Od zarazy i od Rosjan

Gdy został zawiązany sojusz ?polsko-szwedzki, w Inflantach odżyła nadzieja. W Kiesi, gdzie mieszczanie ?jeszcze niedawno krępowali ręce polskim obrońcom, ślusarz dorobił klucze ?do bramy zamkowej. Przekazał je ?Polakom, którzy pobili ?moskiewską załogę.

Publikacja: 13.06.2014 17:48

Łaska Iwana Groźnego nie znała granic. Podobnie jak jego okrucieństwo

Łaska Iwana Groźnego nie znała granic. Podobnie jak jego okrucieństwo

Foto: Leemage/AFP

Red

W połowie XVI wieku polityczny krajobraz Europy doznał wstrząsu – zapadło się państwo inflanckie. Po ten łakomy kąsek ziemi wyciągnęli ręce bliżsi i dalsi sąsiedzi: Polacy z Litwinami, Szwedzi, Duńczycy... I oczywiście Rosjanie.

Dobrze się żyło w państwie inflanckim. Szlachta piła tam miód ze srebrnych pucharów i nosiła koszule wyszywane perłami. Mieszczanie pomnażali swoje majątki. Nawet łotewscy i estońscy poddani, choć bez wątpienia uciskani przez niemieckich panów, egzystowali pod ich rządami nie najgorzej – przynajmniej w porównaniu z chłopskim losem w krajach ościennych. Inflanty bez zbytniej przesady można było nazwać ziemią szczęśliwą.

Jednak szczęście nigdy nie trwa długo. Inflanty były państwem słabym. Właściwie nie było to jedno państwo, lecz konfederacja kilku mniejszych państewek. Najsilniejsze z nich, inflancka prowincja zakonu krzyżackiego (dawni Kawalerowie Mieczowi) rządzona przez tzw. mistrza krajowego albo landmistrza, trzymało w całości luźny zlepek kilku księstw biskupich. Dopóki Krzyżacy stanowili realną siłę, struktury państwowe jako tako funkcjonowały, choć niejeden raz przyszło landmistrzom wojować z niepokornymi biskupami. Gdy zakon tracił na znaczeniu, Inflanty poczęły pękać w szwach.

Trzaskom sypiącej się budowli chciwie przysłuchiwał się sąsiad zza wschodniej miedzy. Zakon inflancki od wieków wojował z ruskimi księstwami, Pskowem i Nowogrodem. Moskwa, gdy tylko je sobie podporządkowała, zyskując tym samym wspólną z Inflantami granicę, natychmiast wkroczyła na starą wojenną ścieżkę. Pretekstem do konfliktu były rosyjskie roszczenia co do dwóch pogranicznych miast, Narwy i Dorpatu (Tartu), dziś leżących na terytorium Estonii. Oba były kiedyś grodami, w których – co prawda przez krótki czas – panowali ruscy kniaziowie. Jednak Moskwie w rzeczywistości chodziło o znacznie więcej: Inflanty zagradzały jej drogę do Bałtyku. Potrzebowała inflanckich portów, by na handlu z zachodem Europy zbijać majątek i rosnąć w polityczną potęgę.

Czasy ociekające krwią

Jakiś czas Inflantczykom udawało się powstrzymywać rosyjską ekspansję. Mistrz krajowy Wolter von Plettenberg okazał się władcą nie tylko mądrym i dalekowzrocznym, ale także silnym. W 1502 r. pobił Rosjan nad jeziorkiem Smolino w pobliżu Pskowa. Zwycięstwo było na tyle skuteczne, że dało życie w pokoju dwóm pokoleniom mieszkańców Inflant. To właśnie wtedy nastała owa szczęśliwa epoka.

Ale w połowie XVI w. zakon inflancki lata świetności miał już za sobą. Idąca z Niemiec reformacja podkopała jego morale. Rycerze z krzyżami na płaszczach nie chcieli już walczyć za wiarę, która przestała być ich wiarą. Parli do zlikwidowania zakonu, przeobrażając się w klasę latyfundystów, którzy gospodarowali na prywatyzowanych krzyżackich majątkach. Zakon miał zostać skasowany, gdyż był formacją anachroniczną. Jednak ten ruch pozbawiał kraj jednej instytucji zdolnej go bronić.

Na wschodniej granicy cisza panowała już od 50 lat, lecz wszyscy czuli, że to ostatnie chwile spokoju. Car Iwan, dopiero wprawiający się w działaniach, które z czasem przyniosły mu przydomek Groźnego, bez większego trudu znalazł powód do zaczepki. Otóż kiedyś, dawno temu, jego poprzednik podpisał z landmistrzem traktat, mocą którego Inflanty miały płacić Moskwie trybut. Po zwycięstwie nad Smolinem Plettenberg zignorował ten układ. Rosjanie wtedy to przełknęli, czekali na lepszą okazję. I ona teraz właśnie nadeszła. Carscy skrybowie skrupulatnie wyliczyli sumę, jaką państwo inflanckie winne jest poszkodowanej Moskwie. Oczywiście doliczono do niej stosowne odsetki, tudzież wysokość odszkodowania za straty moralne... Dość powiedzieć, że ogólna kwota, jakiej zażądali Rosjanie, była w praktyce niemożliwa do wyegzekwowania. I o to właśnie chodziło.

W styczniu 1558 r. w granice Inflant wtargnęły hordy jeźdźców z przedsionka Azji: Tatarzy, Czeremisi, Mordwini i Kabardyńcy. Na swoich małych, lecz wytrzymałych, konikach przemieszczali się szybko, wszędzie niosąc pożogę i gwałt. To była ledwie awangarda Iwanowego ataku. W ślad za nią ruszyła regularna armia moskiewska.

To, co się wtedy stało, można porównać tylko do kataklizmu. Bezbronny kraj zalany został obcymi wojskami. Padł Dorpat, padła Narwa. Ich mieszkańców – tych, którym udało się przeżyć – pognano w głąb Rosji. Ich dobytek stał się łupem najeźdźców, a domy strawił ogień. Turysta odwiedzający dziś Łotwę bądź Estonię z pewnością zauważy, że poza Rygą i Tallinem właściwie nie ma tam miast, które zachowały swoje historyczne centra. Ale one kiedyś istniały. Zniknęły za przyczyną serii wyniszczających wojen, zapoczątkowanych właśnie przez tamtą rosyjską agresję.

Najazd ten miał jeszcze jedną znamienną cechę. Jego wizytówką było okrucieństwo, tak dzikie i przerażające, że wymyka się wszelkim próbom jego opisania. Najeźdźcy folgowali wszelkim pomysłom, jakie podsuwała im zwyrodniała wyobraźnia. Ich ulubioną rozrywką było obdzieranie ze skóry pojmanych nieszczęśników. Krwawiące, żywe ciała wieszano potem na drzewach i szyto do nich z łuków. Nie oszczędzano ni kobiet, ni dzieci. Przerażająca sława rosyjskiej armii rozniosła się po Inflantach i po całej ówczesnej Europie.

Rosjanie oczywiście nie byli monopolistami na tym polu. Czasy ogólnie były surowe i ociekające krwią. Jednak okrucieństwo, jakie do tej pory znali mieszkańcy Inflant, mieściło się w granicach prawa lub obyczaju. Teraz doświadczyli żywiołu, którego sensu nie pojmowali. Pozostał im tylko strach.

W tym szaleństwie była jednak metoda. Najdziksze żołdackie wybryki ustawały, jeśli tylko zażyczył sobie tego car. Wtedy do plądrujących zdobyte miasto wysyłano prawosławnych księży z krucyfiksami. Żołnierze, całując krzyż na klęcząco, przysięgali, że od tej pory nie będą już mordować cywilów. Rabować pozwalano im nadal.

To Iwan miał być jedynym i wyłącznym dysponentem strachu jako metody rządzenia.

Specjalność: dynasta

Wojna w Inflantach trwała już 12 lat, gdy na kremlowskim dworze pojawił się niecodzienny gość. Książę Magnus Oldenburski nie wyróżniał się ani urodą (był niewidomy na jedno oko), ani uczonością, ani charakterem. Właściwie na niczym się nie znał. Z wyjątkiem jednego: potrafił panować. Można nawet powiedzieć, że do tego się urodził. Był bowiem synem Chrystiana III, króla Danii, oraz młodszym bratem Fryderyka II, aktualnie panującego monarchy tego kraju. W XVI wieku dynastia była – że użyję terminologii marketingowej – najlepszym brandem na europejskiej giełdzie idei. A Oldenburgowie to dobra dynastia. Dość powiedzieć, że wywodzą się z niej obecni władcy Danii i Norwegii, a także Karol, następca tronu brytyjskiego, z Oldenburgów pochodził też ostatni car Rosji.

Dodajmy, że Magnus był 30-latkiem. To wiek pełni sił witalnych i największych ambicji. A Magnus miał ambicje na miarę swojego nazwiska.

W 1560 r. Johann von Münchhausen, biskup Kurlandii i Ozylii, dwóch spośród państewek inflanckiej konfederacji, sprzedał swoje diecezje królestwu Danii. Można zrozumieć ten krok, jeśli zważyć, że prawie wszyscy jego wierni przeszli wcześniej na luteranizm, a i sam biskup ulegał reformacyjnym nowinkom. Zresztą stare Inflanty chwiejące się pod ciosami wojny były już na skraju upadku. Fryderyk II uznał, że godność księcia biskupa będzie idealnym tytułem przy nazwisku jego młodszego brata, który nie miał co ze sobą zrobić na duńskim dworze. Młody Magnus prowadził tam hulaszczy tryb życia, trwonił pieniądze i wyraźnie się marnował.

W łaskach ?u Groźnego

Przyjęcie sakry biskupiej nie zmieniło Magnusa. Swoje biskupstwo traktował zresztą czysto formalnie. Był luteraninem jak jego rodzina i nie brał sobie do serca katolickich ceremonii. Przyjechał do Inflant jako świecki książę. Luterańska ludność Kurlandii i Ozylii powitała go przyjaźnie jako współwyznawcę.

Od razu po przyjeździe Magnus zmuszony był się zmierzyć z chaosem rozpadających się Inflant. W 1561 r. ostatni mistrz krajowy Gotthard Kettler zrzucił płaszcz zakonny i rozwiązał krzyżacką prowincję w Inflantach, oddając kraj Polsce i Litwie. Nie mogła się z tym pogodzić Szwecja, która zajęła północną, estońską część kraju. Wschodnią nadal okupowały wojska Iwana Groźnego. Inflancki konflikt wszedł w fazę umiędzynarodowienia. W dodatku wśród samych Inflantczyków potworzyły się różne partie, które zaczęły ze sobą wojować.

Magnus, przyznajmy, zręcznie lawirował w tym kotle. Zdobył kilka zameczków. Gdzie nie mógł użyć siły, posługiwał się dyplomacją i targami. Oddawał jedne twierdze za inne, korzystniej położone. Umacniał pozycję w swoich księstewkach.  Ciągle było mu jednak mało. Królewski syn dusił się w prowincjonalnej atmosferze Piltynia i Arensburga, dwóch biskupich rezydencji. W 1565 r. poprosił o rękę Anny Jagiellonki, siostry Zygmunta Augusta. Skromnie zasugerował, że w ramach jej posagu może przyjąć kilka zamków w okolicy Rygi. Polski król odrzucił jednak te konkury.

Niebawem Magnus wpadł na pomysł życia: spróbuje szczęścia u Iwana.Zgodnie z oczekiwaniami duńskiego księcia, rosyjski władca przyjął go z najwyższą życzliwością. Iwan Groźny od razu upatrzył w nim narzędzie swoich dalekosiężnych planów. Duńczyk był w jego oczach stuprocentowym człowiekiem Zachodu – a takich nie przyjeżdżało wtedy jeszcze do Moskwy zbyt wielu. Car zakładał więc, że mieszkańcy Inflant, kraju o zachodniej kulturze, uznają Magnusa za swojego człowieka. Do tego dobre królewskie nazwisko... Mianował go więc królem Inflant.

Na potrzeby nowego władcy kazał z kremlowskiego skarbca wytoczyć pięć beczek ze złotem. Oddał mu też komendę nad 25 tysiącami swoich żołnierzy. Odtąd na ich czele miał Magnus zdobywać swoje królestwo. Dla siebie i dla cara. Król Inflant złożył mu bowiem przysięgę wierności.

Na rezydencję rosyjski samowładca wyznaczył Magnusowi skromny zameczek Oberpahlen, dziś Poltsamaa, położony w południowej Estonii. Do tego miejsca sięgały wojenne zdobycze Iwana. Rewel (Tallin) miał zdobyć na Szwedach, Rygę na Polakach. Narwę i Dorpat car zatrzymywał przy Rosji.

Łaska Iwana, tak jak jego okrucieństwo, nie znała granic. Car wyswatał Magnusa z własną kuzynką Eufemią Staricką, potomkinią bizantyńskich cesarzy. Gdy ta umarła, oddał wdowcowi rękę jej młodszej siostry, 13-letniej Marii. Ich prawosławno-luterański ślub odbył się w 1573 r. w Nowogrodzie. Po ślubie państwo młodzi udali się do nowej rezydencji w Karkus, miasteczka leżącego niedaleko Oberpahlen. Biorąc kolejne żony, Magnus ani myślał się pozbywać sakry biskupiej.

Iwan przeliczył się jednak w ocenie Magnusa. Ten jako wódz nie wykazał się sukcesami. Rewel, mimo kilkakrotnie podejmowanych prób zdobycia miasta, nie poddawał się.

W 1577 r. car postanowił osobiście włączyć się do batalii o Inflanty. Objął dowództwo nad jedną z armii – drugą prowadził do boju Magnus.

I wtedy, niespodziewanie, odwróciła się karta wojennego losu. Poddawały się Magnusowi inflanckie miasta, jedne po drugich. Mieszczanie woleli być okupowani przez niego niż przez Iwana. Ta druga ewentualność oznaczała śmierć w męczarniach, w najlepszym zaś wypadku wygnanie na wschód. Wybór narzucał się sam. Te „sukcesy" Duńczyka były jednak nie w smak jego protektorowi, który wolał, by wojenna chwała przypadła jemu samemu.

20 sierpnia pod naporem armii dowodzonej przez Iwana padł Schwanenburg (dziś Gulbene na Łotwie). Okoliczną ludność, która schroniła się na zamku, car kazał wytracić w typowy dla siebie, sadystyczny sposób. Zła sława Groźnego znowu rozniosła się po kraju. Gdy wieści ze Schwanenburga dotarły do Kiesi (łotewskie Cesis, po niemiecku Wenden), do niedawna zakonnej stolicy, w mieście zapanował popłoch. Pospolite ruszenie inflanckiego rycerstwa uciekło na zachód, pierzchła też większość załogi warownego zamku. Na straży zostało tylko 50 Polaków, których jednak obezwładnili mieszczanie, przerażeni perspektywą obrony miasta przed Iwanem. Ludność Kiesi wezwała Magnusa, by ten przybył z Karkus do prawdziwej stolicy Inflant. Król bezzwłocznie tam się zjawił i objął rządy.

Tego już było za wiele Iwanowi. Temu duńskiemu przybłędzie wydaje się, że jest prawdziwym królem! Trzeba przywołać go do porządku. We wrześniu 1577 r. car podciągnął pod mury Kiesi. Iwan najpierw zażądał rozmówienia się z Magnusem. Przerażony król, chcąc nie chcąc, stawił się w obozie patrona.

Można się domyślać, co wtedy usłyszał. „Przeliczyłeś się, bracie. Wydawało ci się, że kim jesteś? To ja ci powiem. Od tej chwili nie jesteś już królem Inflant. Zabieram ci wojsko, oddajesz też złoto, które ci wydałem. Że co? Że możesz zwrócić tylko pierścienie i łańcuchy, a dukaty wydałeś na najemników? Już ja cię znam... Przefrymarczyłeś je z ladacznicami! Zresztą pal cię licho. Oddawaj, co masz i idź do diabła! Ciesz się, że zostawiam cię przy życiu. Tylko ze względu na twoją rodzinę".

Sapieha ratuje Kiesi

Magnus rzeczywiście miał szczęście. Iwan Groźny również w gniewie okazał się dlań wyjątkowo łaskawy. Magnus nie chciał jednak przeciągać struny. Wiedział, że ci, którzy popadli w carską niełaskę, zazwyczaj nie żyją zbyt długo. Nocą zbiegł z obozu z młodziutką żoną i razem spłynęli łódeczką w dół rzeki Gawii aż do zajętej przez Polaków Rygi. Stamtąd dostał się do swojej kurlandzkiej rezydencji w Piltyniu, gdzie po kilku latach dokonał żywota, zapomniany przez świat.

Iwan sam rozpoczął oblężenie Kiesi. Mimo rozpaczliwej obrony Rosjanie wdarli się do miasta i zamku. Ostatni obrońcy zamknęli się w wieży zamkowej i po solennym nabożeństwie wysadzili się w powietrze. Stało się to w chwili, gdy pierwsi zdobywcy pojawili się na zamkowym dziedzińcu. Pod gruzami wieży legło 400 mężczyzn, kobiet i dzieci. Ludzie nie chcieli dostać się żywi w ręce Iwana.

Wydawało się, że droga do Rygi i Tallina stoi przed Rosjanami otworem. Stało się jednak inaczej. W styczniu 1578 r. zawiązany został sojusz polsko-szwedzki. Obaj dotychczasowi przeciwnicy zjednoczyli się w obliczu wspólnego zagrożenia.

W Inflantach odżyła nadzieja. W Kiesi, gdzie jeszcze niedawno przerażeni mieszczanie krępowali ręce polskim obrońcom, miejski ślusarz potajemnie dorobił klucze do bramy zamkowej. Następnie przekazał je Polakom, którzy znienacka wpadli do środka i pobili moskiewską załogę, pozostawioną tam po odejściu głównej armii.

Lecz Rosjanie niebawem powrócili. Na mieszkańców miasta znowu padł strach. Tym razem jednak Kieś ocalała za sprawą podczaszego litewskiego Andrzeja Sapiehy, który pod bokiem carskiego dowództwa dokonał sprawnej koncentracji sprzymierzonych wojsk w okolicy miasta. Gdy nad rzeką Gawią wojska szwedzkie połączyły się z siłami polsko-litewskimi, służący w obu armiach Inflantczycy poklękali nad brzegiem, dziękując Bogu za daną im nadzieję zwycięstwa.

21 października 1578 r. siły sojusznicze starły się z trzykrotnie liczniejszą armią moskiewską. Polska husaria, wspomagana przez szwedzką rajtarię, rozbiła je w pył. Podczas chaotycznego odwrotu zrozpaczeni rosyjscy kanonierzy wieszali się na lufach własnych armat.

Sojusz polsko-szwedzki nie przetrwał jednak długo. Każda ze stron na własną rękę podjęła ciężar walki z Rosją.

Następcy Iwana Groźnego jeszcze niejeden raz próbowali zagarnąć Inflanty. Wreszcie w 1710 r. udało się to Piotrowi Wielkiemu, godnemu następcy XVI-wiecznego samodzierżcy. Odtąd aż do I wojny światowej kraj ten był częścią Rosji.

Inflanccy Niemcy, warstwa panująca tego kraju, szybko dogadali się z nowym panem. Ten okazał się łaskawy, bo zostawił im stare feudalne przywileje. Pod rządami Petersburga lojalna prowincja inflancka przeżywała swój okres małej stabilizacji.

W 1915 r. Rosjanie pod naporem wojsk niemieckich zmuszeni byli wycofać się z Rygi na wschód. Zabrali ze sobą dzwony miejskich kościołów, by na zapleczu przetopić je na lufy armatnich dział. Wśród nich znalazł się dzwon kościoła Świętego Jakuba, bardzo stary, odlany po zwycięstwie Plettenberga nad Smolinem. Od kilkuset lat nikt nie zdejmował go z rusztowania, nikt nie wiedział więc, jak wygląda strona przylegająca do ściany dzwonnicy.

Gdy dzwon spuszczono już na bruk, oczom nadzorującego robotę policmajstra oraz zebranych ryskich gapiów ukazał się gotycki napis: „Boże zachowaj nas od zarazy i od Rosjan!".

Zachował. Aż do 1940 roku.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy