Reklama

Lump wszedł do Śródmieścia

Autor „Trylogii” był nie tylko wielkim pisarzem, ale też mistrzem językowej konwencji. To za jego sprawą (niesłusznie zresztą) wydaje nam się, że staropolszczyzna brzmiała jak język, którym mówią Zagłoba, Kmicic i Skrzetuski.

Publikacja: 03.07.2014 21:00

Lump wszedł do Śródmieścia

Foto: Plus Minus, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Był też Henryk Sienkiewicz człowiekiem, którego każde wystąpienie publiczne było długo komentowane z powodu jego wagi i elegancji językowej. Tymczasem jego prawnuk, człowiek dobrze wykształcony, inteligentny i obyty w świecie, mówi językiem, jaki w czasach noblisty wykluczał z dobrego towarzystwa. Wtedy za podobne słownictwo wyproszono by go z przyzwoitego domu, a kto wie, czy nie musiałby się pojedynkować, bo wielu dobrze wychowanych ludzi uznałoby, że chce ich w ten sposób obrazić. W owych czasach mawiano, że ktoś „klnie jak furman", co symbolizowało różnicę między chamstwem a dobrym wychowaniem. Dziś należałoby chyba powiedzieć „bluzga jak minister". Czy może raczej „bluzgają jak na salonach", bo politycy wcale nie są w podobnych zachowaniach odosobnieni. Zalew językowych wulgaryzmów i zanik poczucia stosowności w tej kwestii dotyczy również świata mediów oraz kultury. Politycy, artyści, dziennikarze klną równo w rozmowach prywatnych i publicznych. Furmanów już nie ma, nie ma też lumpenproletariatu, który symbolizowali w tym powiedzeniu. Ale lumpów nie brakuje.

Można czasem odnieść wrażenie, że znaczną część opinii publicznej (podobnie jak pana premiera) bardziej bulwersuje język, jakim mówią bohaterowie afery podsłuchowej niż meritum ich dyskusji. Wyjątkowo celnie oddał te nastroje w swoim wystąpieniu sejmowym Janusz Palikot, który pytał retorycznie: „Jaki człowiek co drugie słowo używa k...? Jaki to jest poziom?". Akurat on jest ostatnim człowiekiem, który powinien takie pytania zadawać. To właśnie lider Twojego Ruchu jako jeden z pierwszych wprowadził rynsztokowy język na polityczne salony, mówiąc a to o politycznej prostytucji (w odniesieniu do kobiety), a to nazywając kogoś sk...wielem, a to powtarzając publicznie kibolskie hasło „J...ć PZPN". W jego przypadku zdumienie to doprawdy Himalaje hipokryzji, ale w tej akurat kwestii hipokryzja jest w Polsce powszechna.

Cały tekst w Plusie Minusie

Tu w sobotę można kupić elektroniczne wydanie „Rzeczpospolitej" z Plusem Minusem

Można też zaprenumerować weekendowe wydanie „Rzeczpospolitej" z Plusem Minusem

Reklama
Reklama

Był też Henryk Sienkiewicz człowiekiem, którego każde wystąpienie publiczne było długo komentowane z powodu jego wagi i elegancji językowej. Tymczasem jego prawnuk, człowiek dobrze wykształcony, inteligentny i obyty w świecie, mówi językiem, jaki w czasach noblisty wykluczał z dobrego towarzystwa. Wtedy za podobne słownictwo wyproszono by go z przyzwoitego domu, a kto wie, czy nie musiałby się pojedynkować, bo wielu dobrze wychowanych ludzi uznałoby, że chce ich w ten sposób obrazić. W owych czasach mawiano, że ktoś „klnie jak furman", co symbolizowało różnicę między chamstwem a dobrym wychowaniem. Dziś należałoby chyba powiedzieć „bluzga jak minister". Czy może raczej „bluzgają jak na salonach", bo politycy wcale nie są w podobnych zachowaniach odosobnieni. Zalew językowych wulgaryzmów i zanik poczucia stosowności w tej kwestii dotyczy również świata mediów oraz kultury. Politycy, artyści, dziennikarze klną równo w rozmowach prywatnych i publicznych. Furmanów już nie ma, nie ma też lumpenproletariatu, który symbolizowali w tym powiedzeniu. Ale lumpów nie brakuje.

Reklama
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Prezydent Karol Nawrocki przekłuwa balonik narodowej dumy
Plus Minus
„Wyrok”: Wojna zbawienna, wojna błogosławiona
Plus Minus
„Arnhem. Dług hańby”: Żelazne spadochrony
Plus Minus
„Najdalsza Polska. Szczecin 1945-1950”: Miasto jako pole gry
Plus Minus
„Dragon Ball Z: Kakarot: Daima”: Niby nie rewolucja, ale wciąga
Materiał Promocyjny
Jak sfinansować rozwój w branży rolno-spożywczej?
Reklama
Reklama