Tarzan w milicyjnym mundurze. Narodziny Kapitana Żbika

Dlaczego wybrano dla bohatera oficerski stopień kapitana? Kapitan podczas śledztwa dysponuje dużą swobodą operacyjną, to funkcjonariusz, który może być jeszcze młody, a już może być doświadczony, zresztą kapitan brzmi naprawdę dobrze i tak bardzo komiksowo.

Aktualizacja: 16.12.2016 13:36 Publikacja: 15.12.2016 14:51

Tarzan w milicyjnym mundurze. Narodziny Kapitana Żbika

Foto: Rzeczpospolita

Koniec lat sześćdziesiątych przeszedł do historii zachodniego świata jako czas rewolucji kontrkulturowej, czyli potężnego i brzemiennego w skutki buntu młodzieży wobec zastanego świata. Jednak w historii PRL-u zapisał się zdecydowanie niechlubnie. Na użytek propagandowy partyjne władze pilnie potrzebowały zdefiniować nowego wroga, co dało początek zmasowanej nagonce antysyjonistycznej. W taki sposób relacjonował wydarzenia roku 1968 szef Milicji Obywatelskiej, generał Tadeusz Pietrzak:

„Rok ubiegły był dla naszego aparatu, jak wiadomo, rokiem szczególnie trudnym. Sytuacja polityczna w kraju spowodowała konieczność koncentracji wysiłku milicji na dwóch frontach walki: na przeciwdziałaniu, w ścisłej koordynacji ze Służbą Bezpieczeństwa, próbom warcholstwa politycznego ze strony elementów rewizjonistycznych i syjonistycznych oraz na realizacji zaplanowanych zadań w zakresie skuteczniejszego ścigania przestępców, ograniczania przestępczości i przeciwdziałania innym formom naruszania zasad socjalistycznego współżycia. W społecznym działaniu na rzecz zapobiegania przestępczości jedno z ważnych ogniw stanowi Milicja Obywatelska i stale rozwijająca się trzystutysięczna organizacja ORMO. Jest to działalność słuszna i niezwykle pożyteczna. Ale zapobieganie przestępczości należy realizować w dwóch płaszczyznach: społecznej i milicyjnej. Prewencja społeczna, zmierzająca do wychowawczego oddziaływania na aspołeczne środowiska i jednostki oraz usuwania przyczyn przestępczości, jest z punku widzenia zasadniczego celu naszego działania niezbędna".

Klasikery printed in Poland

Jednym z głównych mankamentów gospodarki socjalistycznej był permanentny brak dewiz. Część towarów i surowców sprowadzano z krajów komunistycznego obozu, ale pełna niezależność od strefy dewizowej była niemożliwa. (W latach osiemdziesiątych, pod koniec komuny, determinacja władz w zdobywaniu walut wymienialnych doprowadziła do uruchomienia akcji „Żelazo", w ramach której okradano na Zachodzie firmy jubilerskie, a po spieniężeniu precjozów transferowano waluty do Polski). Dzięki różnicy kosztów pracy oraz nowoczesnym zakładom drukarskim, wybudowanym w Łodzi, Szczecinie i Warszawie, po cichutku rozpoczęto w Polsce druk komiksów skierowanych na zachodnie rynki. Nie sposób dzisiaj odtworzyć, jak ów deal doszedł do skutku. W każdym razie najstarszy zeszyt serii „Illustrierte Klassiker" (lub w wersji angielskiej „Illustrated Classics") z napisem PRINTED IN POLAND, do którego udało mi się dotrzeć, pochodzi z roku 1957. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych drukowano w Polsce już setki tysięcy takich komiksów, głównie na rynki skandynawskie. Były to bardzo rozmaite serie (m.in.: Tarzan, Korak, Flip i Flap, Magnus, Dr. Solar), ale najwięcej drukowano wtedy w Polsce tychże klasikerów, czyli tandetnych adaptacji komiksowych klasyków światowej literatury.

Dla obydwu stron był to świetny interes. W Polsce za ich druk odpowiadało wyspecjalizowane w kolorowych wydawnictwach zeszytowych i albumach Sport i Turystyka. (Pamiętajmy, że sport, a zwłaszcza dyscypliny zespołowe, był traktowany jako wyjątkowo istotny element wychowawczy młodzieży). Ta dyskretna współpraca amerykańsko-polska trwała nieprzerwanie przynajmniej do połowy lat siedemdziesiątych. Niestety, tajemnicę, jak konkretnie doszło do porozumienia z Amerykanami, dyrektor wydawnictwa Alfred Górny zabrał do grobu. Z opowieści rysownika Bogusława Polcha wynika, że Górny znakomicie funkcjonował w realiach PRL-u. To był typ, dla którego nie było rzeczy nie do załatwienia. Szacuję, że na przestrzeni około dwudziestu lat były to ilości idące w setki tysięcy egzemplarzy.

Część produkcji przenikała na nieoficjalny rynek krajowy, czyli na bazarki. Drukarze w ten sposób dorabiali sobie do pensji, a zamożniejsi wybrańcy kolekcjonowali tam swoje pierwsze (prawie) zagraniczne komiksy.

Bazary w realiach PRL-owskich stanowiły tolerowaną przez władze namiastkę wolnego rynku. Niczym w galerii handlowej, tyle że pod chmurką, można tam było zaopatrzyć się we wszystko, czego brakowało w asortymencie sklepów państwowych. Chadzało się tam w niedzielne przedpołudnia, ale były też miejsca działające całotygodniowo, chociażby warszawski bazar Różyckiego.

Inspiracja na Różycu

I tutaj ostrzegam, że zaczynam konfabulować. Podczas takiego bazarowego wypadu pracownik KG MO major Władysław Krupka zwrócił uwagę na tłumek zaaferowanej dzieciarni. Przecisnął się bliżej i zobaczył jaskrawe okładki jakichś zagranicznych wydawnictw. Na jednej z nich jego wzrok przykuł skąpo ubrany, umięśniony mężczyzna w dynamicznej pozie. Tytuł brzmiał: „Tarzan". Zaintrygowany wertował kartki. Na wewnętrznej stronie okładki wyćwiczone spojrzenie wyłowiło malutki napis: PRINTED IN POLAND. Gdyby ktoś przyglądał się wtedy Krupce, zauważyłby na jego twarzy wyraz głębokiego zamyślenia. Być może nawet zaczął nerwowo pocierać nos, co zdarzało mu się wyłącznie w chwilach najwyższego przejęcia. To był jeden z tych momentów, kiedy umysł wskakuje na najwyższe obroty... Krupka przypomniał sobie egzekutywę u Starego. Nowe zadanie brzmiało: poprawić wizerunek milicji w oczach społeczeństwa. I nagle, gdy spoglądał na dynamiczne obrazki scen walki, przyszło mu do głowy, że przecież gdyby takiego Tarzana ubrać w mundur milicyjny wyglądałby znakomicie, a przy okazji w takim komiksie można by ukazać młodzieży trudną i niebezpieczną pracę milicji. Zaraz potem pomyślał sobie, że taki Tarzan w niebieskim mundurze powinien nazywać się jak drapieżnik, tylko taki bardziej krajowy... Może ryś? Albo... żbik? Tak, Żbik!

W poniedziałek Krupka zwrócił się do swojego bezpośredniego przełożonego, pułkownika Zbigniewa Gabińskiego, szefa Biura Kontroli i Analiz KG MO: „Słuchaj, stary! Wiesz, że dzieciaki kochają te, jak to się mówi... komiksy... Zobacz no, wczoraj kupiłem ich kilka na bazarze. I teraz, uważaj, popatrz tutaj: one są drukowane w Polsce. I tak sobie pomyślałem... Czemu by nie wypuścić naszych, takich słusznie ideologiczne? Ich bohaterem mógłby być milicjant, ale nie taki zwykły, niech to będzie taki supermilicjant. Ktoś jak Tarzan, ale taki nasz, cywilizowany i całkowicie oddany służbie. Przystojny i sprawny fizycznie. Przy rozwiązywaniu kryminalnych zagadek blisko współpracowałby z młodzieżą, najlepiej z harcerzami... Młodzi się w nim zakochają. Niech traktują go trochę jak starszego kolegę, więc nie powinien przekroczyć trzydziestki. Przy okazji pokazalibyśmy nasze nowoczesne wyposażenie, świetne wyszkolenie i współpracę służb mundurowych... Rozumiesz co mam na myśli? Co ty chłopie na to?". Na słowa „służby mundurowe" pułkownik Gabiński poprawił się na skrzypiącym krześle. „Hmmm... To brzmi nawet interesująco. Ale na pewno nie możemy z tego naszego supermilicjanta zrobić gwiazdy, pamiętaj, że za naszymi sukcesami zawsze stoi zbiorowy trud funkcjonariuszy...".

O Zbigniewie Gabińskim mówiło się, że był człowiekiem komendanta głównego MO Tadeusza Pietrzaka, więc przekonanie tamtego do pomysłu było jak najbardziej realne.

Opisując proces powstania serii, zmuszony byłem popuścić wodze wyobraźni. Niestety, ze strony kluczowego ich uczestnika, Władysława Krupki, dysponujemy jedynie zwięzłym opisem utrzymanym, jak zwykle, w tonacji raportowej:

„W tym samym czasie na bazarze Różyckiego pojawiły się komiksy w obcych językach, na przykład »Tarzan«, które nie miały w kraju prawa debitu. Prawdopodobnie wyciekły z drukarni, bo wydawnictwo Sport i Turystyka drukowało je na zlecenie wydawców zagranicznych. W porozumieniu z dyrektorem Górnym i panią Ireną Lange-Ronisz, która włożyła olbrzymi wkład w wydawanie komiksów, przy akceptacji komendanta głównego generała Tadeusza Pietrzaka i pułkownika Zbigniewa Gabińskiego, zaczęliśmy wydawać komiksy,nazywając je »kolorowymi zeszytami«".

Pietrzak zgodził się podjąć to komiksowe ryzyko, jednak instynkt partyzanta podpowiadał konieczność przeprowadzenia wcześniejszego zwiadu. Uradzono zatem, aby kolorowe zeszyty poprzedzić serią gazetowych pasków komiksowych na łamach wybranych dzienników lokalnych. Jako pierwszy paski ze Żbikiem wydrukował „Kurier Szczeciński". Było to w ostatnim wydaniu gazety w roku 1967, sygnowanym na 30–31 grudnia. Co ciekawe, za jednym zamachem wydrukowano obok siebie na ostatniej stronie gazety aż pięć pasków komiksu.

Publikacji takiej musiał towarzyszyć tekst oswajający czytelników z komiksowym medium. Zatytułowano go „Rzecz o komiksie", a jego autor schował się za pseudonimem Vox. Oto jego fragment:

„»Kurier« drukował już przed laty rysunkową powieść w odcinkach – były to przygody niezwykle sympatycznego i popularnego osobnika (niestety też import), Agapita Krupki, który obecnie miałby małe szanse powodzenia, już chociażby z tej prostej przyczyny, że miast bujną czupryną legitymował się zaledwie trzema włoskami na olśniewająco pięknej łysinie. Dziś komiks ponownie gości na naszych łamach. Do jego »ojcostwa« przyznaje się (i firmuje go) szanowna Agencja CAF, która zapewnia także wszystkich ewentualnych przeciwników tej opowiastki, iż posiada ona prawidłowy morał społeczno-wychowawczy, a jej realia zweryfikowane zostały przez Komendę Główną MO".

A więc zapewniono alibi zarówno wydawcom, jak i czytelnikom komiksu.

Równolegle dwa sztaby rozpoczęły intensywne działania nad wdrożeniem serii. Doświadczona w powieści milicyjnej redakcja wydawnictwa Iskry wzięła na siebie edycję serii „Ewa wzywa 07", tak zwane „niebieskie zeszyty", czyli nowelki kryminalne publikowane w cyklu miesięcznym. Natomiast sztab drugi, zlokalizowany w siedzibie wydawnictwa Sport i Turystyka, miał zadanie znacznie trudniejsze – przygotować serię „ zeszytów kolorowych", czyli trzydziestodwustronicowych komiksów, które w ambitnych założeniach również miały się ukazywać się co miesiąc.

Sport i Turystyka miało już doświadczenie w drukowaniu wspominanych już klasikerów, jednak co innego komiks wydrukować, a co innego stworzyć go od podstaw, szczególnie w kraju, gdzie jeszcze przed chwilką traktowano to medium jako element niepożądany a wręcz deprawujący młodych czytelników. Dyrektor Alfred Górny prowadzenie projektu powierzył doświadczonej redaktorce, Irenie Lange-Ronisz, natomiast zdradzający literackie zacięcie Władysław Krupka zasiadł do pisania pierwszego scenariusza.

„W porozumieniu z dyrektorem CAF, panem Kobielskim, napisałem scenariusze pod tytułem »Pięć błękitnych goździków« i »Dziękuję, kapitanie«, które ukazały się w gazetach, w formie pasków komiksowych we Wrocławiu i Białymstoku. Rysownikiem był pan Zbigniew Sobala. Tu wystąpił pierwszy raz kapitan Żbik".

Lange-Ronisz rozpoczęła poszukiwania rysownika. Nie szukała daleko, skoro jej wybór padł na Zbigniewa Sobalę – plastyka stale współpracującego z wydawnictwem. Sobala do tej pory z komiksem nic wspólnego nie miał, więc kiedy zabrał się do rysowania „Żbika", okazało się, że narysowanie realistycznego komiksu wcale nie jest proste, a finalny efekt znacznie odbiegał od graficznego poziomu klasikerów.

To brawurowe przedsięwzięcie komiksowe firmowała Centralna Agencja Fotograficzna (CAF), której dyrektorował zaufany działacz partyjny Dobrosław Kobielski. Po publikacji w „Kurierze Szczecińskim" od 10 stycznia 1968 roku paski komiksowe zaczęły się również ukazywać w „Wieczorze Wrocławia". Tym razem przez kolejnych trzydzieści wydań publikowano je pojedynczo. Głównym bohaterem komiksu był młody milicjant w stopniu kapitana. Co ciekawe, kapitan paradował tu jako platynowy blondyn (prawdopodobnie swoje kruczoczarne włosy przefarbował z powodów operacyjnych). Czytelnicy gazety uczestniczyli w śledztwie dotyczącym rozwiązania zagadkowej śmierci młodej kobiety, Janiny Janickiej.

Już wkrótce, od 3 sierpnia 1968 roku, młodociani czytelnicy „Wieczora Wrocławia" cieszyli oczy kolejną serią komiksowych pasków pt. „Dziękuję, kapitanie". Prawdopodobnie Krupka nawiązał w ten sposób do popularnej i słusznej ideologicznie książki Arkadego Fiedlera „Dziękuję ci, kapitanie". Pierwszemu paskowi nowej serii towarzyszył wstęp: „Od dziś rozpoczynamy obok nową ilustrowaną opowieść o przygodach oficera Milicji Obywatelskiej pod tytułem »Dziękuję, kapitanie«. Kapitan poszukuje tajemniczego wartburga. Radzimy młodym czytelnikom śledzić tę interesującą akcję". W stopce obok czytamy, że scenariusz napisał Władysław Krupka, a zilustrował go Zbigniew Sobala.

Przedwojenny Bernard Żbik

Zakładam, że Krupka nazwał swojego bohatera serii, nawiązując do popularności serialowego Janka Kosa, ale istnieje również całkiem prawdopodobna teoria, w myśl której źródłem inspiracji mógł być bohater serii przedwojennych kryminałów Adama Nasielskego „Wielkie gry Bernarda Żbika".

„– Jestem inspektor Bernard Żbik z Centrali Służby Śledczej. To tu? [...]

Inspektor Bernard Żbik był pięknym mężczyzną w wieku lat trzydziestu pięciu. Zawsze wytworny i elegancko ubrany, o miękkich ruchach i elastycznym tygrysim chodzie. Mówił zawsze głosem przyciszonym, ale ostrym i wyraźnym. Jego mądre, niebieskawe, poważne oczy patrzały na świat bystro i ostrożnie. Widać było, że jest to człowiek wyrozumiały, którego trudno jest wyprowadzić z równowagi byle błahostką. W swoim szarym garniturze wyglądał młodo i niezwykle przystojnie. [...] Swoją karierę policyjną Bernard Żbik rozpoczął niedawno, ale dzięki niezwykłym zdolnościom policyjnym już wspiął się na szczebel inspektora, na którym wcale się jeszcze nie zamierzał zatrzymywać. Koledzy z policji bardzo go lubili".

Natomiast nie ulega wątpliwości, dlaczego wybrano dla bohatera oficerski stopień kapitana. Kapitan podczas śledztwa dysponuje większą swobodą operacyjną niźli porucznik, to funkcjonariusz, który może być jeszcze młody, a już może być doświadczony, zresztą kapitan brzmi naprawdę dobrze i tak bardzo komiksowo. Kto wie, czy Krupka nie zdawał sobie także sprawy z faktu, że w USA wydawano od 1941 roku pulpową serię komiksową „Capitan America"?

Na pytanie Jacka Szczerby, czy superfukcjonariusze tacy jak Żbik istnieli w MO naprawdę, Helena Sekuła odpowiada: „Nie było nikogo takiego. Dochodzenie to zbiorowa robota, ktoś to oczywiście koordynuje, ale i tak panuje specjalizacja: najpierw jest ekipa, która pilnuje, żeby nie zadeptano śladów, potem ludzie z zakładu kryminalistyki badają te ślady, przyjeżdża medycyna sądowa i zabiera ciało, wnioski z oględzin dostaje oficer prowadzący sprawę. Ten przy pomocy dzielnicowego bada środowisko denata – rodzinę, znajomych. To jest zwykle zbyt banalne, by nadawało się do książki".

W śledztwie kapitanowi Żbikowi wydatnie pomaga efektowna pani porucznik, ani chybi porucznik Ola. W pasku dwudziestym trzecim, w kadrze opisanym „Na komendzie", pojawia się wąsaty oficer, który jednoznacznie kojarzy się z późniejszą postacią pułkownika Czeladki.

We wrześniu 1968 roku zakończono druk drugiej przygody Żbika „Dziękuję, kapitanie". Potem paski wydrukowano jeszcze w „Słowie Ludu" i „Gazecie Białostockiej".

Kiedy okazało się, że gazetowe paski komiksowe nie wywołały trzęsienia ziemi, a nadto zostały znakomicie przyjęte przez czytelników, przystąpiono do realizacji głównej części planu. Pierwszy samodzielny zeszyt ze Żbikiem zatytułowano „Ryzyko". Część 1 (...)

Po wydaniu pierwszego zeszytu sztab redakcyjny zamarł w oczekiwaniu na reakcję krytyków i recenzentów.

„Nareszcie doszlusowaliśmy do Amerykanów. Mamy swój komiks kryminalny. Rzec by można: socjalistyczny komiks. Zaangażowany. Bo nie o kapitalistycznych detektywach, lecz o dzielnych tajniakach z MO. Komiks bez Johnów, Czarnych Tomów, Scotland Yardu, sierżanta Kinga z Kanadyjskiej Królewskiej Konnej. Za to z kapitanem Żbikiem z Komendy Głównej MO, porucznikiem Olą i portierem Marciniakiem [...]. Czyn przestępczy nie musi zaistnieć w Chicago. Tarłów to też fajne miejsce dla takiej hecy. A więc: »...wyłaniający się zza chmur księżyc oświetla postacie czterech mężczyzn. Trzeszczą gałęzie kilkusetletnich dębów, sypią się liście«. Słychać stukanie do drzwi: Marciniak otworzył i już na pierwszej stronie »dostał w czapkę«. Giną złoto, drogocenne przedmioty z zabytkowego zamku w Tarłowie. Cóż dalej? »Samochód hamuje z piskiem opon przed Komendą Powiatową MO« co od razu wprowadza nas we właściwy klimat. Ten pisk, te opony... Ale polski komendant z polskiego powiatu nie lubi się przepracowywać: »Że też to się musiało na nas zwalić...«. Na szczęście przyjedzie kapitan Żbik z Komendy Głównej i zdejmie odpowiedzialność z powiatowego komendanta, który znów powróci do swoich codziennych zajęć, a więc do konferencji, narad. A kapitan Żbik rozmyśla bardzo sensownie, choć po polskiemu: »Dla mnie jest jasnym, że przedmiotów nie ukradziono po to, żeby się nimi napawać w zaciszu«. W tym samym czasie szef bandy do swojego człowieka: »Niech pan pamięta – środa, Grand Hotel, cocktail-bar. Gdy piosenkarka zaśpiewa: Przytul mnie mocno, do baru podejdzie osoba, która powie: Podwójną szkocką, tylko bez sody. Niech pan proponuje powtórzenie kolejki«. Tu po raz pierwszy oponuję: porządny bandzior, polski bandzior, nie będzie się tak umawiał. Skąd bowiem gwarancja, że tego dnia nie zabraknie sody? Nie takie rzeczy zdarzają się w polskim handlu. Mniejsza o drobiazgi, bo oto autor znów napawa nas znakomitą polszczyzną: »Przywlekła za sobą obstawę« i równie znakomitym stylem: »Czy może pan przetrzymać trochę psa? Ja muszę zrobić parę zdjęć. A on zacznie szaleć«. Ale zanim zacznie szaleć pies, bandyci sobie zaszaleją. Pobiją w lesie milicjantów i już. Na szczęście przez las wędrowali według azymutu, a jakże (!), harcerze. Gdzie nie radzi sobie MO, zaradzą harcerzyki. Pomogą więc nasze dzielne chłopaczki milicjantom. Pierwszy numer „Ryzyka" (wydawnictwo Sport i Turystyka) kończy się wyjęciem rewolweru dziesięciostrzałowego przez jednego z bandytów. Za miesiąc znów będzie można napawać się Ryzykiem. Ale beze mnie. Oponuję. Nie kupię. Rezygnuję z tej bzdury, panie autor, a w ogóle, panie autor, to... przytul mnie pan mocno".

Cały nakład „Ryzyka" rozszedł się błyskawicznie, dziecięcy czytelnicy byli zachwyceni, a nade wszystko uwierzyli w istnienie Żbika. Obiektywnie „Ryzyko" to komiksowa słabizna, jednak na komiksowym bezrybiu spodobało się natychmiastowo i bezkrytycznie.

Fragment książki „Kapitan Żbik. Portret pamięciowy" Mateusza Szlachtycza i Maxa Suskiego, która ukazała się nakładem wydawnictwa The Facto. Śródtytuły od redakcji

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał