Tyle że o dobre, przemawiające do dzieci baśnie coraz trudniej: europejska klasyka braci Grimm, Perraulta i Andersena została przeżuta i przesłodzona na śmierć przez wydawców spod ciemnej gwiazdy, standardowo dorabiających cukierkowe zakończenia, zatrudniających do pisania entuzjastów stylu administracyjnego, a w przerwach ilustrujących swoje produkty (trudno je nazwać „książkami") różem i brokatem. Klasyczne baśnie ludowe wymagają z kolei od dzieci i rodziców sporo zacięcia: świat zmienił się tak bardzo, że słowo po słowie tłumaczyć trzeba, czym jest „rzeszoto", „kołodziej" czy „gomółka sera", i zwykle w okolicach siódmego improwizowanego przypisu zainteresowanie drastycznie spada.