Reklama
Rozwiń

Jan Maciejewski: Podniesione kotwice

Z czegoś innego są zbudowani – jakby byli książką o tej samej okładce, ale innej treści. Będzie ci się wydawało, że są tacy sami jak my. Ale nic bardziej mylnego.

Publikacja: 27.06.2025 14:10

Jan Maciejewski: Podniesione kotwice

Foto: Fotorzepa/ Robert Gardziński

Każde dzieło poza swoją treścią i formą składa się też z atmosfery, w której zostało stworzone. „W poszukiwaniu straconego czasu” zalatuje duchotą samotności, w której uwięziono śmiertelnie chorego człowieka. Takiego, dla którego pamięć jest ostatnim i jedynym sposobem kontaktu ze światem. Baśniowa atmosfera „Pana Tadeusza” jest zaprawiona goryczą paryskiego bruku. Bo wygnanie potrzebuje sielanki, jak awers rewersu czy pogrążony w ciemności teatr snopu światła skierowanego na scenę. „O pocieszeniu, jakie daje filozofia” Boecjusza emanuje z kolei ciemnym blaskiem celi śmierci. Każde jej zdanie jest jak wydrapane więziennym widelcem na ścianie albo wystukane o nią alfabetem Morse’a do towarzyszy niedoli z sąsiedniej celi. Do nas.

Natomiast „Wyznania” i „Państwo Boże” świętego Augustyna odbijają echem nacierających zewsząd barbarzyńców. W każdej linijce słychać trzask pękającego w szwach starego świata. I przebija przez nie blask tego czegoś nowego, które dopiero nadchodzi, wyłoni się z mroku i krwi. Augustyn jest atmosferą kryzysu. Posmakiem przełomu. Wszystkiego, co straszne i wielkie w czasach przejściowych. Ich grozy i blasku. O takich jak on zwykło się mówić, że „jego nadzieja wydaje się paradoksalna”. Delikatne określenie jak na człowieka budującego wysublimowane konstrukcje intelektualne w rytm taranów barbarzyńskich hord uderzających o bramy jego miasta. Ale czy nadzieja jest kiedykolwiek inna? Czy paradoks nie jest samą jej esencją, materią, tym, z czego jest zbudowana?

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Jeszcze nie. Nigdy nie

Wiele setek lat później ten sam gest co Augustyn wykonała Edyta Stein, pisząc „Wiedzę Krzyża” w cieniu nadchodzącego aresztowania przez gestapo. I te dwa końce się ze sobą spotkały, w Hipponie i w Echt – koniec życia i koniec dzieła. Jakby jedni i drudzy barbarzyńcy spoglądali znad ich ramienia, grzecznie czekając, aż Augustyn i Edyta postawią ostatnią kropkę.

Każda rzecz, która nas z tym światem wiąże – ich od niego oddala. A przecież robimy je tak samo.

Z czegoś jeszcze, nie tylko z paradoksu, musi być zbudowana taka nadzieja. Silniejsza niż śmierć i coś jeszcze gorszego – strach przed nią. Musi być jakaś skała, o którą rozbijają się zamęt, chaos i niepewność jutra. To obcość. „Każda ziemia obca jest im ojczyzną i każda ojczyzna ziemią obcą. Przebywają na ziemi, lecz są obywatelami nieba. Czym jest dusza w ciele, tym są w świecie chrześcijanie” – pisze anonimowy autor w „Liście do Diogneta”. Są wśród nas, tak samo jak my jedzą i wyglądają, wykonują te same zawody i mówią naszym językiem. Ale nie są „z nas”. Z czegoś innego są zbudowani – jakby byli książką o tej samej okładce, ale innej treści. Ciekawość, poczucie zagrożenia, fascynacja, konwersje i prześladowania – całe spektrum reakcji starożytnego świata na pierwszych chrześcijan krąży wokół tego pytania: na czym polega to, że są od nas obcy? I jeszcze na początku XX wieku, jeden z bohaterów „Powrotu do Brideshead” Evelyna Waugha ostrzeże swego przyjaciela: uważaj na nich, to katolicy. Będzie ci się wydawało, że są tacy sami jak my. Ale nic bardziej mylnego. Oni są INNI.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: III RP wzięła i zdechła. Teraz chyba naprawdę

Każda rzecz, która nas z tym światem wiąże – ich od niego oddala. A przecież robimy je tak samo. Tylko kiedy my opuszczamy kotwicę, oni ją podnoszą. W każdym, najmniej istotnym geście, jest u nich oczekiwanie dalszego ciągu. Nie przestają zaczynać i nigdy nie kończą, jakby ktoś miał to zrobić za nich. Kiedyś, gdzieś. Są obcy, bo są w drodze. Nie porastają mchem, ponieważ wciąż się toczą. Mają podwójne obywatelstwo, rozszczepioną lojalność. Ta druga, głębsza i mocniejsza, pozostaje uśpiona w czasach spokoju. Jak światło, które żeby rozbłysnąć, potrzebuje mroku dookoła. Każda groza tego świata odbija blaskiem innego. Jakby toczyła się w nich pieśń na dwa głosy. Ta sama melodia, tylko pół tonu różnicy między tym, co straszne z jednej i wielkie z drugiej strony.

Nieważne, czy rozpada się Pax Romana, czy Pax Americana, czy barbarzyńcy kruszą mury gdzieś w północnej Afryce, czy ostrzeliwują się nawzajem rakietami i nuklearnymi groźbami na Bliskim Wschodzie. Epoka zamętu rozdaje zawsze te same role. Nuci jednakową melodię.

Każde dzieło poza swoją treścią i formą składa się też z atmosfery, w której zostało stworzone. „W poszukiwaniu straconego czasu” zalatuje duchotą samotności, w której uwięziono śmiertelnie chorego człowieka. Takiego, dla którego pamięć jest ostatnim i jedynym sposobem kontaktu ze światem. Baśniowa atmosfera „Pana Tadeusza” jest zaprawiona goryczą paryskiego bruku. Bo wygnanie potrzebuje sielanki, jak awers rewersu czy pogrążony w ciemności teatr snopu światła skierowanego na scenę. „O pocieszeniu, jakie daje filozofia” Boecjusza emanuje z kolei ciemnym blaskiem celi śmierci. Każde jej zdanie jest jak wydrapane więziennym widelcem na ścianie albo wystukane o nią alfabetem Morse’a do towarzyszy niedoli z sąsiedniej celi. Do nas.

Pozostało jeszcze 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Przereklamowany internet
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Joanna Opiat-Bojarska: Od razu wiedziałam, kto jest zabójcą
Plus Minus
„28 lat później”: Memento mori nakręcone telefonem
Plus Minus
„Sama w Tokio”: Znaleźć samą siebie
Plus Minus
Michał Kwieciński: Trzy lata z Chopinem