Jeden z rosyjskich krytyków filmowych ze zdziwieniem niedawno zauważył, że w ciągu 27 lat w nieistniejącym już ZSRR, w tym na Ukrainie, czyli terytoriach najbardziej dotkniętych katastrofą czarnobylską, nakręcono zaledwie kilka filmów na jej temat – a co więcej, dość miernej jakości. Można do tego dodać z dziesięć piosenek, jeden poemat symfoniczny i jeden wiersz. Nie licząc, rzecz jasna, znacznej ilości filmów dokumentalnych, ale one tylko opisywały katastrofę, bez prób jej analizy.
A przecież wtedy wydawało się, że 26 kwietnia 1986 roku to początek końca całego świata. Nieznane i straszne niebezpieczeństwo zawisło chmurą nad przepiękną, bagnistą okolicą ujścia Prypeci do Dniepru. Świat, dosłownie cały, zamarł z przerażenia. Przeczucie czegoś nieodwracalnego było powszechne jak w chwili wybuchu wielkiej wojny światowej.
Od tego czasu naukowcy zdążyli już wyjaśnić, co się stało w Czarnobylu. Artyści odwrócili się zaś do niego plecami. Było tyle ważniejszych spraw, że przestano sobie zaprzątać głowę czymś, co może i było groźne, ale skoro nie zabiło od razu, to znaczy, że da się z tym żyć. Tym bardziej że wokół zaroiło się od niebezpieczeństw, które mogły zabić w mgnieniu oka. Bowiem ponad ćwierć wieku temu błąd człowieka doprowadził do atomowej katastrofy, która stała się początkiem końca imperium. I to ta druga, „największa geopolityczna katastrofa" (taką dumną nazwę nadał jej niedawno rosyjski prezydent Władimir Putin) przyćmiła wszystko.
Antysowiecka refleksja
W rzeczy samej społeczeństwa ZSRR od razu uznały, że katastrofie było winne państwo radzieckie, które w dodatku próbowało ukryć jej rozmiar. Z takiej konstatacji rodziły się masowe „czarnobylskie" ruchy społeczne na Białorusi i Ukrainie, które żądały zmian. W ten sposób katastrofa stała się siłą napędową największego ruchu społecznego w historii Białorusi oraz „kamieniem węgielnym przyszłej państwowości ukraińskiej".
Dopóki jednak żył jeszcze nieboszczyk Związek Radziecki, jego propagandyści (ale też tamtejsi niezależni artyści) próbowali jakoś przedstawić i przemyśleć Czarnobyl. Szybko powstające i krążące po kraju wiersze i piosenki pozostawały jednak w większości poza zasięgiem zbrojnego ramienia radzieckiej władzy – cenzury. Ukraiński bard występujący pod pseudonimem Tryzubyj Stas śpiewał na przykład o balu urzędników Ministerstwa Energetyki, wydanym po katastrofie. Na garniturach błyszczą świeżo wręczone ordery, wódka leje się strumieniami.
Większość twórców kierowała się właśnie w stronę krytyki społecznej i politycznej, atakując zmurszałą radziecką machinę państwową. Sam problem atomowej katastrofy i jej długofalowych skutków pozostawał jedynie tłem. Świetnie to widać w jednym z dwóch radzieckich filmów o czarnobylskiej katastrofie (tak, tak, mimo swej zmurszałości radzieckie instytucje kulturalne zdążyły doprowadzić do nakręcenia takich filmów, a przecież w pięć lat po Czarnobylu nie było już samego ZSRR!).
Najbardziej znanym jest „Rozpad" w reżyserii Michaiła Bielikowa, gdzie w głównej roli występuje Siergiej Szakurow (znany później u nas z drugoplanowych ról w filmach „Szwadron" i „Psy 2"). Film opowiada o dziennikarzu z Kijowa. Umeblowane mieszkanie, wódka w lodówce, kolorowy telewizor, własny samochód Łada (symbol naprawdę wysokiego statusu materialnego głównego bohatera), piękna i niewierna żona oraz brak jakichkolwiek wyższych wartości w życiu wszystkich – do tego również odnosi się tytuł. W takiej sytuacji zastaje bohaterów katastrofa czarnobylska. Szakurow dostaje przepustkę do „strefy", by dokumentować działania ratowników. A tam, wraz z ratownikami (wyglądającymi w swych dziwacznych, skórzanych kombinezonach jak armia samurajów), odnajduje swój wielki ideał i dokonuje czynu godnego „radzieckiego człowieka": wdziera się na ruiny czwartego reaktora, by... zawiesić na nich czerwoną flagę jako symbol zwycięstwa ZSRR nawet nad niewidzialnym promieniowaniem. Bohater wraca do Kijowa, zostaje redaktorem naczelnym i zasiada do stołu z kolegami. W tle zaś słychać Władimira Wysockiego śpiewającego: „A wszystko nie tak".