Możliwe, że byłem zbyt młody, by docenić sukces opozycji, zelżenie cenzury, uhonorowanie polskiej wolności Nagrodą Nobla dla Miłosza, przebicie się do opinii publicznej ludzi, którzy przez poprzednie lata byli zmuszeni do milczenia.
Sierpień i kolejne miesiące, aż do grudnia 1981 roku, pamiętam nie jako karnawał „Solidarności", ale jako okres burzy i naporu. Wiele się działo. Polską wstrząsały manifestacje i strajki. Wszędzie trzeba było być, wszystko widzieć. Mózg ucznia pierwszych klas liceum nie nadążał z przerabianiem danych. Może zabrakło czasu na refleksję, może odpowiedniego mentora.
Przyszedł jednak w końcu dzień, w którym wszystko się uporządkowało, nabrało właściwych barw i konturów, dzień, po którym wszystko było już jasne. To był oczywiście 13 grudnia 1981 roku, data wprowadzenia stanu wojennego. Zastanawiam się, czym byłaby Polska bez tamtej daty i bez tamtej bitwy wydanej przez komunistów narodowi. Możliwe, że utonęlibyśmy w kłótniach, swarach, podziałach i prowokacjach. Idee pierwszej „Solidarności" mogły przecież ulec zbrukaniu, wypaczeniu, szaleństwu.
Stan wojenny nagle pomógł. W głowach osób takich jak ja zbudował odpowiednie aksjologie. Nie można było, a mówię o moim pokoleniu ludzi, którzy dopiero wchodzili w dorosłość, mieć wątpliwości, kto tu jest zły, a kto dobry. Kto rację ma, a kto nie. Po czyjej stronie trzeba stanąć.
I wtedy, dopiero wtedy, zaczęła się moja osobista wojna postu z karnawałem. Z jednej strony oni. Kostyczni, prymitywni, o cechach anatomicznych Azjaty w mundurze stojącego przy koksowniku. To był ktoś, komu nie przypisywało się cech bliskich cywilizacyjnie. I ich patroni o smutnych gębach, którzy straszyli z telewizora.
Do dziś się zastanawiam, dlaczego reżim legitymowały pyski ludzi brzydkich i ponurych. Dlaczego wzięto na rzecznika rządu otyłego i cynicznego karła, jakim się wydawał Jerzy Urban? Dlaczego umundurowani prezenterzy w reżimowej telewizji wzrok mieli taki, jakby nie mogli na siebie patrzeć? Dlaczego nie było żadnej, nawet najmniej finezyjnej, linii komunikacji zamachowców z narodem? Czyżby brak inteligencji? Wiedzy? Rozumienia zasad rządzenia ludźmi, czyli najgłębszy nieprofesjonalizm? Nie dało się polubić tej władzy i jej rzeczników w PRONACH i we WRONACH.
Ich działania to był łańcuch najgłupszych błędów. Sami na siebie wydali wyrok, budując zręby uproszczonego świata. Świata jak z komiksu, w którym po przeciwnej stronie stali ludzie o cechach półboskich. Solidny demiurg polskiego buntu Lech Wałęsa. Herosi podziemia: Bujak, Wujec, Michnik, Hall, Frasyniuk. Kibicowało się im z całych sił i czekało na kolejne wyczyny, a kiedy trafiali za kraty, wskaźnik narodowej martyrologii wędrował poza zasięg skali.