„W pierścieniu ognia" to bardzo nietypowy film jak na produkcje skierowane do młodej publiczności.
Donald Sutherlend:
Aktualizacja: 29.11.2013 21:13 Publikacja: 29.11.2013 21:13
Donald Sutherland jako prezydent Rose. Figura władzy
Foto: materiały prasowe
„W pierścieniu ognia" to bardzo nietypowy film jak na produkcje skierowane do młodej publiczności.
Donald Sutherlend:
Myli się pan. To całkowicie dorosły film. Owszem, jest sprzedawany jako film dla młodych, ale jeśli się go obejrzy, to widać, że to dojrzałe dzieło. To nie jest głupawe kino, pretekst do zjedzenia popcornu. To druga część tetralogii, a kiedy ją skończymy, jestem przekonany, że nasza opowieść może się stać zarzewiem politycznych i społecznych zmian. Jesteśmy w takim momencie dziejów, że „Igrzyska śmierci" mogą być iskrą, która wzbudzi wielki ogień. Czekam na to. Żyjemy w społeczeństwie, w którym wielkie korporacje nie płacą podatków, gdzie reprezentanci narodu głosują na niekorzyść zwykłych ludzi, gdzie trzeba wydawać niewyobrażalne pieniądze na zapomogi, bo ludzie nie mają co jeść. Mroczne czasy.
Czyli postrzega pan Stany Zjednoczone na kształt biednego dystryktu z „Igrzysk śmierci"?
Kiedy myślę dziś o Stanach, to przede wszystkim widzę uderzającą analogię do bankrutujących linii lotniczych Pan Am.
Czy w tym filmie obecny jest również obraz kultu celebrytów, diagnoza stanu dzisiejszych mediów?
Tytułowe Igrzyska mają nie tyle wykreować celebrytów, ile pokazać społeczeństwu, że każdy może w dowolnej chwili zginąć. Wybieramy dwadzieścia cztery osoby i każemy im się zabijać. Owszem, powstaje spektakularne widowisko, ale przekaz jest inny. Tyle że tym razem się nie udało. Bo tym razem ludzie otrzymali nadzieję. A kiedy ludzie mają nadzieję, znika strach, który pozwala ich kontrolować. A to właśnie dali ludziom Katniss i Peeta w pierwszym filmie. Pokonali prezydenta Snowa, którego gram. Zaimponowali mi – to znaczy jemu.
Teraz, w drugiej części, Snow usiłuje zmienić Katniss. Nauczyć ją, pokazać, jak naprawdę wygląda stan rzeczy. On ją na swój sposób podziwia, wręcz kocha. Ich relacja przypomina wielką, mistrzowską partię szachów. Ona nawet nie wie, że jest mistrzem, ale ma instynkt i umiejętności. I to wystarcza jej, by przeżyć. Katniss wcale nie chce być symbolem rewolucji, chce po prostu żyć w spokoju. Snow z kolei nie chce jej zabijać, najchętniej nauczyłby ją wszystkiego i może kiedyś mogłaby stać się jego następcą. Kto wie?
To pan jest głównym złym w tej historii. Czuje pan empatię do prezydenta Snowa?
Myślę, że to świetny facet. Nie jakoś specjalnie miły, ale kto dzisiaj jest? Naprawdę lubię naszego prezydenta, ale przecież widzę, że wysyła drony nad Pakistan i zrzuca bomby, od których czasem giną dzieci. Prezydent Lyndon B. Johnson spowodował śmierć milionów Wietnamczyków. Prezydent, którego gram, jest po prostu pragmatyczny. Rządzi krajem najdelikatniej, jak potrafi. Czasem, żeby kontrolować sytuację, musi zabijać swoich wrogów. Jest bardzo mądry. Rozumie konsekwencje swoich czynów i godzi się na nie. Przekroczył już siedemdziesiątkę i kocha róże.
Dzięki „Igrzyskom śmierci" zdobył pan nowe pokolenie fanów. Większość z nich nie zna pana starych filmów i widzi w panu przede wszystkim prezydenta Snowa. Czy daje się to zauważyć?
Tak, odczuwam to przede wszystkim na lotniskach. Tam zwykle spotykam ludzi, mało bywam na ulicach. Moja żona, która chodzi wolniej ode mnie, opowiada, że kiedy przechodnie mnie mijają, stają, odwracają się, po czym szepczą między sobą „Tak, to on, to na pewno on".
Porozmawiajmy o Katniss, czyli Jennifer Lawrence. Dlaczego określił ją pan mianem „geniusza"?
Według pewnej teorii, którą osobiście sobie cenię, geniuszami byli Chrystus czy Mahomet, którzy odkryli właściwy moment. Podobnie bywa w kinie, i Jennifer jest ekranowym geniuszem. Idealnie trafiła w swój czas. To wielka aktorka.
Kojarzy pan, czym są plastry nikotynowe? Wygodny, bezpośredni sposób aplikowania nikotyny. Jennifer jest takim plastrem do aplikowania prawdy. Bierze scenariusz i to, co z nim robi, jest prawdziwe.
Profesjonalistka?
Tak, ale równocześnie świetnie się bawi tym, co robi. Pamiętam, jak na którejś konferencji prasowej powiedziała, że kręcenie filmów jest lepsze niż wakacje. Jeden z aktorów stojących obok mocno się zdziwił, ale tak właśnie jest. Dla niej, podobnie jak dla mnie, praca na planie jest największą przyjemnością. Gdy wcielamy się w postać, czas staje. Nie ma wczoraj, jutra, czas staje w miejscu, a my przez chwilę jesteśmy postacią, w którą się wcielamy. Ciężko to opisać, jestem po siedemdziesiątce i nie potrafiłem dobrze tego wyrazić. W ogóle jestem słabym rozmówcą i nie powinno mnie tu być. Znacznie lepiej piszę. Tymczasem Jennifer redaguje na żywo. Mówi prosto i sensownie: „Kręcenie filmów jest lepsze niż wakacje". I nie trzeba już mówić nic więcej.
Wróćmy jeszcze do zmian społecznych, o których wspomniał pan na wstępie. Ma pan na nie jeszcze jakiś pomysł poza ewentualną rewolucją spowodowaną filmem?
Oczywiście nie wiem, czy ten film odniesie jakiś skutek, ale poza tym wciąż wierzę, że może coś nam da to, że wreszcie zaczynamy pokonywać rasizm. Obama w Białym Domu to świetny dowód.
Coś jeszcze?
Chciałbym, byśmy zaczęli bardziej dbać o małe firmy. Nie mają szans w starciu z wielkimi korporacjami, a tak naprawdę to one przecież są trzonem naszej cywilizacji. Z tego powstała i tego powinna się trzymać.
–rozmawiał Kamil Śmiałkowski
© Licencja na publikację
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Źródło: Plus Minus
„W pierścieniu ognia" to bardzo nietypowy film jak na produkcje skierowane do młodej publiczności.
Donald Sutherlend:
Czy Europa uczestniczy w rewolucji AI? W jaki sposób Stary Kontynent może skorzystać na rozwiązaniach opartych o sztuczną inteligencję? Czy unijne prawodawstwo sprzyja wdrażaniu innowacji?
„Psy gończe” Joanny Ufnalskiej miały wszystko, aby stać się hitem. Dlaczego tak się nie stało?
W „Miastach marzeń” gracze rozbudowują metropolię… trudem robotniczych rąk.
Spektakl „Kochany, najukochańszy” powstał z miłości do twórczości Wiesława Myśliwskiego.
Bank zachęca rodziców do wprowadzenia swoich dzieci w świat finansów. W prezencie można otrzymać 200 zł dla dziecka oraz voucher na 100 zł dla siebie.
Choć nie znamy jego prawdziwej skali, występuje wszędzie i dotyka wszystkich.
Czy prawo do wypowiedzi jest współcześnie nadużywane, czy skuteczniej tłumione?
Z naszą demokracją jest trochę jak z reprezentacją w piłkę nożną – ciągle w defensywie, a my powtarzamy: „nic się nie stało”.
Trudno uniknąć wrażenia, że kwalifikacja prawna zdarzeń z udziałem funkcjonariuszy policji może zależeć od tego, czy występują oni po stronie potencjalnych sprawców, czy też pokrzywdzonych feralnym postrzeleniem.
Niektóre pomysły na usprawnienie sądownictwa mogą prowadzić do kuriozalnych wręcz skutków.
Hasło „Ja-ro-sław! Polskę zbaw!” dobrze ilustruje kłopot części wyborców z rozróżnieniem wyborów politycznych i religijnych.
Ugody frankowe jawią się jako szalupa ratunkowa w czasie fali spraw, przytłaczają nie tylko sądy cywilne, ale chyba też wielu uczestników tych sporów.
Współcześnie SLAPP przybierają coraz bardziej agresywne, a jednocześnie zawoalowane formy. Tym większe znacznie ma więc właściwe zakresowo wdrożenie unijnej dyrektywy w tej sprawie.
To, co niszczy demokrację, to nie wielość i różnorodność opinii, w tym niedorzecznych, ale ujednolicanie opinii publicznej. Proponowane przez Radę Ministrów karanie za „myślozbrodnie” to znak rozpoznawczy rozwiązań antydemokratycznych.
Masz aktywną subskrypcję?
Zaloguj się lub wypróbuj za darmo
wydanie testowe.
nie masz konta w serwisie? Dołącz do nas