Matteo Renzi dla jednych jest bohaterem, dla innych zdrajcą. Ci pierwsi rozumują w długiej perspektywie, drudzy mówią o sytuacji dzisiejszej. W środę 13 stycznia, w środku pandemii i najpoważniejszej zapaści gospodarczej od drugiej wojny światowej, były premier Włoch wycofał poparcie swojej niewielkiej partii Italia Viva dla premiera Giuseppe Contego. Rząd stracił większość w parlamencie, Włochy znalazły się raz jeszcze w środku politycznej burzy. – Nikt nie zrozumie, jak można zrobić coś podobnego w chwili, gdy stajemy przed taką mnogością wyzwań – nie krył oburzenia Conte. – Właśnie dziś znacznie trudniej jest powiedzieć „dość", niż trzymać się status quo – odparł sucho Renzi.
Conte próbował przez kolejne dni uratować rząd, przekonywał „odpowiedzialnych" niezależnych czy wręcz opozycyjnych senatorów i deputowanych, aby przeszli na jego stronę. Na próżno. 26 stycznia dał za wygraną i złożył dymisję na ręce prezydenta Sergia Mattarelli. Ten ma teraz kilka możliwości. Może, mimo wszystko, próbować raz jeszcze powołać ekipę pod egidą Giuseppe Contego. Może też spróbować stworzyć rząd jedności narodowej, co jednak jest mało realne z uwagi na zdecydowany sprzeciw prawicy. Może wreszcie rozpisać przedterminowe wybory, co, jeśli wierzyć sondażom, otworzy drogę do przedterminowych wyborów i przejęcia władzy przez eurosceptyczną koalicję Ligi i Braci Włochów. Jedno jest wszak pewne: na ustabilizowanie sytuacji politycznej w Rzymie przyjdzie długo poczekać.
Wielu uważa więc, że Renzim mogą kierować osobiste ambicje, a nie troska o dobro kraju. Dziś jego ugrupowanie zbiera ok. 3 proc. poparcia w sondażach, a to człowiek wciąż młody (właśnie skończył 46 lat). Nie pogodzi się więc łatwo z drugoplanową rolą w polityce. Przez dwa lata ( 2014–2016) był premierem, ledwie trzy lata temu mistrzowskim ruchem ograł lidera Ligi Matteo Salviniego, której miejsce w koalicji z radykalnym Ruchem Pięciu Gwiazd (M5S) zajęła założona przez niego Partia Demokratyczna (PD). Sparaliżowało to jednak rząd Contego, bo zajmując się bezustannym godzeniem dwóch bardzo różnych koalicjantów, premier nie miał ani czasu, ani możliwości przeforsowania poważnych reform.
Renzi, ostatni szef rządu, który na takie zmiany się zdobył (w szczególności gdy idzie o regulacje rynku pracy), uważa, że jeśli nie uda się odpowiednio wykorzystać szykowanego przez Brukselę Funduszu Odbudowy, nie będzie już więcej szans na uzdrowienie kraju. Włochy mają z niego otrzymać najwięcej ze wszystkich państw Unii: 81 mld euro darowizn i 127 mld euro preferencyjnych kredytów. Jeśli zostaną zmarnowane na bieżące subwencje socjalne czy wręcz utoną w korupcyjnych układach, utrzymuje florentczyk, Italię będzie czekać kryzys społeczny, załamanie systemu politycznego i bankructwa.
Powtórka z Grecji
Po dymisji premiera ten kryzysowy scenariusz zaczyna być coraz bardziej prawdopodobny. W opublikowanym na początku roku raporcie Konfederacja Włoskiego Przemysłu (Confindustria) wskazała, że pod względem wielkości gospodarka kraju cofnęła się o 23 lata, do stanu sprzed zawiązania unii walutowej. Włochy straciły więc dorobek całego pokolenia, które płaci teraz za niewydolną administrację, sztywne regulacje dla biznesu, korupcję, nadmierną presję fiskalną. Wszystko to powoduje, że Polska, którą jeszcze niedawno dzieliły od Włoch lata świetlne, teraz z 34 tys. dol. dochodu na mieszkańca (wg MFW) bardzo zbliżyła się do Italii (40 tys. dol.) i ma duże szanse w ciągu paru lat ją wyprzedzić.