Piłsudski przyznawał w przemówieniu na zjeździe legionistów w Kaliszu w 1927 r., że strzelcy, a potem legioniści coraz mniej byli obcy dla swoich. „Szło to jednak okropnie powoli, szło tak powoli, że ręczę, iż niejeden z was w noce ciche i łzy przelewał swoje, i gorzkniał, i gniewał się, i scyniczniał zbyt szybko z powodu tego braku odczucia ojczyzny".
Na całkowitą zmianę nastrojów zabrakło jednak czasu, którym zarządzali Austriacy. Korzyści militarne z akcji strzelców były niewielkie, zaczynała zaś stwarzać kłopoty. Piłsudski ogłosił przecież, że podlega – nieistniejącemu zresztą – Rządowi Narodowemu, a jego ludzie zaczęli tworzyć komisariaty wojskowe – polską administrację.
Po tygodniu od wymarszu kadrówki, Piłsudski został postawiony pod ścianą. Albo rozwiąże swoje oddziały, albo zgodzi się na włączenie do oddziałów pospolitego ruszenia.
Konstanty Srokowski, poseł do sejmu galicyjskiego, pisał już po wielkiej wojnie o wystąpieniu strzelców: „Rozpatrywane jako akt rozumu politycznego musiało okazać się szaleństwem, jako plan militarny – marzeniem, jako konstrukcja polityczna – fikcją, wreszcie jako wyraz rzeczywistych sił – w najlepszym razie mimowolnym złudzeniem".
Konstatował jednak, że kilka tysięcy polskiej młodzieży znajdowało się już pod bronią, więc nie było sensu potępiać inicjatywy Piłsudskiego. Należało ją obrócić na pożytek sprawy narodowej.
Gdy Piłsudski gryzł się, co robić, z Wiednia wracał po rozmowach w ministerialnych gabinetach dr Juliusz Leo, prezydent Krakowa i przewodniczący Koła Polskiego w parlamencie austriackim. Srokowskiego uderzyło, że zimny i sztywny zwykle Leo mówił z zapałem i entuzjazmem o wiedeńskich rozmowach, prowadzonych wraz z ministrem skarbu Leonem Bilińskim. Wyłoniła się z nich zgoda Wiednia na polskie ochotnicze oddziały w ramach armii austro-węgierskiej.
W Krakowie 16 sierpnia Koło Polskie wydaje odezwę zapowiadającą stworzenie Legionów, które mają dokonać czynu będącego „warunkiem i zadatkiem lepszej doli dla narodu polskiego". Miało ją dać połączenie Galicji i Królestwa i stworzenie Królestwa Polskiego pod berłem cesarza austriackiego jako trzeciego członu monarchii Habsburgów.
W herbie Galicji znajdowała się kawka. Leszek Moczulski z drwiną pisał o politykach galicyjskich: „Kawki podskakują przy ziemi. Gdzie im do wielkich koncepcji, głębokich myśli. Polityczni krótkowidze, czepiając się trwałości swego świata, chwytają tylko pojedyncze rozrzucone ziarna". Łatwo z perspektywy już choćby listopada 1918 r. było mówić o ograniczonych horyzontach i braku śmielszej wizji polityków galicyjskich.
To oni jednak uratowali Piłsudskiego i strzelców przed niebytem, choć ratować wcale nie chcieli. Wykorzystali wymarsz dla stworzenia Legionów. Czy powstałyby, gdyby nie wymarsz z Oleandrów? Rzecz to wątpliwa.
Nazwisko Piłsudskiego tak zrosło się z Legionami, że w powszechnej opinii jest ich twórcą lub dowódcą albo jednym i drugim. Na nic chyba sprostowania. Niech jednak w setną rocznicę powstania Legionów, choć na chwilę wyłonią się z cienia ci, którzy doprowadzili do ich powstania: Leo, Jaworski, Biliński.
16 sierpnia powstał Krakowie Naczelny Komitet Narodowy, który miał się stać organizatorem i patronem Legionów. Szefem Departamentu Wojskowego został Władysław Sikorski. Piłsudski w tydzień zgłosił akces swoich oddziałów do Legionów. Informując o tym strzelców, stwierdzał w rozkazie: „Obecnie naród budzić się zaczyna, nie chce nas zostawić samotnymi, tak jak byliśmy dotychczas".
Trzy dni później Stanisław Witkiewicz pisał z Lovrany do siostry:
„Cokolwiek będzie na początku tej potwornej wojny, my już zwyciężyliśmy, zwyciężyliśmy nasz strach poniżający – znowu jesteśmy narodem. Strzelcy – to Legiony naszych czasów i tę samą rolę odegrają w historii naszej".
Brak ofiarności dla strzelców, na którą narzekał Piłsudski, zamienia się w hojność społeczeństwa galicyjskiego dla Legionów. Jak pisał Konstanty Srokowski, dowody wpłat w księgach NKN odzwierciedlały stan moralny społeczeństwa. „Im wyżej w górę po drabinie społeczno-majątkowej, tem składki stają się rzadsze, ale bynajmniej nie o tyle hojniejsze". Ofiarodawcami byli głównie niezamożna inteligencja, drobnomieszczaństwo, robotnicy, służący i „szerokie sfery ludowe".
Stojący na czele NKN Władysław Leopold Jaworski z niewielkiego dystansu, bo po roku od wymarszu z Oleandrów, emocjonalnie pisał w „Kalendarzu Legionisty", przypominając dzień 6 sierpnia: „Wiecie, jaki to miało skutek. W ciągu dziesięciu dni społeczeństwo dojrzało. Garstkę tę uznało za swoją ideę, która skłoniła Piłsudskiego do historycznego przedsięwzięcia (...) Piłsudski ma tę zasługę, że był zdolnym do powzięcia decyzji i że ją powziął. Piłsudski ma to szczęście, że pociągnął za sobą społeczeństwo. Czy potrzebuję wam przypominać, co się potem działo? Czy nie umiecie na pamięć wszystkich bitew, w których okryli się sławą legioniści w Królestwie Polskiem, w Galicyi, w Karpatach, w Bukowinie, w Besarabii?".
Piłsudski w rozkazie na pierwszą rocznicę wojny stwierdzał: „Nie chciałem dopuścić, by na szalach losów, ważących się nad naszymi głowami, na szalach, na które miecze rzucono, zabrakło szabli polskiej".
Wydawać by się mogło: naiwność i szaleństwo. Bo czymże była garstka szabel i bagnetów strzelców, a potem legionistów, wobec milionowych armii państw zaborczych. Niemal nic nie ważyła. Do czasu jednak. Dramatyczna i krwawa bitwa pod Kostiuchnówką w lipcu 1916 roku, twardy opór stawiony przeważającym siłom Rosjan, zwróciły uwagę niemieckiego naczelnego dowództwa, dotąd dość pogardliwie wyrażającego się o wartości bojowej i morale austro-węgierskiego sojusznika. Generał Ludendorff stwierdził: „Polak to dobry żołnierz".
W 1944 roku Churchill odezwał się brutalnie do Mikołajczyka „Może pan sobie zabrać swoje dywizje". Podczas I wojny światowej sytuacja była – szczęśliwie dla sprawy polskiej – inna. Państwa centralne wyczerpywały swoje rezerwy ludzkie. Potrzebowały polskiego żołnierza. Musiały jednak pójść w tym celu na koncesje polityczne, o które na próżno dobijał się Piłsudski. Gdyby Polacy w Legionach bili się tak jak Czesi, jest wątpliwie, czy Berlin i Wiedeń zdecydowałyby się na utworzenie 5 listopada 1916 roku Królestwa Polskiego. Niesamodzielnego, okupowanego, ale budującego przecież zręby państwa polskiego. Był to duży krok – do dziś niedoceniany – na drodze do niepodległości.
Ponowny egzamin
Trzy dni przed wymarszem z Oleandrów Piłsudski wydał Władysławowi Belinie-Prażmowskiemu rozkaz przeprowadzenia patrolu na terenie zaboru rosyjskiego. Wśród wybranych przez Belinę znalazł się Stanisław Skotnicki. Sosnkowski, szef sztabu ZWC i zastępca Piłsudskiego, na jego nazwisko zareagował: „Co, ten laluś? Nie będzie miał ochoty iść na pewną śmierć i odmówi". Skotnicki „wbrew przewidywaniom szefa strzepnął tylko palcami i ze swą zwykłą werwą powiedział: psiakrew, idę" Zginie w 1939 roku nad Bzurą. Pokolenie, do którego należał, musiało po ćwierć wieku ponownie – jak śpiewano w I Brygadzie – rzucić na stos swój życia los. Musiało ponownie zdawać egzamin, teraz ze swoimi synami: Janem Bytnarem i Krzysztofem Kamilem Baczyńskim, Stanisławem Januszem Sosabowskim, Zbigniewem Okulickim.