Rocznica powstania stacji kosmicznej Mir

Mija 30 lat od powstania stacji kosmicznej Mir i 15 lat od jej zagłady. Delektowano się nią jako awangardą techniki, zajmuje zaszczytne miejsce w dziejach kosmonautyki, mówiono o niej w tonacji patetycznej, patriotycznej, humanistycznej, brakuje tylko tonacji anegdotycznej.

Aktualizacja: 27.02.2016 13:40 Publikacja: 26.02.2016 00:00

Rocznica powstania stacji kosmicznej Mir

Foto: NASA

Zanim jednak spojrzymy w ludzką twarz Mira, wypada rzetelnie go przedstawić. Ważył prawie 125 ton. Ani 30 lat temu, ani teraz nie ma rakiet, które udźwignęłyby taki obiekt – „taki to ciężar". Dlatego Mir wystrzeliwano po kawałku. Pierwszy wystartował z kosmodromu Bajkonur (dziś w Kazachstanie, wówczas na terenie ZSRR) w nocy z 19 na 20 listopada 1986 roku.

Przedstawianie życiorysów to najnudniejsza część uroczystości jubileuszowych, dlatego poprzestańmy na wizytówce jubilatki. Stacja krążyła na wysokości od 385 do 393 kilometrów. Okrążała glob w 90 minut, w ciągu doby robiła to 16 razy, w sumie wytrzymała 86 330 okrążeń. Przeleciała 3 miliardy 638 milionów 740 tysięcy 307 kilometrów, zanim nastąpiła jej deorbitacja i zagłada. Gościła na pokładzie 28 stałych załóg.

Czytaj więcej:

Jednej z nich, a mówiąc dokładniej: jednemu z kosmonautów, przydarzyła się rzecz niebywała – przebywając na orbicie, zmienił obywatelstwo, czy raczej zmieniono mu je bez pytania o zgodę (co nie oznacza, że zgody takiej nie chciał wyrazić). Siergiej Krikalew przebywał na stacji, gdy z mapy znikała jego ojczyzna, a pojawiała się na jej miejscu inna, ale też jego.

Nowym gospodarzem Kremla po Michaile Gorbaczowie został Borys Jelcyn, a Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich przepoczwarzył się w Rosję. Przepoczwarzanie to miało konsekwencje nie tylko polityczne, ale także naukowe, takie mianowicie, że nikt nie miał wtedy w in statu nascendi Rosji głowy do zajmowania się Siergiejem Krikalewem, 16 razy w ciągu doby okrążającym Ziemię. Dlatego zamiast planowanych sześciu krążył tak dziesięć miesięcy, od maja 1991 do marca 1992 roku. Historię człowieka, który wyleciał w kosmos jako Sowiet, a powrócił jako Rosjanin, pokazuje film dokumentalny „Out of the Present" wykorzystujący nagranie z wnętrza stacji kamerą z taśmą 35-milimetrową (reżyseria Adrei Ujica).

Wyznaczony ochotnik

To jest wstydliwa tajemnica kosmonautów: pomieszczenia mieszkalne stacji kosmicznych pachną nieprzyjemnie. Mówiąc bez ogródek, do tego stopnia cuchną, że na stacji ISS wielokrotnie próbowano dezynfekcji, wietrzenia, rozpylania dezodorantów.

Jak było wcześniej na Mirze, obrazowo przedstawia amerykański chemik i kosmonauta Steve Pearce, który miał przyjemność na nim pracować: „Wyobraźcie sobie odór zapoconych stóp zmieszany z odorem spoconych ciał, zmywacza lakieru do paznokci i oparów benzyny". Usiłował on odtworzyć na Ziemi woń stacji kosmicznej z takim skutkiem, iż został doradcą NASA w tej dziedzinie.

Życie na stacji Mir utrudniał nie tylko zapach, rozpleniła się tam również pleśń. Gdy wykryto te mikroorganizmy, było ich tam 19 gatunków, gdy stacja dożywała swoich dni – 140.

Aleksander Serebrow, startując z Bajkonuru 1 lipca 1993 roku, zabrał ze sobą konsolę do gier Game Boy firmy Nintendo, a ściśle rzec biorąc, dostosowaną do potrzeb Game Boya rosyjską grę „Tetris", której licencję pozyskało Nintendo. „Tak jak wszyscy kosmonauci uwielbiam sport, zwłaszcza futbol i pływanie, lecz z oczywistych powodów podczas niewielu wolnych chwil w czasie misji orbitalnej oddaję się raczej grze niż ćwiczeniom fizycznym" – wyjawił Serebrow, który spędził na stacji 196 dni. Gra, z którą przebywał na orbicie, znalazła nabywcę na aukcji w Nowym Jorku w 2011 roku, kolekcjoner zapłacił za nią 1100 dolarów.

31 października 2001 roku o godzinie 20.53 z kosmodromu Bajkonur wystartował statek Sojuz z trzyosobową, pierwszą załogą Międzynarodowej Stacji Kosmicznej ISS. Od tego czasu nieprzerwanie w kosmosie znajdują się ludzie, ale w ciągu tych 15 lat nikt nie zdołał pobić rekordu, jaki ustanowił 20 lat temu na starym Mirze Walery Poliakow. Przebywał na stacji bez przerwy 437 dni i 18 godzin, nieco ponad 14 miesięcy (8 stycznia 1994–22 marca 1995 roku). Jeśli wierzyć kosmonaucie, choć w tym wypadku trudno o bezkrytyczną wiarę, poddał się temu eksperymentowi dobrowolnie, aby sprawdzić, jak człowiek wytrzyma podróż na Marsa, bo mniej więcej tyle czasy będzie trwała ta wyprawa.

Nie ma powodu, aby nie wierzyć marynarzom, kapitanom okrętów, frachtowców i żaglowców, którzy – pytani o najgorsze chwile na morzu – odpowiadają: pożar na statku. Niestety, podobnie jest na statku kosmicznym, gdzie pożar jest prawdziwym koszmarem. Ogień pochłania skromne życiodajne zasoby tlenu, w ich miejsce wpuszczając zabójczy dym; kubatura pomieszczeń hermetycznych na stacji Mir wynosiła zaledwie 350 metrów kwadratowych.

Niestety, 23 lutego 1997 roku na Mirze pojawił się ogień. Zapaliła się osłona jednego z wentylatorów. „Mogą oczywiście mówić, co chcą, ale ja wiem swoje. Wprawdzie rosyjskie kierownictwo lotu stwierdziło, że powodem było zapalenie papierosa, mniejsza o to, legalne czy nie, ale ja widziałem, jak dmuchawa dymiła przez 14 minut w niekontrolowany sposób" – wyjaśnia Amerykanin Jerry Linenger, jeden z sześciu członków załogi (po przemianach politycznych i rozpadzie Związku Radzieckiego coraz więcej astronautów z zachodnich krajów europejskich i Stanów Zjednoczonych odwiedzało stację, która pozostawała pod rosyjskim nadzorem).

Incydent ten przyczynił się do zmiany norm i procedur bezpieczeństwa w kosmosie. Był to najgroźniejszy wypadek, jakiemu uległ Mir. Pod tym względem może się z nim równać jedynie kolizja ze statkiem towarowym podczas ręcznego cumowania 25 czerwca 1997 roku – spowodowała pęknięcie modułu.

Satelita wypuszczony ręcznie

Po 40 latach od umieszczenia na orbicie pierwszego sztucznego satelity Ziemi – Sputnika wystrzelonego w 1957 roku – studenci politechnik francuskich i rosyjskich skonstruowali jego replikę w skali jeden do trzech, z wbudowanym nadajnikiem radiowym. Na stację Mir dostarczył ją statek towarowy. 3 listopada 1997 roku podczas wyjścia w przestrzeń kosmiczną dwaj kosmonauci wypuścili w przestrzeń, z ręki, Sputnika-40. Ulokowali go na orbicie na wysokości 380 kilometrów. Nadawał bardzo krótko, zaledwie do końca grudnia, tak szybko bowiem wyczerpały się jego baterie. Pół roku później wszedł w atmosferę i spłonął. Ten sposób umieszczenia satelity na orbicie powtórzono jeszcze raz w 2011 roku, ale już na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej ISS. Potem zaniechano takich prób jako zbyt niedokładnych.

Na pokładzie Mira znajdowały się dwa radioamatorskie zestawy do nadawania i odbierania. Astronauci mogli z nich korzystać w wolnych chwilach, aby nawiązywać łączność z radioamatorami na Ziemi. Połączenia takie były przez tych ostatnich niezwykle cenione. Aby wywołać stację, trzeba było nadać „U1MIR" oraz „U2MIR". Były to czasy, gdy jeszcze nie można było się komunikować przez internet, fora społecznościowe i platformy wideo. „Dziękuję za to połączenie, bardzo mi miło" – przekazał z pokładu Mira francuski kosmonauta Jean-Pierre Haignere radioamatorowi, który nawiązał z nim kontakt w 1999 roku – nadawał z Dakaru, stolicy Senegalu.

W sowiecko-amerykańskim wyścigu do Księżyca Sowieci ponieśli nie tyle porażkę, ile wręcz klęskę. Natomiast w kategorii „stacje orbitalne" okazali się bezkonkurencyjni. Warto przypomnieć, że Mir był praktycznie dziesiątą sowiecką stacją kosmiczną, choć tylko on zapadł w pamięć. Przed nim w ciągu 15 lat Sowieci realizowali program Salut – była to seria dziewięciu stacji kosmicznych tworzonych w latach 70. i 80. XX wieku. Ich konstrukcja była stosunkowo prosta – składały się z pojedynczego modułu wynoszonego na orbitę jednym startem rakiety nośnej. Przystosowane były do przebywania na nich ludzi. Na pierwszej w świecie sowieckiej stacji kosmicznej Salut-1, wystrzelonej w 1971 roku, trzech kosmonautów spędziło 23 dni. Nie przeżyli tej misji, udusili się w drodze powrotnej – zawiódł statek Sojuz-11, rozszczelnił się i wprawdzie dostarczył ich na Ziemię, ale martwych.

Dyktator mody ostrzega ludzkość

Słynny francuski projektant mody Paco Rabanne (uciekł z Hiszpanii do Francji wraz z matką po wybuchu hiszpańskiej wojny domowej) przepowiedział w 1999 roku katastrofę Mira. Ostrzegał, że stacja roztrzaska się we Francji podczas zaćmienia Słońca 11 sierpnia, a szczątki spowodują makabryczne straty w Paryżu i w departamencie Gers w okolicach Tuluzy. „Postanowiłem opowiedzieć o moich wizjach, ponieważ nie mogę sobie pozwolić na to, by przez własne zaniedbanie oglądać 20 milionów trupów" – wyjaśniał. Poinformował, że Nostradamus ostrzega przed tym samym kataklizmem. Dyktator mody ma w tej chwili 82 lata i wciąż oczekuje najgorszego, mimo że 23 marca 2001 roku Mir spłonął w górnych warstwach atmosfery, a niespalone szczątki – 20 ton – przeleciały nad Fidżi i wpadły do południowego Pacyfiku. Notabene, w tym rejonie, na głębokości około 4 kilometrów, znajduje się prawdziwe cmentarzysko kosmiczne – do wodnej otchłani wpadają tam szczątki amerykańskie, rosyjskie, europejskie, japońskie, a w ostatnich latach także chińskie.

Śmierć Mira nastąpiła w 2001 roku, ale wyrok skazujący zapadł trzy lata wcześniej. Władze Rosji usiłowały spieniężyć obiekt, którego stan techniczny był już fatalny, chciały nim zainteresować przedsiębiorców, ekscentrycznych miliarderów, namawiały do wykorzystania go w celach komercyjnych, na przykład w charakterze telewizyjnego studia orbitalnego. Bez powodzenia. To przesądziło o jego losie.

W czasie gdy Mir umierał, rosyjska agencja kosmiczna Roskosmos wystrzeliła 20 listopada 1998 roku rakietę Proton, która wyniosła pierwszy moduł nowej stacji kosmicznej, tym razem międzynarodowej. Moduł nazywał się po rosyjsku Zaria, po angielsku FGB (Functional Cargo Block). Dwa tygodnie później, 4 grudnia 1998 roku, Amerykanie, używając promu Endeavour, wynieśli na orbitę drugi moduł dla stacji. Po połączeniu z modułem Zaria te dwa elementy zbudowane po przeciwnych stronach ziemskiego globu dały początek prawdziwie międzynarodowej stacji kosmicznej.

Ciekawe, co by o niej powiedział Edward Everett Hale, amerykański wizjoner, który w 1858 roku w miesięczniku „Atlantic Monthly", wydawanym (dopiero od roku) w Bostonie, ogłosił pomysł umieszczenia ludzi na orbicie. Według jego wizji stacja orbitalna miała być kulą o średnicy 200 metrów wymurowaną z cegły. Jej załoga miała pomagać załogom żaglowców w prowadzeniu nawigacji.

Z cegieł można się śmiać, ale GPS, czyli Global Positioning System, system nawigacji satelitarnej stworzony przez Departament Obrony Stanów Zjednoczonych, obejmuje zasięgiem całą kulę ziemską, a współczesnej żeglugi czy transportu morskiego już nie można sobie bez niego wyobrazić.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy