Tragiczny koniec XIX-wiecznej wyprawy naukowej na dwóch statkach, które przepadły bez wieści, to jedna z większych tajemnic w dziejach Kanady i zarazem spektakularna porażka wieku pary i kolei żelaznej. Natura okazała się silniejsza od naukowców i przemysłowców, którzy wbici w pychę obwieszczali jej ujarzmienie.
Zaginionych szukało kilkadziesiąt ekspedycji, w sumie na północ wyruszyły 52 statki. Dotychczas wszystkie te wyprawy kończyły się fiaskiem, a wiele z nich wręcz tragicznie. Dopiero dwa lata temu Kanadyjczycy odnaleźli pierwszy z tych nieszczęsnych statków, tydzień temu drugi. Tym razem najnowocześniejsza technologia zatriumfowała.
Na czele zaginionej ekspedycji stał doświadczony oficer brytyjskiej marynarki wojennej John Franklin. Wcześniej uczestniczył w trzech ekspedycjach arktycznych, przy czym w dwóch ostatnich jako dowódca. Celem jego czwartej ekspedycji było znalezienie przejścia północno-zachodniego z Europy do wschodniej Azji drogą wodną wewnątrz Archipelagu Arktycznego, przy północnych obrzeżach Kanady. Istnienie takiego szlaku teoretycznie przewidzieli geografowie już pod koniec XV wieku.
Ekspedycja bez precedensu
Kapitan Franklin dysponował dwoma statkami: 378-tonowym HMS „Erebus" oraz 331-tonowym HMS „Terror" (skrót HMS oznacza: His/Her Majesty's Ship – Okręt Jego/Jej Królewskiej Mości). Podobnie jak dowódca, obie jednostki przeszły już chrzest w Arktyce, udowodniły, że radzą sobie z pakiem lodowym, krą, oblodzeniem lin. Ale mimo to na wszelki wypadek wyposażono je w najnowocześniejszy sprzęt, jakim wówczas dysponował świat, w najnowsze wynalazki techniki. 20-konna maszyna parowa „Erebusa" pochodziła z lokomotywy ciągnącej wagony między Londynem i Greenwich, taką samą maszynę zainstalowaną na statku „Terror" wyjęto z parowozu linii Londyn–Birmingham. Te parowe smoki umożliwiały obu statkom rozwijanie podobnej prędkości – 4 węzłów, czyli około 7,4 km na godzinę, bez pomocy wiatru.