W 1972 roku wyszedł twój pierwszy album...
Kilka utworów, które się na niej znalazły, było nagranych już wcześniej w radiu lub telewizji. Trzy z nich prezentowano już na antenie i były nawet dosyć popularne. Były to: „A bodaj to...", „Smak i zapach pomarańczy" oraz „Mój czas". „Leżę" też miało swoją wersję radiową. Reszta, nawet jeśli coś zostało już wcześniej nagrane, nie była znana. Specjalnie na tę płytę powstał na przykład utwór, o którego skomponowanie poprosiłem Władysława Słowińskiego – „Na brzegu olśnienia". Z myślą o płycie nagraliśmy także „Zegarmistrza światła", który później doczekał się jeszcze wielu innych wersji, piosenki: „Ten, który pędzi" i „Ballada dla Potęgowej"do tekstu Stachury. Był w planach jeszcze jeden tekst Stachury, który chciałem zaśpiewać. Dałem go Markowi Sewenowi do napisania muzyki. To się nazywało „Dolina w długich cieniach", naprawdę ładny tekst. Ta piosenka miała się znaleźć na pierwszej płycie, byłaby więc druga obok „Ballady dla Potęgowej" z tekstem Stachury. Niestety, Marek Sewen, który był dyrektorem artystycznym Polskich Nagrań, poprosił mnie o wycofanie jej z płyty, bo zaczęła się afera, że na płytach wydawanych przez firmę, którą zarządza, jest za dużo jego piosenek. Przeprosił mnie, ale wycofał utwór, nie chciał być obciążany zarzutami o „wkładanie" na płyty swoich kompozycji. Niezależnie od tego zdarzenia ta piosenka to mój ostatni twórczy kontakt ze Stachurą. Nie chciałem więcej.
Jak dzisiaj ci się słucha tych piosenek?
Nie lubię słuchać samego siebie, szczególnie z nagrań z odległej przeszłości. Wielu muzyków tak ma. Myślę jednak, że ta płyta i te piosenki się bronią. Jest na to sporo dowodów, choćby popularność „Zegarmistrza", który jest coverowany przez kolejne pokolenia muzyków. W chwili nagrywania płyty miałem 24 lata, szczęśliwie przeszedłem bez jakichś poważniejszych komplikacji okres burzy emocjonalnej spowodowanej odkryciem wielkości wszechświata i załamaniem się mojego odbioru przekazu katolickiego. Zdecydowanie straciłem wiarę, która później powróciła, ale już w zupełnie innej postaci. Jestem agnostykiem, wierzę w istnienie sił wyższych, które mają wpływ na kształt tego świata. Ale wtedy nie miałem tego poczucia, szukałem oparcia w tym, co się dzieje między ludźmi, tu się właśnie rymowałem z rozlewającym się hipizmem. Ten wstęp jest ważny, żeby wyjaśnić rodowód kilku piosenek. Na przełomie lat 60. i 70. zaproszono mnie do telewizji, do „Telewizyjnego ekranu młodych". To była świetna audycja cykliczna dla młodzieży, z wyjątkowo sporym jak na tamte czasy miejscem dla muzyki młodzieżowej, choć oczywiście program ten nie był wolny od propagandy. Poniekąd miałem w niej swój udział. Zaproponowano mi przygotowanie cyklu piosenek świątecznych, ale nie kolęd. Rozumiesz, szanujemy święta, świąteczną atmosferę, obyczaj, ale w całkowicie świeckiej odsłonie. Niby ten sam duch, ale bez tej treści. Wziąłem w tym udział i faktycznie, można uznać, że wystąpiłem przeciwko pewnej tradycji. Nie Święty Mikołaj, ale miłość do ludzi, taka podmianka. Poprosiłem Bogdana Chorążuka o napisanie tekstów i nagrałem kilka takich świątecznych ballad, a część z nich znalazła się na płycie. Są to: „A bodaj to...", „Zatrzymała się godzina", „Ciche białe kołysanie", „Z dobrych przeczuć". Chciałem o tym powiedzieć, żeby wyraźnie zabrzmiało, jak dziwnymi i niejednoznacznymi drogami chadzały nasze myśli, jak w tle pracowały konteksty, niekoniecznie dla nas samych uświadomione. I dla ścisłości, lubię te teksty i te piosenki. Ale w komunizmie, jak to w komunizmie, wszystko w jakimś stopniu było polityką. Niedawno, po wielu latach niesłuchania, sięgnąłem po utwór „Ten, który pędzi" przy okazji przygotowań do wydania płyt z moimi nagraniami archiwalnymi. To dziwna piosenka, taka refleksja na temat optymistycznego ducha unoszącego się nad Warszawą. „Smak i zapach pomarańczy" to najlepiej zapamiętany obok „Zegarmistrza" mój utwór, do dzisiaj pełni funkcję piosenki ogniskowej. „Zanosi się na noc" to piosenka, która wiąże się z anegdotą o Ireneuszu Iredyńskim, który wtedy szykował się do pisania dla mnie tekstów. Gdy usłyszał tę piosenkę, a szczególnie fragment: „cisze sypią wiatry dookoła", to poczerwieniał na twarzy. Widziałem, że mu się spodobało, ale nie mógł znieść, że to nie jego, i zaatakował tekst słowami: „A kto tam pierdział?". W przeciwieństwie do Dzikowskiego, który na plaży w Bułgarii wytrzymał wszystko, Iredyński nie mógł ścierpieć tekstu innego autora niż on sam. „Na brzegu olśnienia" – zaproponował mi taki muzyczny żart miły człowiek, pan Słowiński, kompozytor. Spodobało mi się to i do dziś mi się podoba. „Leżę" to taki surrealistyczny odjazd, wiele osób wiąże to ze stanami po narkotykach, znalazłem to w teczce z tekstami Chorążuka i spodobało mi się. Nie było moją intencją podkreślanie narkotyczności tego tekstu, traktowałem go jako swobodną grę wyobraźni, rodzaj żartu. „Z pragnienia w pragnienie" – ta piosenka ma dłuższą historię. Początkowo tę melodię napisałem do tekstu Czesława Miłosza „Lustra", chciałem to nagrać, ale nie byłem świadom tego, że nie mogę. Gdy poszedłem z tym do jakiejś redakcji radiowej, to spojrzeli na mnie jak na wariata. Powiedzieli mi, że...
Nie ma takiego poety...