Reklama

Jak odnaleźć niszę

Najciekawsze książki publikują dziś wydawnictwa tworzone z pasją. Ale sama pasja to za mało: trzeba znaleźć temat, autora, świat.

Aktualizacja: 19.06.2015 15:25 Publikacja: 19.06.2015 02:00

Jak odnaleźć niszę

Foto: Cultura RF/Getty Images

Na półkach z bestsellerami od kilku sezonów królują książki celebrytów, soft porno, skandynawskie kryminały, drugiego sortu literatura dla młodzieży, poradniki autorstwa Beaty Pawlikowskiej i Ewy Chodakowskiej, a czasem i takie kurioza jak „Zniszcz ten dziennik" Keri Smith. Oczywiście zdarza się, że wśród tego szlamu pojawiają się i rzeczy wartościowe – powieści Marka Krajewskiego i Wiesława Myśliwskiego, „Wszystko, co lśni" laureatki prestiżowego Bookera Eleanor Catton albo nagrodzony amerykańską National Book Award „Szczygieł" Donny Tartt.

Widać jednak, że po 25 latach od zniesienia cenzury rodzimy rynek książki się ustabilizował. Karty rozdają dziś giganci pokroju Znaku, Grupy Wydawniczej Foksal (skupia m.in. W.A.B., Buchmanna i Ole!), Egmontu czy Prószyńskiego. Niebawem dołączy do nich zapewne HarperCollins, który otwiera swoją polską filię. 40 wydawców z około 2500 aktywnych podmiotów zgarnia 80 proc. przychodów.

Co z tej dominacji wynika dla krajowego czytelnika? Duży wydawca przypomina sposobem działania niewielkich rozmiarów fabrykę. Niewielkich, ponieważ przychody całego rynku książki w Polsce (kształtujące się od kilku lat mniej więcej na poziomie 2,7 mld zł) Łukasz Gołębiewski z „Biblioteki Analiz" rozsądnie przyrównał do przychodów Spółdzielni Mleczarskiej Mlekpol z Grajewa. Nietrudno jednak zauważyć, że celem największych oficyn jest generowanie zysku, bo ostatecznie chodzi tu o rachunek ekonomiczny, a publikacja dobrej powieści zależy przede wszystkim od nazwiska autora (Myśliwskiego wydawać się po prostu opłaca, ponieważ ma swoich czytelników) albo od potencjału marketingowego danego tytułu.

Największe wydawnictwa – ze szlachetnymi wyjątkami Czarnego i Wydawnictwa Literackiego – używają porządnych pozycji jako przykrywki dla różnego rodzaju pop- i pseudoliteratury. Trudno się im zresztą dziwić, dobrą książkę sprzedać coraz trudniej, szczególnie jeśli nie wyda się dużych pieniędzy na jej promocję. Dlatego największą nadzieję dla czytelników stanowią młode oficyny, które znalazły swoje nisze.

Niechęć do klonów

Coraz częściej w księgarniach można spotkać pozycje wydane naprawdę pięknie. I nie chodzi tu o albumy z reprodukcjami. Do niedawna można było wręcz założyć, że jeśli książka jest ładna, to za projektem stoi Przemysław Dębowski (teraz konkurencja radzi sobie na tym polu lepiej) z krakowskiego Karakteru, oficyny powstałej w 2008 roku.

Reklama
Reklama

„Przez pierwsze cztery lata nie wypłacaliśmy sobie pensji, musieliśmy zarabiać na życie, pracując w innych miejscach. To było kilka lat pracy bez wytchnienia i bez wakacji" – mówi Małgorzata Szczurek, która założyła oficynę wraz z Dębowskim i Magdaleną Hajduk-Dębowską. Opłaciło się, ponieważ dziś Karakter to rozpoznawalna marka, która – używając określenia Szczurek – nie publikuje „książkopodobnych klonów", lecz jedynie to, co „nam się podoba". Zaprocentowało też doświadczenie, które cała trójka zdobyła w Znaku. Dzięki temu udało im się zarabiać na wymagającej eseistyce Susan Sontag czy powieściach wybitnych prozaików afrykańskich, takich jak Kongijczyk Alain Mabanckou czy Mozambijczyk Mia Couto.

Ale prawdziwą niszą dla Karakteru okazała się sztuka. Dobrej literatury poświęconej szeroko rozumianej sztuce (architektura, fotografia, ale i projektowanie liter) wyraźnie w Polsce brakowało, a krakowskie wydawnictwo przybliża czytelnikom błyskotliwe pozycje autorstwa Dejana Sudjica czy Witolda Rybczyńskiego, które mogą trafić zarówno do specjalistów, jak i do laików. Karakterowi w dużej mierze zawdzięcza też swój sukces Filip Springer, jeden z utalentowanych polskich reporterów młodego pokolenia. „Myślę, że tak naprawdę chodzi o autentyczność. Denerwuje mnie traktowanie czytelników jak głupców. Ludzie umieją docenić wartość książek, szukają rzeczy świeżych i niebanalnych, są zmęczeni komercją. Pracę wydawcy pojmuję jako działalność kulturotwórczą" – twierdzi Szczurek. Dotychczasowa działalność Karakteru świadczy o tym, że w jej słowach nie ma przesady.

Mniej różu i brokatu

Równie ważna, jeśli nie ważniejsza, jest działalność kulturotwórcza wydawnictw dziecięcych. Jeszcze przed kilkoma laty trudno było znaleźć coś ciekawego i ładnie wydanego w stertach disneyopodobnego chłamu, ale dziś rynek książki dla dzieci przeżywa renesans. Oficyn, które publikują piękne książki, jest już tak dużo, że trudno byłoby je wszystkie wymienić, ale wybijają się wśród nich szczególnie dwa wydawnictwa: Dwie Siostry i Zakamarki.

Dwie Siostry są zresztą bardzo rozpoznawalne, co zawdzięczają między innymi wielkiemu sukcesowi „Map" Daniela i Aleksandry Mizielińskich. Ta piękna i pomysłowa książka zabiera dzieci w podróż po kulturach całego świata, pokazując im florę, faunę, słynne budynki i różnorodność obyczajów. Powstałe w 2006 roku wydawnictwo stawia nie tylko na piękne wydania obcych mistrzów w rodzaju Maurice'a Sendaka (wspaniałe „Tam, gdzie żyją dzikie stwory"), lecz także na klasykę, odświeżając Fredrę, Tuwima czy Konopnicką w opracowaniu polskich klasyków ilustracji. „Wydawanie dobrych książek i pięknych książek to to samo" – mówi Ewa Stiasny, jedna z trzech założycielek Dwóch Sióstr.

Strategia Zakamarków jest nieco odmienna, podobnie jak i historia oficyny – powstała ona w 2007 roku, ale dopiero cztery lata później oderwała się od szwedzkich właścicieli i usamodzielniła. Dziś prowadzą ją Katarzyna Skalska i Natalia Walkowiak. Jakość jest oczywiście ważna, istotne jest też, że Zakamarki mają wyłączność na książki obrazkowe Astrid Lindgren, ale wydawnictwo imponuje przede wszystkim cyklem o filozofującym słoniu Pomelo autorstwa Ramony Badescu, a także znakomitą serią „Dzieci filozofują", w której ukazują się prowokujące do stawiania podstawowych pytań i dyskusji z rodzicami książki Oscara Brenifiera dla sześciolatków i starszych maluchów, w tym „Dobro i zło, co to takiego?".

Marginesy, podobnie jak Karakter, powstały w 2008 roku i, tak jak krakowskie wydawnictwo, wydają pięknie. Okładki Anny Pol zawsze przyciągają wzrok i sprawiają, że chce się mieć na domowej półce książki przez nią zaprojektowane. „Za każdym razem, kiedy Ania przesyła projekt okładki, w wydawnictwie jest święto" – stwierdza Hanna Grudzińska, właścicielka Marginesów, która zanim otworzyła wydawnictwo, zajmowała się promocją książek. Pomogło jej nieco szczęście, bo pierwsza opublikowana przez nią pozycja, „Wspomnienia z niepamięci" Gustawa Holoubka, która ukazała się w marcu 2009 roku (w pierwszą rocznicę śmierci aktora), wyprzedała się na pniu.

Reklama
Reklama

Wydawnictwo powoli zmienia się z małego w średnie, ale Grudzińska nie ma zamiaru rywalizować z rynkowymi potentatami, bo jak zauważa, to „mali wydawcy wymyślają dobre, nowe, ciekawe rzeczy, projektują dobre i mądre książki, wydają je wspaniale i dobrze promują. Dlatego są wielką siłą rynku wydawniczego. Z satysfakcją obserwuję, jak duzi naśladują małych. Autorzy sami migrują z dużych wydawnictw do małych: tam mają opiekę i dobrą pracę nad książkami i ich promocją".

Innym przykładem „złotego strzału", który bardzo ułatwia funkcjonowanie wydawnictwa, jest historia Insignis. Krakowska oficyna debiutowała w 2006 roku „Światem według Clarksona". Paweł Brzozowski zauważył, że w Polsce nie ma książek brytyjskiego gwiazdora telewizyjnego znanego z „Top Gear" (choć ostatnio głównie ze skandali). Razem z bratem Tomaszem i żoną brata Marią zamierzali wydawać przede wszystkim literaturę popularnonaukową. Ogromny sukces „Clarksona" (ponad 100 tys. sprzedanych egzemplarzy) sprawił, że poszli inną drogą, koncentrując się przede wszystkim na pozycjach związanych z nowymi mediami. Udało im się m.in. wydać bardzo dobrą biografię Steve'a Jobsa pióra Waltera Isaacsona, wylansować w Polsce Dmitrija Glukhovsky'ego i jego „Metro 2033".

Podobne szczęście co Insignis i Marginesy miała Galeria Książki, czyli wydawnictwo specjalizujące się w fantastyce. Oficyna debiutowała na rynku „Gildią magów" Trudi Canavan. I od razu odniosła sukces. Do dziś wszystkie pozycje autorstwa Canavan sprzedały się w Polsce w ponad 600 tys. egzemplarzy. Choć Galeria Książki specjalizuje się w literaturze fantasy i książkach kierowanych do młodzieży, to zamierza niebawem powalczyć o nowego czytelnika: „Za chwilę – mówi Paweł Kwiecień – powstanie nasz imprint, gdzie skupimy się na książkach dla dzieci". Kwiecień dodaje jednak, że szalenie trudno wypromować coś nowego i gdyby miał zaczynać wydawanie dziś, to prawdopodobnie by się na to nie zdecydował.

Strzał na bramkę

Najpewniej nie byłoby dziś sensu zakładać też wydawnictwa specjalizującego się w sporcie. Sine Qua Non powstało w 2010 roku i niemal całkowicie zdominowało tę niszę. Krakowskie wydawnictwo specjalizuje się przede wszystkim w publikacjach poświęconych piłce nożnej, wydaje także od czasu do czasu biografie muzyków. Sukces jest tym większy, że Łukaszowi Kuśnierzowi i spółce udało się wykreować prawdziwą modę na książki sportowe, które jeszcze kilka lat temu były w Polsce właściwie terra incognita. Dziś księgarskie półki uginają się pod tytułami krakowskiej oficyny.

Można narzekać, że Sine Qua Non wydawało początkowo głównie biografie, książki o Realu i Barcelonie, a przy tym rzeczy niedopracowane edytorsko, ale i to się zmienia. Wydawnictwu udało się przybliżyć polskiemu czytelnikowi pozycje w dziejach tego stosunkowo młodego gatunku już kanoniczne, jak choćby „Barça. Życie, pasja, ludzie" Jimmy'ego Burnsa czy wybitna biografia tragicznie zmarłego bramkarza reprezentacji Niemiec „Robert Enke. Życie wypuszczone z rąk" autorstwa Ronalda Renga.

Spektakularnym sukcesem okazały się również dwa pewniaki, czyli inicjatywy Roberta Krasowskiego i Marty Stremeckiej oraz Mariusza Szczygła i Wojciecha Tochmana – dodać do nich należałoby może jeszcze The Facto Igora Zalewskiego i Dymitra Hirscha.

Reklama
Reklama

Pierwszy duet, znany przede wszystkim z redagowania „Dziennika" z czasów jego świetności, wyszedł z założenia, że skoro prasa przeżywa kryzys, to debata ideowa musi przenieść się do książek. Wydawnictwo Czerwone i Czarne konsekwentnie tę postawę realizuje, publikując przede wszystkim wywiady rzeki z kontrowersyjnymi postaciami ze świata kultury i polityki (można śmiało stwierdzić, że wydawnictwo wykreowało modę na tego rodzaju książki). Wielkim sukcesem okazały się przede wszystkim publikacje Moniki Jaruzelskiej oraz poświęcone PRL-owi i międzywojniu popularyzatorskie pozycje autorstwa Sławomira Kopra, które mniej więcej trzy razy w roku lądują na listach bestsellerów. Dla tak niewielkiej oficyny sprzedaż 20–30 tysięcy egzemplarzy to bardzo dużo, a Czerwone i Czarne – co należy podkreślić – niemal nigdy nie chybia.

Reporterzy i wnuczki poetów

Nie chybia też oficyna Szczygła i Tochmana, czyli Dowody na Istnienie. Pomysł był prosty i musiał chwycić, tym bardziej że obaj reporterzy na wylot znają rynek. Panowie odświeżyli – nieco na fali sukcesu „100/XX. Antologii polskiego reportażu" Mariusza Szczygła – klasykę polskiego reportażu i z miejsca musieli robić dodruk „Nie oświadczam się" Wiesława Łuki. Sukces książek Dowodów nie dziwi, tym bardziej że to edytorskie cacuszka, szczególnie te wydawane w serii Stehlik, czyli – z czeskiego – Szczygieł, w których przypominana jest nieco mniej znana u nas klasyka literatury czeskiej.

Kierunek czeski okazuje się zresztą szalenie popularny. Obok Dowodów na Istnienie debiutowało ostatnio wydawnictwo Stara Szkoła, które również spogląda przede wszystkim na południe. Ale to zupełnie nowa oficyna i trudno przewidzieć, jak jej się powiedzie. Z całą pewnością można zaś stwierdzić, że powiodło się innej wrocławskiej oficynie zajmującej się Czechami – Wydawnictwu Afera. Afera to tak naprawdę jednoosobowa oficyna prowadzona przez wnuczkę Tadeusza Różewicza, Julię.

„Dla mnie sukcesem jest każda większa recenzja w ogólnopolskich mediach, to, że autorzy, których wprowadziłam na rynek polski, są zapraszani na duże festiwale, takie jak Festiwal Conrada czy Międzynarodowy Festiwal Opowiadania, to, że książki nie leżą w magazynie, tylko sprzedają się, że musimy zwykle robić dodruki" – mówi Różewicz, kobieta orkiestra, która nie tylko wydaje, ale i tłumaczy wydawane przez siebie książki (za co wyróżniono ją prestiżową Nagrodą „Literatury na Świecie" w kategorii nowa twarz). Na razie udaje jej się z wydawania utrzymać, choć konkurencja w literaturze czeskiej rośnie. Ale dzięki sukcesom „Niedoparek" (rewelacyjna seria książek dla dzieci, która trafiła nawet na deski teatru) i powieściom Petra Šabacha Różewicz może spać spokojnie.

Anna Świtajska, właścicielka sopockiego Smaku Słowa, poszła w inną stronę – ze względu na doświadczenie zawodowe wydaje pozycje poświęcone psychologii (m.in. „Prawy umysł" Jonathana Haidta), a literacko porusza się przede wszystkim po Maghrebie i Skandynawii. Świtajska z wydawania utrzymuje siebie i rodzinę, ale dojście do punktu, w którym zaczęło jej się to opłacać, zajęło mniej więcej sześć lat, choć – jak zastrzega – prowadzenie oficyny to „w Polsce bardzo często ruletka. Myślę jednak, że ta praca ma nie tylko wymiar finansowy, ale też prestiżowy i intelektualny. To wszystko powinno być ważne dla wydawcy, w przeciwnym razie w ogóle nie warto się tym zajmować".

Reklama
Reklama

Michał Alenowicz z innej nadmorskiej oficyny – gdańskiego Wiatru od Morza – wprawdzie na żonę jeszcze nie zarabia, ale na siebie już tak. Nieźle jak na wydawnictwo, które debiutowało w 2013 roku świetnym „Dostatkiem" Nowofundlandczyka Michaela Crummeya. Wystarcza do tego publikacja trzech, czterech tytułów rocznie. Alenowicz, który przy okazji jest tłumaczem (zresztą z dobrym skutkiem), stawia przede wszystkim na – jak sam mówi – „bardzo dobrą prozę zagraniczną, dającą satysfakcję świadomym czytelnikom poszukującym ciekawych zabiegów literackich, ale równocześnie przyciągającą interesującą fabułą". Wiatr od Morza publikuje przede wszystkim książki Kanadyjczyków i nagrodzone Bookerem powieści, których do tej pory w Polsce nie przekładano. Właściciel zamierza się trzymać swojej malutkiej niszy. Podkreśla przy tym, że największą satysfakcję sprawia mu to, iż logo wydawnictwa kojarzone jest z czymś, co stoi na wysokim poziomie. To zresztą cecha wspólna większości niszowych wydawnictw.

Amerykański antropolog Paul Levinson, spadkobierca wielkiego Marshalla McLuhana (twórcy pojęcia „galaktyka Gutenberga"), w 1997 roku w książce „Miękkie ostrze. Naturalna historia i przyszłość rewolucji informacyjnej" wysnuł bardzo ciekawą teorię na temat tego, jak nowe medium oddziałuje na stare. Teza Levinsona dotyczyła radia i telewizji, ale można ją zastosować także do książki. Kanadyjczyk twierdził – podpierając się dobrze udokumentowanymi badaniami – że skazywane na klęskę po upowszechnieniu się odbiorników telewizyjnych radio odnalazło swoją niszę, w której radzi sobie wcale nie gorzej niż w czasach, gdy dominowało.

Książka – można to dziś stwierdzić z dużą dozą pewności – z inwazją filmu, telewizji i internetu poradziła sobie przeciętnie, ale trudno uznać ją za medium zagrożone wyginięciem. Teza Levinsona daje za to duże nadzieje, że dobra książka – czy to dla dzieci, czy z zakresu literatury faktu, czy z literatury pięknej – znajdzie swoją niszę pośród całej masy pseudoliteratury. Sukcesy, które w ostatnich latach odniosły mniejsze oficyny, skupiające się na konkretnej działce rynku wydawniczego, zdają się te przypuszczenia potwierdzać.

Jakie problemy stoją przed małymi wydawcami? Na pewno muszą się zmagać z brakiem miejsca dla książki w prasie i z monopolem wielkich sieci księgarskich, muszą też przygotować się na to, że na rynku książki pieniądze spływają wolno, a żywot książki na półce w Empiku czy Matrasie trwa mniej więcej trzy miesiące. Ale w dobie produkcji książek, kiedy nowe pozycje wypuszcza się w kiepskich przekładach i bez porządnej redakcji (zdarza się to nawet w tak zasłużonych dla naszej kultury oficynach jak PWN), to właśnie mniejsze wydawnictwa dają nadzieję na to, że w Polsce będą się pojawiały przekłady wartościowych książek spoza anglo- i hispanojęzycznego obszaru językowego, a przede wszystkim na to, że w książkach przetrwa dobra literacka polszczyzna, której próżno przecież szukać w mediach.

Plus Minus
Czarnobyl 25 lat po katastrofie
Materiał Promocyjny
MLP Group z jedną z największych transakcji najmu w Niemczech
Plus Minus
„Urodziny”: Ktoś tu oszukuje
Plus Minus
„Call of Duty: Black Ops 7”: Strzelanina z ładną grafiką
Plus Minus
„Przestawianie zwrotnicy. Jak politycy bawią się koleją”: Polityczny rozkład jazdy
Materiał Promocyjny
Startupy poszukiwane — dołącz do Platform startowych w Polsce Wschodniej i zyskaj nowe możliwości!
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama