Amerykanie posuwali się nawet tak daleko, że twierdzili, że mam tę przypadłość wyssaną z krwią matki, jak każdy Polak czy Polka. Nie wiedzieli, biedni, jak bardzo się mylili, i to w każdym szczególe: i że Rosja nie ma niecnych planów, i że każdy Polak jest antyrosyjski, no i oczywiście w kwestii tego, co wyssałam w dzieciństwie.
Nawet dziś, już po agresji na Krym, słychać głosy „Putin to nie Rosja" czy „Rosja jest inna", jakby to miało jakiekolwiek znaczenie dla oceny, co się dzieje, i dla adekwatnej odpowiedzi na naruszenie integralności Ukrainy. Ciągle obserwuję wysiłki, żeby na plakatach nie pisać Rosja, tylko Putin. „Żądamy sankcji przeciwko Putinowi", „Putin precz z Krymu". Podejrzewam, że są to wątki generowane właśnie przez zwolenników Rosji i Putina, głównie po to, by tracić czas na jałowe dyskusje. Ale z drugiej strony nie można nie doceniać ludzkiej głupoty gotowej zaakceptować absurdy (docenianie głupoty przychodzi z wiekiem i doświadczeniem. Mnie to zajęło trochę za dużo czasu, ale teraz nadrabiam).
Nie mam też problemów terminologicznych. W końcu to rosyjskie okręty, samoloty i helikoptery okupują Krym i to wybrani przez Rosjan Rosjanie przegłosowali zaoferowanie Putinowi (zresztą post factum) pełnomocnictw do prowadzenia „obrony" (kogo i czego, tego do końca nie wiadomo). Dotąd nie doszło do żadnych udowodnionych aktów przemocy przeciwko Rosjanom na terenie Ukrainy, raczej na odwrót. Jedyny przekonujący dla większości Rosjan powód militarnej napaści na sąsiednie państwo (poza tym, że nie uważają Ukrainy za państwo) może być masowe, upokarzające i antyrosyjskie burzenie pomników Lenina. Wsio możno, no Lenina nie trogat'! Oczywiście dziwnie wzruszający jest w tym nacjonalistycznym kraju kult syna Tatara i Żydówki, który, spadając z cokołów, ożywił wielkorosyjskie nastroje.
Od dawna przyjęło się psychologizowanie i filozofowanie na temat Rosji i Rosjan. Co „Rosja myśli?", co „Rosja czuje?" – to od zawsze zadawane pytania. Zazwyczaj pada na nie odpowiedź, że Rosja cierpi, boi się, jest wrażliwa, jest obrażana i poniżana. Źaden inny kraj nie dostąpił takiego zaszczytu psychoanalizy. Gdy studiowałam nauki polityczne na uniwersytecie Columbia pod koniec lat siedemdziesiątych, byli jeszcze profesorowie (np. Zbigniew Brzeziński), którzy kazali nam uczyć się faktów, ale pojawiało się już nowe pokolenie apologetów bolszewizmu i komunizmu (Steven Cohen, Jerry Hough), którzy potrzebowali psychologii i empatii zamiast historii, by wykazać, że ZSRR jest państwem innym niż wszystkie, a jeśli nim (czasami) bywa takie jak wszystkie – to jest to nasza kapitalistyczna wina.
Doktoranci powinni byli sami przygotować listę około stu książek, z których mieli być przepytywani przez komisję. Jeden z moich profesorów stwierdził, że moja lista jest zbyt jednostronna, i dopisał do niej kilka apologetycznych pozycji. W jednej z nich, powszechnie używanej jako uniwersytecki podręcznik, przeczytałam, że nowo powstający Związek Sowiecki popadł na zawsze w kompleks oblężonej twierdzy po anglo-amerykańskim desancie w Archangielsku w 1918 roku i dlatego musiał przyłączać sąsiadujące z nim kraje.