Fakt, Siergej nie ma zbyt dużych możliwości drukowania w gazetach. Pisze po rosyjsku, jest z pochodzenia Rosjaninem, ale bardzo mu się nie podoba polityka Putina i Rosji. Jest prawdziwym reporterem: żeby wyrobić sobie własne zdanie, pojechał kilka miesięcy temu na Ukrainę, łącznie z Krymem. Spotykał się i rozmawiał ze zwykłymi ludźmi z różnych barykad i spomiędzy barykad. Codziennie publikował, właśnie na Facebooku, nadzwyczaj ciekawe reportaże.
W Kazachstanie też nie ma gdzie drukować, bo go tam nie lubią. Jego podróż na Ukrainę wywołała reakcję władz lękających się „bakcyla separatystycznego", choć nie wiadomo, czy chodzi o syfilis czy AIDS. Z dwunastu dziennikarzy, którzy wybierali się na Ukrainę, dziesięciu wybito ten pomysł z głowy, a jedenasty już został ukarany. Siergiej może sobie pozwolić na więcej, bo już odsiedział kilka lat za ujawnienie „Kazachgate", afery korupcyjnej, której kręgi sięgały prezydenta Nursułtana Nazarbajewa, kolegi i jednego z wielu patronów Aleksandra Kwaśniewskiego.
Nie tylko polscy prezydenci lecą na łatwe i szybkie zarobki po wykonaniu swego patriotycznego zadania, ale przykład Kwaśniewskiego jest o tyle kuriozalny, że połączył on funkcje doradzania dyktatorom z funkcją reprezentowania demokratycznej Europy w rozmowach z innymi dyktatorami i z funkcją członka zarządu (czy zarządów) spółek energetycznych mających powiązania z dyktaturami – zarówno z tymi, które starał się utrzymać, jak i z tymi, które starał się osłabić. Prawdziwy Metternich dzisiejszej Europy.
Kariera Kwaśniewskiego kojarzy mi się z nurkowaniem głębinowym. Do wody skoczył szybko i energicznie i pruł na dno z nadzwyczajna szybkością, by już w wieku trzydziestu lat być w rządzie Jaruzelskiego (zwanego dla niepoznaki rządem Messnera czy Rakowskiego). Oczywiście jego przyjaciele lekceważą ten okres, mówiąc, że co to tam za komunista, minister sportu i młodzieży, ha ha. Oczywiście jednak tej odpowiedzialnej teki, jak wszystkich w komunizmie, nie otrzymywano za znajomość tematu, lecz za wierność i posłuszeństwo (to się nazywało nomenklatura). Tak było i w tym przypadku, skoro od młodzieży w schyłkowym Jaruzelskim przeniósł się do Okrągłego Stołu do zespołu do spraw pluralizmu związkowego i tam właśnie zaczęło się jego powolne wychodzenie na powierzchnię wody: nie za szybko, żeby nie zapaść na chorobę dekompresyjną. I udało się.
Wracając do wypełzywania z sowieckiego grobu: Putin zaczyna się coraz bardziej podobać w różnych kręgach za granicą. Obrońca moralności, czystości cielesnej i wiary, ale ostatnio poszedł chyba za daleko. Ogłosił się właśnie obrońcą języka rosyjskiego i podpisał prawo zakazujące używania brzydkich słów, jak też rozprowadzania filmów czy muzyki mogącej zawierać brzydkie słowa. Może to wywołać prawdziwe tsunami oburzenia i protestów w Rosji. Po tylu latach redukowania języka do banalnych słów nowomowy przeplatanej przekleństwami ludzie będą mieli trudności w komunikowaniu się. Jak przetłumaczyć znowu na rosyjski tytuł pierwszego rozdziału „Mistrza i Małgorzaty" : „Nigdy k... nie p... z ch...". Można było zastąpić dwieście czasowników jednym, ale z powrotem już trudniej. Jak z tą jajecznicą, z której nie zrobisz na powrót jajek.