Śląsk cały nie umrze

Dawid z żalem mówi, że kiedyś tradycję górniczą widać było na każdym kroku. – Teraz nawet orkiestry górnicze rzadko się spotyka. Tylko na pogrzebie górnika albo z okazji jakiegoś święta, bo kopalnie nie mają na nie pieniędzy – podkreśla.

Publikacja: 30.01.2015 00:01

Familoki na Nikiszowcu: pusto

Familoki na Nikiszowcu: pusto

Foto: Reporter, Adam Tuchliński Adam Tuchliński

Śląsk jest specyficzny. Nawet model rodziny jest taki, że mąż pracuje, a żona wychowuje dzieci – tłumaczył Konradowi Piaseckiemu w „Kontrwywiadzie" RMF FM przewodniczący NSZZ „Solidarność" Piotr Duda. I choć mogłoby się wydawać, że szef związku wie o Śląsku wszystko, bo mieszka tam od lat, to okazuje się, że nieco nagiął rzeczywistość. Bo Śląsk nie jest już taki jak kiedyś. Mimo że tradycja wciąż jest tam w cenie, zachodzące przemiany obyczajowe, społeczne i zawodowe mogą szokować – zwłaszcza starsze pokolenia Ślązaków.

Ślązaczka wychodzi z domu

W moim domu rodzinnym podział ról był jeszcze tradycyjny. Mama nie pracowała, tylko obsługiwała męża górnika. I nadal to robi. Tata ma już 88 lat – mówi Stefania Klimek, która ze Śląskiem i górnictwem związana jest przez całe swoje życie. W jej rodzinie jest już jednak inaczej. Oboje z mężem – są po pięćdziesiątce – zatrudnili się na kopalni. On jest górnikiem, ona pracuje w administracji i dodatkowo szefuje Związkowi Zawodowemu Kobiet w Górnictwie.

Rodzin górniczych, w których dwie osoby pracują, jest zresztą wiele. Z badań przeprowadzonych przez prof. Urszulę Swadźbę z Zakładu Socjologii Ogólnej Uniwersytetu Śląskiego wynika, że niepracujące żony górników to zdecydowana mniejszość. Aż 60 proc. ankietowanych mieszkanek Śląska miało pracujące matki. A zaledwie 26 proc. badanych uważa, że za zarabianie pieniędzy odpowiedzialny jest mężczyzna. Ponad połowa respondentów odpowiedziała, że obowiązek utrzymania rodziny spoczywa w równym stopniu na kobietach i na mężczyznach.

Wyniki badań socjologicznych potwierdza przykład Dawida Bendkowskiego, 26-letniego górnika z zabrzańskiej kopalni Sośnica-Makoszowy. To jedna z tych kopalń, które zgodnie z podpisanym niedawno porozumieniem między rządem Ewy Kopacz a związkowcami mają być poddane restrukturyzacji. Jedna część zakładu – Sośnica – ma przejść do nowej Kompanii Węglowej, a druga – Makoszowy – do spółki restrukturyzacyjnej. Dawid wychował się w tradycyjnej rodzinie. W domu było sześcioro dzieci, a na ich utrzymanie pracował tylko ojciec. Ale Dawid nie wyobraża sobie, aby taki model miał obowiązywać w jego własnym domu. Choć jego narzeczona też pochodzi z górniczej rodziny, także ona nie chce się poddawać tej tradycji.

Styl życia, o jakim opowiadali przewodniczący „Solidarności" oraz nasi rozmówcy, obowiązywał jeszcze w pokoleniu ich dziadków. Górnictwo określało styl życia całej rodziny. Przed wojną pracująca poza domem żona byłaby dla górnika przyczyną hańby. Pobożny i autorytarny ojciec ciężko pracował pod ziemią na całą rodzinę. Wypłatę przynosił do domu i w całości oddawał żonie. Do obowiązków kobiety należała zaś dbałość o dom i dzieci. Zgodnie z tą tradycją małżonkom nie wolno było rozstawać się w gniewie. Zanim górnik wyszedł do pracy, musieli się pogodzić. Nigdy nie było bowiem wiadomo, czy zjeżdżający na dół mąż wyjedzie na powierzchnię.

Tradycyjna obyczajowość zaczęła się zmieniać po wojnie. Coraz więcej kobiet kończyło studia i wyrywało się do pracy. Może nie tyle zależało im na pieniądzach, bo 30–40 lat temu górnicy na zarobki nie narzekali, ile chciały uzyskać samodzielność. Być kimś. Dziś natomiast zwyczajnie trudno utrzymać się z jednej pensji. – Wypłaty w górnictwie od lat się nie zmieniły, a rachunki są wysokie, życie też tanie nie jest – mówi Dawid.

– Zarówno podczas reform przeprowadzanych przez rząd Jerzego Buzka, jak i teraz wiele żon górników zrozumiało, że ich aktywność zawodowa jest bardzo ważna dla stabilności finansowej rodziny, i dlatego pracuje – tłumaczy Karolina Baca-Pogorzelska, była dziennikarka „Rzeczpospolitej" pisząca bloga Gornictwo2-0.pl, autorka książek „Drugie życie kopalń" i „Babska szychta". – Może nawet wtedy musiały być bardziej zaangażowane. Śląskie kobiety są silne i zaradne,  nie siądą i nie będą załamywać rąk, zawsze znajdą rozwiązanie.

Równe rozłożenie odpowiedzialności za sytuację finansową rodziny poszło w parze z podziałem obowiązków. W domu Stefanii Klimek nie ma sztywnego podziału na zajęcia damskie i męskie. Na przykład gotowanie – przy kuchni staje zarówno ona, jak i jej mąż. – Jak mnie nie ma, bo gdzieś wyjeżdżam, mąż musi sobie radzić – tłumaczy pani Stefania.

Tak samo jest z zakupami. – Mój ojciec nigdy nie chodził po zakupy spożywcze. A mój mąż tak. Sam sprawdza, czego brakuje, albo pyta mnie i idzie kupić – mówi pani Stefania.

Jej ojciec nie sprzątał, nie prał, nie prasował. – A mój mąż potrafi uprać i posprzątać. Co do prasowania, to nie prasuje koszul, ale znam górników, którzy robią to sami i którym dobrze to wychodzi – dodaje. I jeszcze jedno: coraz więcej mężczyzn zajmuje się dziećmi. – Jak trzeba, to biorą opiekę nad nimi. Wiem, bo pracuję w kadrach – podkreśla Stefania Klimek.

Górnicy pod ścianą

Ale ta przemiana to kwestia naprawdę ostatnich kilku lat. – Mężczyźni chodzą dziś z dziećmi do lekarza. Jak ja miałam chorą córkę, a urodziłam ją w 1978 roku, to nikt sobie nie wyobrażał, by mężczyzna szedł z dzieckiem do pediatry – wspomina pani Stefania.

– Świat się zmienia, Polska się zmienia i Śląsk też. Pewnie, że jest tu wiele rodzin tradycyjnych, ale nie brakuje ich także w innych regionach Polski – komentuje Grzegorz Podżorny, rzecznik prasowy śląsko-dąbrowskiej „Solidarności".

Przemianom społecznym i obyczajowym na Śląsku towarzyszą głębokie zmiany w górnictwie. Choć zaczęły się one już w okresie powojennym, to przyspieszenia nabrały dopiero w latach 90., a zwłaszcza na przełomie wieku, wskutek tzw. reformy Janusza Steinhoffa. W jej wyniku z pracy odeszło 100 tys. górników. Ich rodziny zostały postawione pod ścianą. Skończyło się przekonanie, że górnictwo jest jedną z czołowych branż w Polsce, a państwo górnikami i tak się zaopiekuje. Ślązacy zrozumieli, że muszą wziąć na siebie odpowiedzialność za los swoich rodzin.

Dla przykładu, w latach 1998–2002 restrukturyzację przeszła KWK Jaworzno – dziś znana jako Zakład Górniczy Sobieski. Z kopalni odeszło wówczas 1,5 tys. ludzi. Z tego ponad 600 osób skorzystało z programu dobrowolnych odejść w zamian za odprawy. – Znałem wielu z nich. To przeważnie osoby, którym się w życiu nie powiodło. O kilku trzeba już mówić w czasie przeszłym, bo nie żyją – opowiada Waldemar Sopata, długoletni przewodniczący „Solidarności" w Zakładzie Górniczym Sobieski w Jaworznie.

Robert Żuchowicz, były ślusarz w nieistniejącej już kopalni Generał Zawadzki, odszedł z branży dwa lata przed reformą Steinhoffa, jeszcze za rządów SLD. Po 12 latach pracy pod ziemią. Dziś śląscy związkowcy stawiają go za przykład człowieka, któremu się udało. On sam na takie określenia się zżyma, bo nie czuje się tak, jakby złapał Pana Boga za nogi. – Odchodzącym razem ze mną górnikom proponowano urlopy lub odprawy, ale nie były tak wysokie jak za czasów reformy Steinhhoffa. Jakieś pieniądze jednak dostaliśmy – wspomina.

Za te pieniądze najpierw założył sklepik z tapetami i farbami. – Biznes nie wypalił, więc szybko poszukałem czegoś innego. Później zająłem się dystrybucją gazu w butlach. To był lepszy pomysł. Robię to do dziś – opowiada.

To nie był łatwy kawałek chleba. – Początkowo biznes szedł dobrze, z czasem słabiej. Jest duża konkurencja. Poza innymi takimi małymi firmami jak moja sprzedażą gazu zajmują się duże koncerny. I dają ceny niewiele wyższe niż hurtowe, po których sprzedają go takim firmom jak moja – tłumaczy Żuchowicz.

Nie jest on jednym górnikiem, który ma kłopoty z pracą na swoim. Mszczą się lata, podczas których ludzie przyzwyczaili się, że w kopalni nie muszą myśleć, tylko ściśle wypełniać swoje obowiązki. Najtrudniejsze w nowym życiu to znaleźć pomysł. Górnicy zaś nie byli przygotowani ani na samodzielność, ani na walkę z konkurencją. A prowadzenia biznesu skomplikowana administracja państwowa im nie ułatwia. – Cała ta machina biurokratyczna jest trudna do przejścia, urzędy skarbowe też rzucają kłody pod nogi. Koncerny mają całe sztaby prawników, dobrych księgowych, by to wszystko opanować. A były górnik ze wszystkim zostaje sam – opowiada Żuchowicz.

Jego zdaniem pieniądze z górniczego pakietu socjalnego są źle dzielone. Za dużo szło na odprawy, za mało na nauczenie górnika, jak ma sobie poradzić. Dawano rybę, a nie wędkę. – Część pieniędzy powinna być przeznaczona na szkolenia, jak prowadzić własny biznes. Górników nie stać na wynajęcie biur, dobrych kancelarii. To dlatego szkolenia są takie ważne – uważa Żuchowicz.

Sam przeszedł wprawdzie jakieś kursy, ale było ich mało. – A może za pilnie nie słuchałem, bo tak naprawdę nie rozumiałem, jakie mają one znaczenie. Później tego żałowałem – przyznaje.

Bankructwo, depresja, alkoholizm

Ale i tak powiodło mu się znacznie lepiej niż wielu jego kolegom, którzy razem z nim skorzystali z programu dobrowolnych odejść. Spora część z nich zresztą już nie żyje. – Gdy skończyły się pieniądze, popadali w depresję, alkoholizm. Ci, którzy próbowali sił w małym biznesie, po roku, góra dwóch latach plajtowali. Skończyła się kasa i waliło im się całe życie – opowiada. Dodaje, że żyją ci, którzy mogli liczyć na wsparcie rodzin.

No i prawda jest też taka, że wielu z nich wolało przehulać pieniądze, niż je rozsądnie wydać. Robili luksusowe zakupy, przepuszczali odprawy w kasynach, a poczucie życiowej klęski topili w wódce. – Gdy dopadło ich bankructwo, sprzedawali mieszkania lub, co gorsza, byli z nich eksmitowani. Wracali w swoje rodzinne strony i ślad po nich ginął – mówi ze smutkiem Robert Żuchowicz.

Jego słowa potwierdza Waldemar Sopata. Odprawy dawały górnikom złudne poczucie, że mają dużo pieniędzy. Nie myśleli o tym, że kiedyś się skończą, a oni popadną w biedę. Niby dostawali średnio po ok. 47 tys. zł, ale ponieważ część z nich brała odprawy pod koniec roku, musieli zapłacić wysoki podatek. – Później urząd skarbowy im to zwracał, ale i tak te pieniądze szybko im uciekały – wspomina związkowiec.

Górnicy nie myśleli, że powinni szybko się przekwalifikować, poszukać pracy, a nie wydawać pieniędzy na samochody, telewizory czy futra dla żon. – Koszty społeczne tej reformy były ogromne. Byli górnicy popadli w lawinę długów, potracili mieszkania, trafili do lokali socjalnych. Rozpadały im się rodziny – opowiada Sopata.

Raz po dziesięciu latach od wzięcia odprawy przyszedł do niego znajomy z prośbą o pomoc w znalezieniu pracy. Chciał wrócić do kopalni. – Od chwili odejścia nie miał stałego zatrudnienia. Tylko zlecenia przy ochronie albo jako konserwator – wspomina związkowiec.

Pewnie dlatego zapowiedziana przez rząd Platformy Obywatelskiej restrukturyzacja kopalń wzbudziła tak gwałtowne protesty. Ludzie po prostu boją się zwolnień. Dawid Bendkowski też się tego obawia. Byłby to dla niego nie lada problem, bo z narzeczoną planują ślub w tym albo w przyszłym roku. Ale Dawid robi dobrą minę do złej gry i twierdzi, że się nie przejmuje. Najwyżej wyjedzie do pracy za granicę. Tak jak zrobiło wielu Ślązaków. Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że w ostatnich latach ze Śląska za granicę wyjechało 231 tys. osób. To rekord w skali kraju. Emigranci osiedlali się głównie w Niemczech, Wielkiej Brytanii, Holandii i Norwegii.

Mimo wszystkich tych przemian Śląsk i tak zawsze będzie się wyróżniał na tle Polski. A Ślązacy pozostaną ludźmi, którym tradycja jest szczególnie bliska. To ich przywiązanie do śląskości widać zwłaszcza wtedy, gdy przenoszą się w inne miejsca.

W latach 90. ubiegłego wieku spora grupa byłych górników osiadała w miasteczku Borne Sulinowo na zachodnim Pomorzu, gdzie w czasach PRL stacjonowały oddziały armii radzieckiej. – W 1992 roku przejęliśmy powojskowe obiekty, a w latach 1994–1995 zaczęli przybywać nowi mieszkańcy. Rocznie 500–600 osób – wspomina Bogdan Korpal, wiceburmistrz miasta.

Były poligon stał się modnym miejscem wśród byłych mieszkańców osiedli górniczych. Po latach życia w pyle chcieli wreszcie zacząć oddychać świeżym powietrzem, żyć w ciszy i spokoju. Byli na emeryturze, mieli pieniądze, więc stać ich było na wygodne życie w lepszym otoczeniu. – Nigdy nie robiliśmy statystyk, ale gwarę śląską słychać na ulicach. To ciekawi ludzie – mówi urzędnik.

Bo choć byli górnicy żyją już inaczej, nie wyzbyli się swojej śląskości. Zachowują obyczaje i tradycje. Pewne sprawy są dla nich święte. Rodzina, religia, praca.

– Ze wszystkich naszych tradycji na pewno przetrwają zwyczaje związane z Barbórką. To rano msza w kościele, a po południu uroczysty obiad. No i święta. Dla nas Boże Narodzenie jest bardzo ważne. To czas dla rodziny. Spędzamy go wspólnie w domu, na Śląsku, i to na pewno się nie zmieni – podkreśla Stefania Klimek. – Moje dzieci też tę tradycję podtrzymują, nie myślą o tym, by korzystając z wolnego, gdzieś wyjechać. Jeśli już, to wyjeżdża się na Wielkanoc.

Dobrze trzyma się kuchnia śląska, choć i ona przechodzi metamorfozę, zwłaszcza w młodym pokoleniu. – Obiad śląski w starych domach to wciąż rolada, modra kapusta, pieczone udo kaczki – wylicza pani Stefania. – Jak ma być kotlet, to tylko schabowy, a nie fałszywy z kurczaka. Tak jest u mnie w domu i w domu rodziców. Tata nie lubi wymyślnych rzeczy – wylicza Ślązaczka. Ale gdy ostatnio była u córki w Bielsku na chrzcinach, podano roladę z ryżem – To było dosyć dziwne, nie pasowało mi – wspomina.

Dawid z żalem mówi, że kiedyś tradycję górniczą widać było na każdym kroku. – Teraz niknie w oczach. O górnikach mówi się tylko w sytuacji kryzysowej: gdy dojdzie do jakiegoś wypadku albo strajku. Albo gdy świętowana jest Barbórka – wylicza. Dziś nawet orkiestry górnicze rzadko się spotyka. Tylko na pogrzebie górnika albo z okazji jakiegoś święta, bo kopalnie nie mają na nie pieniędzy. – Ale górników widać na ulicach. Ten śląski makijaż zostaje na twarzach – podkreśla. I dodaje: – Charakter w górnikach też wciąż jest. Nie pozwolimy sobie w kaszę dmuchać. O swoje walczyć umiemy.

Śląsk jest specyficzny. Nawet model rodziny jest taki, że mąż pracuje, a żona wychowuje dzieci – tłumaczył Konradowi Piaseckiemu w „Kontrwywiadzie" RMF FM przewodniczący NSZZ „Solidarność" Piotr Duda. I choć mogłoby się wydawać, że szef związku wie o Śląsku wszystko, bo mieszka tam od lat, to okazuje się, że nieco nagiął rzeczywistość. Bo Śląsk nie jest już taki jak kiedyś. Mimo że tradycja wciąż jest tam w cenie, zachodzące przemiany obyczajowe, społeczne i zawodowe mogą szokować – zwłaszcza starsze pokolenia Ślązaków.

Ślązaczka wychodzi z domu

W moim domu rodzinnym podział ról był jeszcze tradycyjny. Mama nie pracowała, tylko obsługiwała męża górnika. I nadal to robi. Tata ma już 88 lat – mówi Stefania Klimek, która ze Śląskiem i górnictwem związana jest przez całe swoje życie. W jej rodzinie jest już jednak inaczej. Oboje z mężem – są po pięćdziesiątce – zatrudnili się na kopalni. On jest górnikiem, ona pracuje w administracji i dodatkowo szefuje Związkowi Zawodowemu Kobiet w Górnictwie.

Rodzin górniczych, w których dwie osoby pracują, jest zresztą wiele. Z badań przeprowadzonych przez prof. Urszulę Swadźbę z Zakładu Socjologii Ogólnej Uniwersytetu Śląskiego wynika, że niepracujące żony górników to zdecydowana mniejszość. Aż 60 proc. ankietowanych mieszkanek Śląska miało pracujące matki. A zaledwie 26 proc. badanych uważa, że za zarabianie pieniędzy odpowiedzialny jest mężczyzna. Ponad połowa respondentów odpowiedziała, że obowiązek utrzymania rodziny spoczywa w równym stopniu na kobietach i na mężczyznach.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą