Ciekawe, że to zawsze musi wyglądać tak samo. Coś się dzieje w USA, coś powie albo zrobi Donald Trump i natychmiast do granic Europy dociera tsunami. Prawica w spazmach ekstazy, że tak dobrze 47. amerykański prezydent wygarnął, a środowiska liberalne i lewicowe w głębokim oburzeniu wołają: „to upokorzenie, nie damy się tak traktować, odrobinę szacunku, Panie Trump!”.
Ale po jakimś czasie przychodzi refleksja, że może i Trump przesadza, że może mówi w sposób niemożliwy do zaakceptowania, czasem seksistowski, czasem otwarcie rasistowski. Ale niekiedy nie można mu odmówić, że jego intuicje nie są całkiem chybione. Tak było rok temu, gdy wygrał wybory prezydenckie. Najpierw słyszeliśmy, że to koniec świata, a potem nawet do mainstreamu zaczęło docierać, że z tym woke, DEI, toaletami dla pięciu płci, to chyba Zachód zaczął trochę przesadzać. Powoli, ostrożnie, zaczęto z męskich toalet usuwać damskie przybory higieniczne. I już nie uważano, że pisuary naruszają uczucia osób, które nie mogą z nich skorzystać. Po Trumpie, który kłamliwie ogłosił, że globalne ocieplenie to największe oszustwo w historii, również Komisja Europejska zdała sobie sprawę z tego, że ambitna polityka klimatyczna, z której Bruksela była taka dumna, była chwilami trudna do utrzymania, powodując zbytnie koszty i obniżając konkurencyjność europejskiej gospodarki. I powolutku wycofuje się z co bardziej radykalnych kroków, a w ostatnich dniach KE zaczęła rozwadniać twardy zakaz rejestrowania w Unii nowych samochodów spalinowych, który miał wejść w życie za parę lat.