Mirosław Żukowski o wyborach prezydenta FIFA

Wiosną się okaże, czy kibice i media mają jeszcze jakiś wpływ na futbol, czy też jest to zabawa, w której uczestniczą wszyscy, ale wygrywa zawsze Sepp Blatter.

Aktualizacja: 31.01.2015 12:09 Publikacja: 31.01.2015 09:00

Mirosław Żukowski

Mirosław Żukowski

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala

Jeśli 29 maja zostanie on wybrany na piątą kadencję jako szef Światowej Federacji Piłkarskiej, będzie to dowód, że FIFA jest poza kontrolą opinii publicznej i żadna krytyka jej nie szkodzi. Długo wydawało się to bardzo prawdopodobne, bo poważni kontrkandydaci się nie zgłaszali. Jeden by był – Michel Platini, ale się wycofał, a poza tym wcale nie ma pewności, czy jego związki z arabskimi szejkami nie uczyniłyby z niego wkrótce Blattera bis. Podobno zrezygnował po policzeniu szabel, w poczuciu własnej bezsiły, ale jak było naprawdę, trudno wyczytać nawet w najbardziej wobec FIFA krytycznej prasie angielskiej.

Zwalcza ona Blattera z całej mocy, ale ten na razie wydaje się niezatapialny, w dużym stopniu dzięki temu, że w wyborach głos Niemiec, Francji, Anglii czy Polski liczy się tak samo jak głos szefa federacji Papui-Nowej Gwinei i Wysp Zielonego Przylądka. Ta pozorna demokracja jest korupcjogenna, bo wystarczy na takiej wyspie zbudować za pieniądze FIFA dwa boiska i już miejscowy prezes kocha wujka Seppa. To nie przypadek, że kluczowe przy wyborach są od dawna głosy Afryki, Oceanii, Ameryki Środkowej. Tam załatwia się wybór, a nie w Londynie, Paryżu, Berlinie czy Warszawie, i Blatter ma to opanowane do perfekcji. Podobno Afryka ma stać za nim murem, bo posłał już tamtejszym wodzom sporo paciorków, choć w piłkarskiej polityce pewności nie ma do ostatniej nocy przed wyborami. Szweda Lennarta Johanssona w Paryżu w roku 1998 właśnie Afryka zdradziła o świcie i wówczas zaczęła się era złotoustego Szwajcara.

Międzynarodowy Komitet Olimpijski kilkanaście lat temu stał wobec podobnego korupcyjnego (wybór gospodarza zimowych igrzysk w Salt Lake City) i wizerunkowego kryzysu. Wszyscy wiedzieli, że Juan Antonio Samaranch powinien odejść, podczas sesji w Moskwie w roku 2001 były próby działania po staremu, kupowania głosów, ale wygrała w końcu opcja łagodnie odnowicielska i nowym szefem olimpizmu został chirurg i żeglarz z Gandawy Jacques Rogge. Belg niczego istotnego nie zreformował, zrezygnował tylko z bizantyjskich obyczajów i zachowywał się przyzwoicie. To wystarczyło, by w olimpijskiej rodzinie na jakiś czas zapanował spokój, dopiero ostatnio kolejny sternik Thomas Bach ma problem, bo zimowych igrzysk żaden demokratycznie rządzony kraj nie chce.

Ratunek dla MKOl przyszedł z Belgii, być może dla FIFA nadejdzie z Holandii. Kilka dni temu ochotę walki z Blatterem zgłosił chyba pierwszy poważny kandydat po rezygnacji Platiniego – Michael van Praag, szef królewskiej federacji holenderskiej. Od dawna w ostrych słowach krytykuje on FIFA, a teraz – jak sam mówi – postanowił przejść do czynów. Van Praag nikomu przedstawiać się nie musi, jeśli ktoś poważnie interesuje się piłką nożną, czyta książki (Simon Kuper, „Futbol w cieniu Holokaustu"), to wie, kim jest on i kim był jego ojciec Jaap dla Holandii i Ajaksu Amsterdam.

W schyłkowych latach Samarancha mówiło się „MKOl", a myślało „mafia", dowodów na słuszność takiego rozumowania w mediach było pod dostatkiem. Teraz tak samo jest z FIFA. Władcy olimpijskich przywilejów ugasili pożar bez strażackich syren, w maju okaże się, czy FIFA pójdzie tą samą drogą, czy też Blatter znowu zagra wszystkim na nosie. Trzeciego rozwiązania: publicznego prania brudów, raczej przewidywać nie należy, bo wielka kasa lubi ciszę.

Znów cała nadzieja w mediach i warto w tym kontekście pamiętać o roli jednostki w historii. System Samarancha w dużym stopniu obnażył jeden człowiek – Andrew Jennings (książka „The New Lords of the Rings"), a Lance'a Armstronga na drogę pokuty sprowadził David Walsh („Sunday Times"). Nikogo w dziennikarstwie sportowym nie podziwiam tak bardzo jak Walsha – niepozornego, jąkającego się Irlandczyka, który przez lata podczas Tour de France znosił obelgi i lekceważące spojrzenia medialnych giermków wielkiego Lance'a, aż w końcu prawdy nie dało się ukryć.

Zostało jeszcze trochę czasu, może i Blatter doczeka się swojego Walsha, a wtedy wiosna będzie nasza.

Jeśli 29 maja zostanie on wybrany na piątą kadencję jako szef Światowej Federacji Piłkarskiej, będzie to dowód, że FIFA jest poza kontrolą opinii publicznej i żadna krytyka jej nie szkodzi. Długo wydawało się to bardzo prawdopodobne, bo poważni kontrkandydaci się nie zgłaszali. Jeden by był – Michel Platini, ale się wycofał, a poza tym wcale nie ma pewności, czy jego związki z arabskimi szejkami nie uczyniłyby z niego wkrótce Blattera bis. Podobno zrezygnował po policzeniu szabel, w poczuciu własnej bezsiły, ale jak było naprawdę, trudno wyczytać nawet w najbardziej wobec FIFA krytycznej prasie angielskiej.

Pozostało 84% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą