Dyktatura hipisów

Nie łudźmy się, kapitalizm nie jest sexy. Nic zatem dziwnego, że nowoczesność naznaczył wysiłek różnych wizjonerów i buntowników, chcących ten model gospodarczy obalić.

Aktualizacja: 20.12.2015 22:51 Publikacja: 18.12.2015 00:55

Dyktatura hipisów

Foto: Fotorzepa/Waldemar Kompała

Zamierzali oni na jego gruzach, w imię sprawiedliwości społecznej i innych szczytnych pojęć, zbudować nowy wspaniały świat, w którym coś tak obrzydliwie prozaicznego jak pieniądz nie będzie wartością najwyższą.

Tymczasem wiek XX w sposób dobitny sfalsyfikował pomysły tych z jednej strony śmiałków, z drugiej – hochsztaplerów. Kapitalizmu nie da się zabić. Mamy bowiem do czynienia z żywiołem, z którym nawet tak twardzi zawodnicy jak spadkobiercy Mao musieli się w pewnym momencie zacząć liczyć.

Państwo Środka to jednak dla Polaków wciąż egzotyka. Inaczej rzecz się ma oczywiście z krajami Europy Zachodniej czy Ameryki Północnej, gdzie skądinąd w latach 60. ubiegłego stulecia głupców zapatrzonych w chińską rewolucję kulturalną nie brakowało. Wielu z nich troskę o wyzyskiwane przez kapitalistów klasy społeczne i padające ofiarą kolonializmu ludy łączyło z dekadenckim stylem życia, który niegdyś był domeną wyłącznie zepsutych, gardzących wszelkim motłochem elit. Hipis z Berkeley pochylał się nad niedolą narodu wietnamskiego, a zarazem w osobliwy sposób wspierał go, uciekając od nieznośnej rzeczywistości w narkotyczne transy i spółkowanie z kim popadnie – z czego w „Zapiskach dyletanta" uroczo szydził Leopold Tyrmand.

Tak i pokolenie '68 poważyło się wystąpić przeciwko kapitalizmowi. Ale nie tylko jako ustrojowi wytwarzającemu i utrwalającemu nierówności społeczne, lecz także jako narzędziu panowania kultury mieszczańskiej, z takimi jej hierarchicznymi, autorytarnymi instytucjami jak szkoła. Tyle że tym razem chodziło o to, by ten system z piekła rodem wziąć sprytem, „robieniem miłości, a nie wojny" („Make love, not war"): bez ekscesów w rodzaju jakiejś siermiężnej dyktatury proletariatu, tylko poprzez radykalną zmianę obyczajów i powszechnej mentalności.

Dziś niejeden weteran tej rewolty sprzed pół wieku jest dumny ze swego dawnego zaangażowania. Bo przecież kto za młodu nie był eksperymentującym z „dziecięcą seksualnością" Danielem Cohnem-Benditem czy tłukącym się z policjantami Joschką Fischerem, ten na starość będzie świnią. Czy więc za sprawą pokolenia '68 świat stał się lepszy?

Pytanie to musi się nieodparcie nasunąć podczas lektury najnowszego (nr 2/2015) wydania kwartalnika „Kronos", w którym znalazły się obszerne fragmenty głośnej książki „Nowy duch kapitalizmu" autorstwa dwójki Francuzów – socjologa Luca Boltanskiego i ekonomistki Eve Chiapello. Problemy przez nich rozpatrywane redakcja czasopisma podjęła zresztą nie po raz pierwszy. Wystarczy przypomnieć debatę „Kronosu" sprzed siedmiu lat pod tytułem „Co się stało w roku 1968?".

Filozof Janusz Ostrowski w trakcie tamtej dyskusji uznał, że w przeszłości kapitalizm oparty był na oddzieleniu sfery prywatnej od publicznej, dziś zaś mamy do czynienia z kapitalizmem zabawowym. „Jeśli zwrócimy uwagę – mówił – na sposób funkcjonowania firm, (...) okazuje się, że praca i gry stały się nieodróżnialne – organizuje się wspólne wyjazdowe zabawy-szkolenia (choć fachmanki od HR piszą później raporty-donosy); biznesowe parties to orgia serów, owoców cytrusowych i francuskiego wina".

Słowa Ostrowskiego są niejako potwierdzeniem diagnozy Boltanskiego i Chiapello. Kapitalizm jest zbyt sprytny, żeby dał się rozłożyć przez społeczne i kulturowe inżynierie nowej lewicy. On po prostu dziedzictwo pokolenia '68 wchłonął i przetworzył na własną korzyść, również koncesjonując bunt przeciwko starym konwenansom, będącym istotnym elementem etosu dawnej klasy średniej.

Przecież wbrew opowieściom nadwiślańskich konserwatywno-liberalnych dogmatyków, ideowych dzieci i wnuków Janusza Korwin-Mikkego, mechanizmy rynkowe nie są sojusznikiem tradycyjnych społeczeństw, lecz je rozbijają – pieniądz okazuje się silniejszy niż na przykład mądrość poprzednich pokoleń. Dzisiejsza korporacja ma pracownikowi – lepiej, żeby był nim singiel niż ojciec gromady dzieci – zastąpić rodzinę.

Temu sprzyja między innymi skracanie dystansu w relacjach między szefem a jego podwładnymi, z którymi jest on na „ty". I trzeba być naiwnym, żeby zdumiewać się tym, iż podczas wyjazdów integracyjnych ludzie zatrudnieni w danej firmie zaczynają tworzyć niemal komunę hipisowską.

Ale ta symbioza kapitalizmu z projektami nowej lewicy bynajmniej nie oznacza determinizmu. Trzeba po prostu być świadomym tego, że hasło „Gospodarka, głupcze!" jest bzdurnym przecenianiem kwestii ekonomicznych w życiu społecznym. Kapitalizmu się nie unicestwi, ale można mu nadać ramy moralne, które będą ograniczać jego niszczycielskie tendencje do przemieniania wszystkiego w towar. To rola państwa stroniącego od formuły „neutralności światopoglądowej" i stojącego na straży takich tradycyjnych, sprawdzonych, zweryfikowanych wartości, jak Bóg, ojczyzna, rodzina.

Zamierzali oni na jego gruzach, w imię sprawiedliwości społecznej i innych szczytnych pojęć, zbudować nowy wspaniały świat, w którym coś tak obrzydliwie prozaicznego jak pieniądz nie będzie wartością najwyższą.

Tymczasem wiek XX w sposób dobitny sfalsyfikował pomysły tych z jednej strony śmiałków, z drugiej – hochsztaplerów. Kapitalizmu nie da się zabić. Mamy bowiem do czynienia z żywiołem, z którym nawet tak twardzi zawodnicy jak spadkobiercy Mao musieli się w pewnym momencie zacząć liczyć.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
„TopSpin 2K25”: Game, set, mecz
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił