Notabene Polinę Żemczużynę zawsze będę już kojarzył z tym, że najpierw była dyrektorką fabryki perfum, a potem ministrem przemysłu rybnego. W związku z tym nie chcę wiedzieć, czym naprawdę pachniały perfumy Czerwona Moskwa, które wprowadziła na rynek i czy aby na pewno była to podróbka Chanel No 5, jak twierdzono. O niej samej mógłbym bez końca, bo to bardzo ciekawa dama była, wróćmy jednak do obiektu jej autentycznej fascynacji, do Stalina.
To on miał być autorem tezy, iż w miarę postępów w budowaniu socjalizmu walka klas zaostrza się, ale nie musiał przecież pisać tego własnoręcznie. Miał wszak zastępy usłużnych intelektualistów, którzy odgadywali pragnienia i myśli przywódcy. To jedno się nie zmieniło, intelektualiści wciąż chętnie służą władzy. Paradoks Stalina jest właściwie paradoksem pozornym. Wydawać by się mogło, że jeśli socjalizm zwycięża, to znaczy, że jego wrogowie słabną. Wrogowie może i słabną, lecz walka z nimi niekoniecznie. I tu akurat Stalin wiedział o czym mówi, wszak to on tę walkę prowadził, a jak miał ochotę, to i nasilał.
Czytaj więcej
Konstytucja jest jak noga, a faszyzm jak teściowa. Tę pierwszą złamać można po wielokroć, i to w wielu miejscach, ta druga co jakiś czas nadciąga, niosąc widmo apokalipsy.
Tak samo mamy teraz z symetrystami. Wraz z postępami w rozwoju demokracji narasta potrzeba rozprawienia się z symetrystami, którzy w roli wrogów ustroju zastąpili kułaków oraz burżuazję. To oni sypią piach w tryby i szczają do mleka. Oni, czyli kto? Ujawnijmy te gnidy.
Jako człowiek, który pierwszy publicznie pisał o symetryzmie i przyznawał się do niego, ukułem dość prostą definicję. Wedle niej symetrysta to ktoś, kto do oceny zjawisk, ludzi, polityki przykłada tę samą miarę. Bez względu na to, czy lubię delikwenta czy nie, jego czyn oceniam tak samo. Proste? Dziennikarze – naprawdę tak uważam – powinni być symetrystami służbowo, to przecież oczywiste. Jeśli bowiem z jakiegoś powodu patrzysz na kogoś przez palce, uważasz, iż wolno mu więcej, to nie jesteś dziennikarzem a zaangażowanym kibicem. Nie ma w tym nic złego, ale nie mylmy pojęć i – jak mawiał klasyk – nie nazywajmy szamba perfumerią.