Najżywsza debata odbywa się w krajach tak zwanej czwórki niewdzięczników, jak piszą o Grupie Wyszehradzkiej niektóre gazety. Czy lubi się premiera Viktora Orbána czy nie – należy mu jednak oddać hołd za to, że swoimi wypowiedziami i posunięciami – znów: czy się je lubi czy nie – zwrócił uwagę na katastrofę, zanim stała się ona kataklizmem. Oczywiście chodzi o katastrofę europejską, która całkowicie zaćmiła prawdziwą katastrofę humanitarną milionów uchodźców na Bliskim Wschodzie.
Europa jakoś nie zauważyła łodzi lądujących w Grecji i we Włoszech i pieszych idących przez Serbię. Orbán został okrzyknięty faszystą, bo budował mur oddzielający strefę Schengen od reszty świata, ale gdy mur padł, Europa zachowała się jak maniakalno-depresyjny pacjent. Ach, jak my was kochamy, no ale dlaczego was jest tak dużo?! O rany, co my teraz zrobimy? A przecież można by mieć nadzieję, że oficjalni wyznawcy marksizmu (jest ich w Parlamencie Europejskim ponad jedna trzecia) będą pamiętali o podstawowym „prawie dialektyki": ilość przechodzi w jakość.
W Polsce dyskusja jest tak zaogniona, że „Gazeta Wyborcza" zamieściła notę, iż nie będzie publikować już głosów czytelników na temat uchodźców. Brzmi to równie groźnie jak nota redaktora Jerzego Giedroycia zamieszczona kiedyś na łamach miesięcznika „Kultura", w której deklarował, że nie będzie już publikował listów na tematy polsko-żydowskie.
Jednym z argumentów przeciw jest, że „swój do swego po swoje": dlaczego bogate kraje arabskie (muzułmańskie) nie przyjmą „tych wszystkich" uchodźców? Powodów jest wiele. Jednym z nich jest to, że uchodźcy z Syrii wolą Węgry czy nawet Polskę od Arabii Saudyjskiej czy Jemenu. I nie chodzi wcale o obsesyjne zainteresowanie, kto jest sunnitą, a kto szyitą, ale o to, że Syria od 1963 roku była rządzona (teraz jest już tylko w części) przez dyktatorów wywodzących się z partii BAAS, o której mało kto już pamięta, że jej pełna nazwa brzmiała Partia Socjalistycznego Odrodzenia Arabskiego. Oznacza to co najmniej tyle, ze Syria była dużo bardziej zsekularyzowana niż większość sąsiednich krajów (może nawet bardziej niż Izrael), ale też że uciekinierzy nie chcą z jednej dyktatury wpadać w drugą.
Mówi się też często, że ci uchodźcy, których teraz widzimy, są nam obcy kulturowo. Kulturę traktuje się tu jako zamknięty, zakodowany system wartości, do którego się należy albo nie. Prawie jak z samolotem: albo nim lecisz, albo nie. Ale każdy, kto zetknął się z innymi, dalekimi nam „kulturowo" ludźmi, zauważa, ile wartości jest wspólnych różnym kulturom i ile w naszych kulturach jest obcych nam ludzi. Dużo bliższy kulturowo jest mi syryjski student, który cztery lata temu wymachiwał transparentem z napisem „wolność" (niestety, pisanym po arabsku, więc niektórym wydawało się, że nawołuje do wyrzynania chrześcijan), niż polski profesor, który nawołuje do zatapiania łodzi z uchodźcami.