy Tomaszewski: „zaskoczenie władz polskich można tłumaczyć chyba tylko tym, że nie doceniły antysemityzmu w Niemczech oraz brutalności hitlerowców".

W 1938 r. na tym tle doszło do ostrego konfliktu na linii Warszawa–Berlin. Kiedy ambasador Józef Lipski poinformował Warszawę, że władze niemieckie najpewniej planują wydalenie Żydów z polskimi paszportami, rząd Rzeczypospolitej postanowił zablokować ich imigrację. Obywatelstwo miało zostać im odebrane. Ze smutkiem należy dodać, iż wstępne prace na ten temat były projektowane przez polski MSZ już w 1936 r. Motywowano to względami ekonomicznymi, bo w czasach szalejącego kryzysu gospodarczego władze obawiały się zwiększenia szeregów biedoty poprzez napływ wcześniej ograbionych przymusowych uchodźców z zagranicy. Ostatecznie jako powód podano brak więzi kulturowych z Polską, co nie było absurdalnym argumentem. Jednak w świetle tego, co działo się z ludnością żydowską od 1933 r. w Niemczech, nabierało cech hańby, a przynajmniej stawało się dwuznaczne moralnie.

Następnie polski MSZ dostał zalecenie przedstawiania odpowiednich przepisów prawnych, by jak najskuteczniej zablokować deportację. Nad konkretnym projektem ustawy obradowano w Sejmie już wiosną 1938 r., co było bacznie obserwowane przez niemiecką ambasadę. 1 kwietnia 1938 r. odpowiedni akt prawny został przyjęty, a na początku października rząd w Warszawie wydał w trybie błyskawicznym zarządzenie, które pozbawiało mieszkających w III Rzeszy Żydów polskiego obywatelstwa. Na podstawie nowych przepisów obywatele polscy mieszkający za granicą zostali zobowiązani do składania wizyt konsulom, którzy przedłużali ważność paszportów bądź „zatrzymywali dokumenty" tych obywateli, którzy według poufnych instrukcji podpadali pod przepisy ustawy o pozbawieniu obywatelstwa.

Hitlerowski ambasador w Warszawie Hans Adolf von Moltke protestował przeciwko temu, twierdząc, że jest to naruszenie umów międzynarodowych. W odpowiedzi polski MSZ stwierdzał: „rząd polski nie pragnie, aby znaczne ilości posiadaczy paszportów polskich, pozbawionych mienia i doprowadzonych do stanu zupełnego sproletaryzowania przez zarządzenia rządu niemieckiego, powróciły masowo do Polski". Rząd II RP nie ugiął się przed niemieckim żądaniem, by wycofać rozporządzenie, o czym natychmiast poinformowano Berlin.

Osobną sprawą był fakt, że procedura pozbawiania obywatelstwa była na tyle rozwlekła, że władze polskie nie zdążyły jej sprawnie przeprowadzić. Natomiast Niemcy byli doskonale przygotowani. Szef SS i gestapo Heinrich Himmler natychmiast wydał sformułowany już wcześniej rozkaz kategorycznego wydalenia polskich Żydów niezależnie od reakcji Warszawy. Warto dodać, że listy deportacyjne na potrzeby „akcji polskiej" niemiecka policja miała przygotowane już od jakiegoś czasu.

Dla Żydów było to duże zaskoczenie. Przeważnie mówiono im, że muszą udać się na policję w celu kontroli dokumentów. Nie myśleli więc, żeby zabierać ubrania, jedzenie czy przedmioty wartościowe. A zresztą i tak okazało się, że mogą wziąć ze sobą jedynie około 10 marek, co wystarczało na bardzo skromne utrzymanie niewielkiej rodziny przez tydzień.

Polskie konsulaty także zostały kompletnie zaskoczone. Dyplomaci poczuwający się do obowiązku ochraniania polskich obywateli nie byli w stanie nic zrobić. Feliks Chiczewski, konsul generalny w Lipsku, udzielił co prawda schronienia kilkuset Żydom, by bronić ich przed napaściami nazistowskich bojówek, ale nie mógł zapobiec ich wydaleniu.

Polska straż graniczna stanęła przed trudnym zadaniem. Początkowo nie otrzymała żadnych wskazówek, jak ma postępować. Niejedno przejście graniczne zamknięto, tak że część wypędzonych tkwiła zdezorientowana w pasie ziemi niczyjej. Korespondent „Kuriera Poznańskiego" donosił: „Żydom kazano wychodzić z autobusów i przechodzić na stronę polską. Gdy przeciwstawiła się temu policja polska i polska straż graniczna, Żydów odpędziła z powrotem na stronę niemiecką, niemieccy policjanci i celnicy nałożyli bagnety na karabiny i pokazując Żydom karabiny maszynowe, poczęli siłą i groźbą broni gnać ich do Polski. Żydzi wszczęli niebywały harmider, kobiety zaczęły płakać i oczywiście mdleć, przewracając się na ziemię".

Kolej państwowa również niewiedząca, co zrobić, początkowo nie była w stanie wywozić wpędzonych w głąb kraju. W jednym z raportów czytamy: „Do Katowic przybyły w straszliwym stanie wygłodzone dzieci żydowskie, dziewczęta i chłopcy w mundurkach szkolnych z podręcznikami w ręku. [...] Wiele z nich rozchorowało się w drodze". By lepiej uzmysłowić sobie, w jakiej atmosferze się to odbywało, warto jeszcze raz odwołać się do tekstu z „Kuriera Poznańskiego": „teraz narzuca się nam nową falę żydostwa – czytamy w artykule – którą z Polską łączą już tylko paszporty polskie, ale która stosunki z nią dawno zerwała. I robactwo to żydowskie wsadza się państwu polskiemu hurtem za kołnierz tak sobie z dnia na dzień".

Należy też podkreślić, że dużą część wydalonych z III Rzeszy Żydów władze II RP od razu internowały. Przykładem niech będzie ulokowanie około 9–10 tys. osób w Zbąszynie, gdzie w katastrofalnych warunkach, w opuszczonych koszarach i byłych stajniach, pozostawali oni do wybuchu II wojny światowej.

Co ciekawe, wobec zaistniałej sytuacji władze polskie zdecydowały się na dyplomatyczną i w jakimś sensie znamienną retorsję, wydalając 45 ,,aryjskich" obywateli III Rzeszy, a z Łodzi około 100 niemieckich Żydów. Skutek tej akcji był jednak żaden, gdyż niemieckie służby graniczne przyjęły jedynie „rodowitych" Niemców, pozostałych od razu odesłały z powrotem. Niemniej po tej kategorycznej polskiej „odpowiedzi" władze nazistowskie rozpoczęły rokowania, w efekcie czego „Polenaktion" wstrzymano. Żydów, których III Rzesza nie zdołała przepędzić przez granicę, zabierano z powrotem w głąb kraju, najczęściej do obozów koncentracyjnych. Ich los był wiadomy.

Ratują honor

Wobec początkowego braku reakcji władz centralnych II RP cały ciężar odpowiedzialności za sytuację Żydów spoczął na władzach lokalnych i mieszkańcach przygranicznych miejscowości. Warto przyjrzeć się szczególnie przypadkowi Zbąszynia, bo właśnie tam koczowała największa liczba ofiar „Polenaktion".

Zbąszyń był prowincjonalnym miasteczkiem, liczył około 5 tys. mieszkańców, z czego niespełna 360 było pochodzenia niemieckiego, a 52 – żydowskiego. Liczba przymusowych uchodźców przekraczała prawie dwukrotnie liczbę mieszkańców. Miejscowa policja i starosta rozlokowali deportowanych w koszarach, czyli w największym obiekcie w miasteczku. Zarazem lokalne władze zasugerowały kupcom ze Zbąszynia i innym pobliskim handlarzom, by przybyli na miejsce koncentracji wygnanej ludności z artykułami spożywczymi, które przybysze mogliby nabyć. Zachęcano również mieszkańców, by spieszyć wypędzonym ze wsparciem, choćby poprzez podawanie ciepłej wody do picia czy przynoszenie kawy lub herbaty.

Znane są akty bezinteresownej pomocy. 29 października wieczorem oraz następnego dnia Bernard Skórzewski, właściciel folwarków z okolic Zbąszynia, przywiózł około 350 litrów ciepłej zupy. Na zarządzenie starosty nowotomyskiego dwie kobiety – niejakie Skalska i Janiszewska – dostarczyły deportowanym 200 bochenków chleba. Pomocy udzielili też żydowscy działacze warszawskiego „Jointu", w tym słynny później twórca konspiracyjnego archiwum w getcie warszawskim, historyk Emanuel Ringelblum, którzy dostarczyli do Zbąszynia chleb i masło.

Do 31 października w głąb kraju udało się wyjechać blisko 2 tys. osób. Byli to ci spośród ponad 9–10 tys. deportowanych Żydów, którzy mieli w Polsce rodziny lub znajomych, skłonnych do ich przyjęcia i utrzymania. Przymusowym uchodźcom pomagali również wybitni polscy intelektualiści – m.in. Zofia Nałkowska, prof. Tadeusz Kotarbiński, Maria Kuncewiczowa czy hrabia Jan Tarnowski. Byli za to piętnowani w gazetach endeckich.

31 października 1938 r. na drogach wyjazdowych ze Zbąszynia ustawione zostały stanowiska policyjne, a wygnańcom zakazano opuszczać miasto. Ich duże skupisko i sama obecność przy granicy miały być – jak twierdziły władze polskie – nieustannym memento i wyrzutem sumienia III Rzeszy. Faktycznie zaś decyzja ta miała wywrzeć presję na Niemcach podczas toczonych negocjacji w sprawie wstrzymania „Polenaktion". Zważywszy na to, co wydarzyło się po 1 września 1939 r., była to kolejna polityczna decyzja niestawiająca w dobrym świetle rządu polskiego, a jeśliby nawet uznać za dobrą monetę oficjalne tłumaczenie, był to raczej pusty gest.

Pozostaje mi więc zgodzić się z cytowanym wcześniej prof. Tomaszewskim, który napisał: „Mam poważne wątpliwości co do rozsądku i zwykłej przyzwoitości postępowania polskich władz w 1938 r. wobec Żydów obywateli polskich w Niemczech, tym bardziej że według konstytucji wszyscy obywatele byli równi wobec prawa. Decyzje podejmowane w Warszawie stały się dogodnym pretekstem dla III Rzeszy, by wygnać tych obywateli polskich. Natomiast jestem przekonany, że obywatele Zbąszynia ratowali wówczas honor Polaków, a zarazem znaleźli jedyną przyzwoitą drogę postępowania w sytuacji wówczas niezwykłej, coraz częstszej w następnych dziesięcioleciach".

Wbrew utartym liniom politycznego podziału w Zbąszyniu, zdominowanym i rządzonym przez przedstawicieli Narodowej Demokracji, mieszkańcy odnosili się do ofiar „akcji polskiej" serdecznie.

Jak pisał w grudniu 1938 r. Emanuel Ringelblum: „W ciągu owych pięciu tygodni założyliśmy całe miasteczko, z działami zaopatrzenia, usługami ciesielskimi, krawieckimi, szewskimi, fryzjerskimi, wydziałem porad prawnych, biurem emigracji i własną pocztą". Zaczęła działać wypożyczalnia i czytelnia książek dla wygnańców, kursy zawodowe i językowe, odczyty, a także koncerty czy przedstawienia. Odbył się nawet mecz piłki nożnej pomiędzy reprezentacjami wygnańców i zbąszynian.

Cała sprawa, dość wstydliwa dla rządu II Rzeczypospolitej, pozostała niemal niezauważona przez międzynarodową opinię publiczną. Kilka dni później w Niemczech doszło bowiem do wydarzeń „nocy kryształowej", podczas której podpalono synagogi i dewastowano sklepy żydowskich właścicieli. Akty terroru po wydarzeniach z 9–10 listopada 1938 r. miały już konkretny cel – obrzydzić ludności żydowskiej pobyt w Niemczech i zmusić ją do emigracji, ale...  z pozostawieniem majątku na terenie III Rzeszy. 12 listopada Hermann Göring oświadczył, że problem żydowski będzie odtąd rozpatrywany kompleksowo i ostatecznie zostanie rozwiązany do końca.

Kierownictwo III Rzeszy podjęło kolejne działania dyskryminujące Żydów. Wywłaszczenia pozbawiły ich środków do życia. Zabroniono im przebywania w kinach, teatrach oraz uczestniczenia w spotkaniach publicznych. Zezwolono na przebywanie tylko w wyznaczonym obszarze (getta). W grudniu 1938 r. zabrano im prawa jazdy, a lekarzom i adwokatom zabroniono wykonywania zawodu.

„Noc kryształowa" stała się w istocie nowym etapem prześladowania Żydów, włącznie z ich fizyczną eksterminacją. Wydarzeniem łączącym „akcję polską" z „nocą kryształową" jest pewien ważny, lecz mało znany epizod. Wśród wypędzonych w ramach „Polenaktion" do Zbąszynia znalazła się rodzina Grynszpanów, która od 1911 r. mieszkała w Hanowerze. Ich syn Herszel Grynszpan, który zamierzał osiedlić się w Palestynie, w 1936 r. wyemigrował do Francji i zamieszkał u krewnych w Paryżu. 3 listopada 1938 r. z listu od siostry dowiedział się, jaki los spotkał jego rodzinę.

Oto najwymowniejszy fragment tej korespondencji: „Po dzień dzisiejszy nic nie zmieniło się w naszym smutnym położeniu. W piątek wieczorem o 9.30 wszyscy odjechaliśmy z Hanoweru. Jeden wielki krzyk i zawodzenie. To nawet umarłych mogłoby wskrzesić. Ale nasze krzyki w niczym nie pomogły. W sobotę rano wysadzono nas w szczerym polu. Rodzaj i sposób, w jaki nas pędzono przez lasy i pola, był widowiskiem rozrywającym nerwy. Potem zmuszono nas do urządzenia się w barakach. Ci, którzy mają pieniądze, mogą mieszkać prywatnie. Znajduje się tu komitet z Warszawy. Ludzie ci robią dla nas, co tylko w ich mocy. Żywi się nas marnie. Otrzymaliśmy koce. Lecz wierz mi, kochany Hermanie, długo tego wytrzymać nie można. Od chwili wywiezienia nas jeszcze nie zmienialiśmy ubrań".

Sytuacja opisana w liście wywołała u Grynszpana niepohamowaną chęć odwetu na Niemcach. 7 listopada udał się do ambasady niemieckiej w Paryżu i zażądał rozmowy z którymś z przedstawicieli poselstwa III Rzeszy. Twierdził, że ma do przekazania ważny dokument. Przyjął go niższy rangą sekretarz Ernst vom Rath, do którego Grynszpan pięciokrotnie strzelił. Rath po dwóch dniach zmarł z powodu odniesionych ran. Choć zamach, jako akt zemsty Grynszpana, miał znaczenie drugorzędne, nazistowska propaganda uznała to za „atak międzynarodowego żydostwa na Rzeszę Niemiecką", łącząc z zamachem na szwajcarskiego nazistę Wilhelma Gustloffa, dokonanym w lutym 1936 r. przez żydowskiego studenta Dawida Frankfurtera.

Był to bezpośredni pretekst dla władz III Rzeszy do wzniecenia wzmożonej kampanii antysemickiej. Zastrzelony Ernst vom Rath zyskał miano politycznego męczennika – pierwszej „ofiary krwi" w walce ze „światowym żydostwem". Właśnie to wydarzenie dało początek „nocy kryształowej".

Zaciskająca się pętla

Innym jeszcze aspektem, który znacznie bardziej zajmował światową prasę w temacie żydowskim niż „akcja polska", były nowe ograniczenia wprowadzone przez rząd brytyjski w związku z imigracją do Palestyny. Tym samym pętla wokół europejskich Żydów coraz bardziej się zaciskała. Smutnym epilogiem tej historii był fakt, że wydalenie z III Rzeszy nie oznaczało dla poszkodowanych w „Polenaktion" żadnego ratunku przed terrorem nazistów. 10 miesięcy później, 1 września 1939 r., Wehrmacht wkroczył do Polski. Rozpoczął się planowy mord Żydów europejskich, który w sensie instytucjonalnym jako „ostateczne rozwiązanie kwestii  żydowskiej" domknął się podczas nazistowskiej konferencji w jednej z dzielnic Berlina, w Wannsee. Większość ofiar „akcji polskiej" nie przeżyła Holokaustu...

Autor jest historykiem i publicystą specjalizującym się w historii ZSRS 1917–1941 i dziejach relacji polsko-żydowskich

W III Rzeszy przewrotnie nazwano ten proceder „Polenaktion", czyli „akcja polska". Dotyczył jednak wyłącznie Żydów będących obywatelami polskimi. Do dziś jest czarną plamą nie tylko w historii niemieckiej, ale i w jakimś sensie polskiej.

Władze nazistowskie dręczyły obywateli żydowskich nie tylko metodami administracyjnymi, ale i kryminalnymi. Początkowo wybijano im szyby czy demolowano sklepy. Organizowały to przede wszystkim bojówki SA (Oddziały Szturmowe NSDAP). Formalnie rząd niemiecki nie miał z tym nic wspólnego, choć rzecz jasna wszystkie tego typu ekscesy przeprowadzano za wiedzą i z pełną aprobatą władz. Podczas ataków policja zachowywała bierność. W pierwszej fazie starano się zmusić Żydów do emigracji. Pojawiły się liczne zakazy: nie mogli wykonywać niektórych zawodów, pozbawiano ich praw nabytych, uniemożliwiano „międzyrasowe" związki.

26 października 1938 r. rozpoczęła się „Polenaktion". Naziści skupili się szczególnie na znienawidzonych „Ostjuden", tj. obywatelach polskich pochodzenia żydowskiego, którzy mieszkali na terenie III Rzeszy.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom
Plus Minus
Pegeerowska norma
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił