Koniec lat sześćdziesiątych przeszedł do historii zachodniego świata jako czas rewolucji kontrkulturowej, czyli potężnego i brzemiennego w skutki buntu młodzieży wobec zastanego świata. Jednak w historii PRL-u zapisał się zdecydowanie niechlubnie. Na użytek propagandowy partyjne władze pilnie potrzebowały zdefiniować nowego wroga, co dało początek zmasowanej nagonce antysyjonistycznej. W taki sposób relacjonował wydarzenia roku 1968 szef Milicji Obywatelskiej, generał Tadeusz Pietrzak:
„Rok ubiegły był dla naszego aparatu, jak wiadomo, rokiem szczególnie trudnym. Sytuacja polityczna w kraju spowodowała konieczność koncentracji wysiłku milicji na dwóch frontach walki: na przeciwdziałaniu, w ścisłej koordynacji ze Służbą Bezpieczeństwa, próbom warcholstwa politycznego ze strony elementów rewizjonistycznych i syjonistycznych oraz na realizacji zaplanowanych zadań w zakresie skuteczniejszego ścigania przestępców, ograniczania przestępczości i przeciwdziałania innym formom naruszania zasad socjalistycznego współżycia. W społecznym działaniu na rzecz zapobiegania przestępczości jedno z ważnych ogniw stanowi Milicja Obywatelska i stale rozwijająca się trzystutysięczna organizacja ORMO. Jest to działalność słuszna i niezwykle pożyteczna. Ale zapobieganie przestępczości należy realizować w dwóch płaszczyznach: społecznej i milicyjnej. Prewencja społeczna, zmierzająca do wychowawczego oddziaływania na aspołeczne środowiska i jednostki oraz usuwania przyczyn przestępczości, jest z punku widzenia zasadniczego celu naszego działania niezbędna".
Klasikery printed in Poland
Jednym z głównych mankamentów gospodarki socjalistycznej był permanentny brak dewiz. Część towarów i surowców sprowadzano z krajów komunistycznego obozu, ale pełna niezależność od strefy dewizowej była niemożliwa. (W latach osiemdziesiątych, pod koniec komuny, determinacja władz w zdobywaniu walut wymienialnych doprowadziła do uruchomienia akcji „Żelazo", w ramach której okradano na Zachodzie firmy jubilerskie, a po spieniężeniu precjozów transferowano waluty do Polski). Dzięki różnicy kosztów pracy oraz nowoczesnym zakładom drukarskim, wybudowanym w Łodzi, Szczecinie i Warszawie, po cichutku rozpoczęto w Polsce druk komiksów skierowanych na zachodnie rynki. Nie sposób dzisiaj odtworzyć, jak ów deal doszedł do skutku. W każdym razie najstarszy zeszyt serii „Illustrierte Klassiker" (lub w wersji angielskiej „Illustrated Classics") z napisem PRINTED IN POLAND, do którego udało mi się dotrzeć, pochodzi z roku 1957. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych drukowano w Polsce już setki tysięcy takich komiksów, głównie na rynki skandynawskie. Były to bardzo rozmaite serie (m.in.: Tarzan, Korak, Flip i Flap, Magnus, Dr. Solar), ale najwięcej drukowano wtedy w Polsce tychże klasikerów, czyli tandetnych adaptacji komiksowych klasyków światowej literatury.
Dla obydwu stron był to świetny interes. W Polsce za ich druk odpowiadało wyspecjalizowane w kolorowych wydawnictwach zeszytowych i albumach Sport i Turystyka. (Pamiętajmy, że sport, a zwłaszcza dyscypliny zespołowe, był traktowany jako wyjątkowo istotny element wychowawczy młodzieży). Ta dyskretna współpraca amerykańsko-polska trwała nieprzerwanie przynajmniej do połowy lat siedemdziesiątych. Niestety, tajemnicę, jak konkretnie doszło do porozumienia z Amerykanami, dyrektor wydawnictwa Alfred Górny zabrał do grobu. Z opowieści rysownika Bogusława Polcha wynika, że Górny znakomicie funkcjonował w realiach PRL-u. To był typ, dla którego nie było rzeczy nie do załatwienia. Szacuję, że na przestrzeni około dwudziestu lat były to ilości idące w setki tysięcy egzemplarzy.
Część produkcji przenikała na nieoficjalny rynek krajowy, czyli na bazarki. Drukarze w ten sposób dorabiali sobie do pensji, a zamożniejsi wybrańcy kolekcjonowali tam swoje pierwsze (prawie) zagraniczne komiksy.