Interesujesz się potem, co dzieje się z przekazanymi przez ciebie autami?
Oczywiście, staram się to śledzić, chociaż nie zawsze da się taki kontakt utrzymać. Dużo zależy od jednostki, niektóre chętnie się dzielą informacjami, zdjęciami itd., a inne nie mają takich możliwości. Ale wiem, że organizując publiczną zbiórkę, muszę to śledzić, bo od tego zależy moja wiarygodność. Jeśli ludzie wpłacają pieniądze, to powinni wiedzieć, co się potem dzieje z kupionymi za nie samochodami. Sporo osób pyta, czy te auta na pewno trafiają na front, czy nikt ich np. nie zabiera dla siebie czy nie sprzedaje gdzieś na boku. To, oczywiście, nie wchodzi w grę, ale zdjęcia z frontu najlepiej rozwiewają wątpliwości.
A jesteś pewien, że nigdy nie dzieje się tak, że ktoś jednak zawłaszcza taką terenówkę?
Takiego samochodu przekazanego wojsku nie da się zarejestrować, wykupić mu ubezpieczenia ani sprzedać. Już na granicy ukraińscy celnicy rejestrują go w systemie, przypisując go nawet konkretnej jednostce. To pierwsza gwarancja, że potem nigdzie nie „zaginie”, a drugą daje to, że przekazuję go do rąk własnych żołnierzom, którzy będą z niego korzystać na froncie, a nie żadnym pośrednikom, jakimś organizacjom czy komuś jeszcze innemu. Zresztą czasem jest tak, gdy jadę gdzieś dalej na wschód, że żołnierze naprawdę wsiadają do auta i bez żadnej zwłoki jadą nim od razu do akcji. Już bardziej bezpośrednio nie da się tego zorganizować.
Zaistniałeś szerzej na początku kryzysu na granicy polsko-białoruskiej. Gdy dziennikarze zostali odcięci od wydarzeń na pograniczu, to ty, mieszkając w strefie stanu wyjątkowego, w Łapiczach pod Krynkami, zacząłeś relacjonować w mediach społecznościowych, co tam się dzieje. Kim tak właściwie jesteś?