Mieszkanie po remoncie

Znajomi szukali niedawno mieszkania na Mokotowie. Towarzyszyłam im w poszukiwaniach, co się okazało zajęciem pouczającym. Obejrzeliśmy ze 20 mieszkań na żywo i trzy razy tyle na zdjęciach w internecie.

Publikacja: 03.05.2014 15:00

Joanna Bojańczyk

Joanna Bojańczyk

Foto: Fotorzepa/Magda Starowieyska

Mimo młodego wieku moi znajomi są ludźmi oldskulowymi. Zamiast fitnessu wolą sąsiadów emerytów, nad parking podziemny przedkładają drzewo za oknem. Chcieli mieszkanie ze skrzypiącym parkietem, drewnianymi drzwiami pomalowanymi na biało, z oddzielną kuchnią, w miarę możliwości z ładnym widokiem. Nie zależało im na ochronie, parkingach i ogrodzeniach. Te niewielkie, zdawałoby się, wymagania okazały się jednak na dzisiejszym warszawskim rynku totalną ekstrawagancją.

Wiedzieliśmy, że coś takiego można byłoby teoretycznie kupić od osoby starszej, która nie miała pieniędzy na remonty. Bo tam, gdzie remonty się odbyły, nie tylko trzeba za nie zapłacić, ale pojawia się problem, co z tym zrobić. Co zrobić z niechcianym luksusem lub, co gorsza, pseudoluksusem? Najpierw za niego zapłacić, a potem karczować za własne pieniądze, a za kolejne zrobić własny wystrój.

Stare mieszkania dzielą się na kilka kategorii. Pierwsza to nieremontowane od lat kilkudziesięciu albo remontowane skromnymi środkami, aby-aby, tak żeby woda nie lała się z sufitu na głowę sąsiadom. W nich starsi ludzie ze skromną emeryturą. I te mieszkania mimo zaniedbania zachowały najwięcej dawnego uroku. Mają parkiet, oddzielną kuchnię, czasem służbówkę, podwójne okna, drewniane drzwi. Stopień zachowania oryginału zależy oczywiście od kultury i zamożności właściciela. Nie znaleźliśmy ani jednego mieszkania, w którym remont nie naruszyłby starej substancji. Jeśli przy okazji naprawy piecyka gazowego trzeba było wymienić terakotę, to białą z lat 30. zastępowała turkusowa w marmurek...

Do drugiej grupy zaliczyliśmy mieszkania remontowane w latach 80. Toporny wdzięk okresu niedoborów próbuje wtedy rekompensować radosna twórczość sektora prywatnego. Drzwi obite brunatnym skajem, w przedpokoju boazeria, otwory drzwiowe w łuki. Wykończenia w stylu „stolarz, pan Zdzisio". Czasem, jako szczyt ekstrawagancji, wykwita fototapeta. Całość technologii ma urok Gierka, króluje nijakość i tandeta okresu przejściowego.

W latach 90. wybucha pierwsze upojenie możliwościami nowych technologii: owalne wanny, jacuzzi, kabiny prysznicowe, włoskie glazury, marmury, trawertyny. High-tech wkracza do kuchni i łazienki. Zaczyna się wyburzanie ścian, bo kąty proste przestają być modne, za to obowiązywać zaczyna „przestrzeń otwarta".W kształtach pomieszczeń dominuje wszystko, co ostre, spiczaste, krzywe, okrągłe. Prostokątny pokój z drzwiami i czterema kątami prostymi to archaizm.

Do dziś ten trend jest w pełnym rozwoju. Szczytem mody są nadal luksfery, podłogi z egzotycznych gatunków drewna, kuchnie z metalowym wykończeniem. Wyspę zakłada każdy, kto ma choć z 15 metrów w kuchnio-salonie. Oddzielnej kuchni się dziś nie nosi. W łazienkach nosi się za to krzywizny, egzotyczne drewno, umywalki na podeście niczym miska na stołku. W kuchniach panują sufity podwieszane, w nich halogeny. Na podłogach kamień z drewnem, obowiązkowo w linii falistej. Widzieliśmy też mieszkanie porzucone przez zbankrutowanego magnata mediów, który wziął gigantyczny kredyt na urządzenie rezydencji w stylu Janukowycza, a teraz musi się przenieść do M3. Garderoba wyłożona białą skórą, szufladki z kryształową szybką na każdą parę skarpetek...

Ciekawe, że wszystkie te trendy chodzą stadami. A jak do dzieła wezmą się dekoratorzy wnętrz, schemat staje się dogmatem. Dogmat minimalizmu, dogmat luksusu, dogmat orientalny. Lokator, czyli więzień tej scenografii, musi się podporządkować.

Domy trzeba modernizować, to wiadomo. Jest tylko kwestia – jak. Interesujące, że kraje o większych niż my historycznych zasobach budowlanych szanują je bardziej. Nie widziałam, żeby w haussmanowskich kamienicach w Paryżu ktoś wymieniał okna na nowoczesne albo obijał drzwi skajem. W Princeton pod Nowym Jorkiem w domu z lat 20. widziałam stare schody, stiuki, drzwi. – W Sztokholmie stary, drewniany dom z widokiem na wodę i w dobrej okolicy kosztuje więcej niż nowo wybudowana, licząca 700 metrów kwadratowych willa w Konstancinie – opowiada w „Dwutygodniku" mieszkająca w Sztokholmie pisarka i tłumaczka literatury szwedzkiej Katarzyna Tubylewicz.

U nas infrastrukturę wyrywa się z korzeniami jak ząb, na jego miejscu wstawiając sztuczną szczękę. Dom Szanajcy na Żoliborzu, w którym najnowszy właściciel wyburzył prawie wszystkie ściany doskonale zaprojektowanego modernistycznego mieszkania. Teraz zastanawia się, jak wrócić do dawnego układu, bo rodzina kotłuje się w jednym pomieszczeniu i nikt nie może w ciszy poczytać, a w porze obiadu woń kapusty wypełnia wnętrze.

A przecież modernizm jest modny, szczególnie w Warszawie, gdzie powstaje dużo nowych domów o architekturze inspirowanej latami 30. Ciekawe, dlaczego wnętrza tych nielicznych, które jeszcze ocalały, w oryginale muszą być wypatroszone.

Po nieudanych jak dotąd ekskursjach nieruchomościowych znajomi zdecydowali, że zostają na razie w starym mieszkaniu. Za małym, ale z pięknym widokiem. Z późnych lat 20., z podwójnymi oknami zamykanymi na miedziane skuwki, z dębowym chybotliwym parkietem. Ale gdy znajdą nowe, do starego wprowadzą się nowi lokatorzy i zrobią remont. W najmodniejszym stylu.

Plus Minus
„Przyszłość”: Korporacyjny koniec świata
Plus Minus
„Pilo and the Holobook”: Pokojowa eksploracja kosmosu
Plus Minus
„Dlaczego umieramy”: Spacer po nowoczesnej biologii
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Małgorzata Gralińska: Seriali nie oglądam
Plus Minus
„Tysiąc ciosów”: Tysiąc schematów frajdy
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku