Dostrzega to również Marek, na razie w najbliższej rodzinie. – Kuzynki coś tam sobie uprawiają, mają pomidory i zioła. Pewnie, że nie da się tym wyżywić. Ale przynajmniej raz na jakiś czas to rarytas – opowiada. Z drugiej strony w swoim otoczeniu, na wsi godzinę drogi od Warszawy, widzi, że właściwie wszyscy po ziemniaki czy marchewkę jeżdżą do supermarketu. – Bo nie opłaca im się, nie chce, nie mają czasu samemu ich sadzić – podejrzewa. Ostatnio zagadnął sąsiadkę, młodą dziewczynę, w wieku jego syna. – Powiedziała, że nawet nie miałaby pojęcia, co trzeba w gospodarstwie zrobić, do czego się zabrać, jak uprawiać ziemniaki, kapustę, pomidory, sady. Co kiedy siać, podlewać, zbierać, jak o to wszystko dbać. Wyobraź sobie, dziewczyna, która się tam wychowała!
Marek nie ufa ani supermarketom, ani osiedlowym sklepom, nawet bazarom i ryneczkom. – Jaką ma się gwarancję, że produkt jest z własnego gospodarstwa, a nie kupiony w markecie czy od pierwszego lepszego rolnika, który nie wiadomo czym pryska? – pyta retorycznie. Znają przecież oboje z żoną historie o jajkach z chowu klatkowego sprzedawanych jako „świeżutkie, wiejskie, własne” (wystarczy zetrzeć zielony stempel octem). Uli ktoś z rodziny opowiadał o kamieniach dorzucanych przez sprzedawców do worków ziemniaków, Markowi – że znajomy kupuje schab w dyskoncie i rozpakowane z folii płaty wystawia jako własne, ekologiczne, rzemieślnicze. Ula, z rezygnacją, wzrusza na to ramionami. – Mało na kim to robi wrażenie, bo całymi latami tak byliśmy urabiani: nie ma sensu, nie opłaca się samemu cokolwiek dla siebie hodować, uprawiać, robić. Taniej przecież, szybciej, łatwiej można kupić w sklepie – ironizuje.
Najważniejsza jest niezależność
Ze statystyk strony „Chwasty od kuchni” na Instagramie wynika, że wiedzy o chwastach, jedzeniu z lasu, łąki czy miejskiego skweru szukają głównie młodzi (nieco częściej kobiety), w przedziale wiekowym 25–40 lat.
Kasia i Dominika prowadzą warsztaty, dyskutują na forach, odbierają prywatne wiadomości. Wynikałoby z nich, że miejską uprawą warzyw zajmują się głównie kobiety, 30-40 lat, często młode matki. Powód? Zwykle chcą karmić swoje dzieci jak najlepszym jedzeniem, zrobić z nimi coś fajnego, czymś je zainteresować, znaleźć samej sobie i dzieciom jakieś hobby, z dala od elektroniki czy internetu. Jak wynika z obserwacji Dominiki i Kasi, takie są najczęstsze powody, dla których dołączają do społeczności Inspektów. Niedawno pojawiła się jednak jeszcze inna motywacja, o której jeszcze rok, dwa lata temu mało kto słyszał. Kasia: – Coraz więcej osób stwierdza, że niedługo nie będzie ich stać na zioła, warzywa, choćby pomidory. Wcześniej tego czynnika ekonomicznego w ogóle nie było. A teraz coraz więcej osób myśli, że jeśli będzie miało na balkonie swojego pomidora, ogórki, zioła, to przynajmniej trochę zaoszczędzi na jedzeniu. – Jak poszła fama, że warzywa zdrożeją, to mama od razu więcej obsiała – potwierdza Tomek. Ale to, jego zdaniem, tylko jeden z powodów rosnącej popularności domowej uprawy. – Ludzie teraz często wiedzą, jak produkowane jest jedzenie na masową skalę, czym są faszerowane kurczaki albo pryskane owoce i warzywa. I nie chcą już jeść jedzenia przemysłowego, pełnego chemii i antybiotyków – uważa. Jego żona wręcz stwierdza, że zapanowała taka moda. – Trzy czwarte moich koleżanek ma teraz ogródki, jak nie w domu, to przynajmniej na balkonie. Z którą nie rozmawiam, każda się cieszy, że wyrosły jej pierwsze pomidorki czy zioła.
Marek i Ula również cieszą się pierwszymi zbiorami: obsiali kilka grządek na polu u Uli mamy. Mają już swoje pomidory, cukinię, czarną rzepę i zioła. Jajka na razie biorą od kuzynki, bo własne kury mają dopiero w planach. – To jest na razie taki eksperymencik, bo nie mamy jeszcze tyle czasu, żeby się tym zająć. Jeżdżę tam raz w tygodniu albo i rzadziej, a to za mało, by wszystkiego dopilnować – przyznaje Ula. W przyszłości chcieliby mieć również kozę oraz piec do chleba, który Ula zaczęła piec jeszcze w Wielkiej Brytanii. – Ja lubię chleb ciemny i ciężki, w ogóle mi nie smakował ten angielski, biały i napompowany. Już nie mogę doczekać się, aż wrócę do pieczenia.
Wraz z mężem planują również budowę ziemnych kopców, które Ula pamięta z dzieciństwa, robionych jeszcze dawnymi metodami. – Zimy nie są już takie mroźne jak kiedyś, więc myślę, że nasze zbiory spokojnie będą do kolejnego sezonu wytrzymywały.
Dla Uli w przypadku „przydomowej” żywności ważne jest również eliminowanie plastiku, od którego trudno uciec nawet na bazarze. – To jest przerażające, ile ton tego się przewala, i ile mikrocząsteczek tego plastiku sami jemy. Ciężko mi sobie wyobrazić, jak trudno będzie się tego pozbyć z organizmu albo zutylizować – mówi. Najważniejszą jednak z motywacji dla niej jest niezależność. – Chcemy mieć wszystko, co potrzebne do przeżycia, w zasięgu ręki. Nie musieć jeździć gdziekolwiek, ani coraz więcej płacić. Być po prostu samowystarczalnymi.
Po pandemii. Zwichrowana nowa normalność
Świat po pandemii? Ewa przywyknie: – Do maseczek na co dzień mogę się przyzwyczaić. Najwyżej przeprowadzę się na wieś. Maciek widzi plusy: – Nawet w dalsze trasy pojedziemy pociągiem, a nie samolotem. Podoba mi się taki romantyczny, XX-wieczny klimat podróży. Kacper ma duże obawy: – Nie warto poświęcać wolności w imię bezpieczeństwa.