To schemat znany chociażby z filmu dokumentalnego „Super Size Me", którego bohater przez pewien czas stołował się wyłącznie w fast foodach. Fogel chciał jednak nie tylko sprawdzić, jak w praktyce działają niedozwolone środki, ale przede wszystkim, oszukując kontrole antydopingowe, pokazać, że system walki z dopingiem jest dziurawy jak sito. Potrzebował w tym celu pomocy specjalisty. Po pewnym czasie trafia do Grigorija Rodczenkowa, szefa moskiewskiego laboratorium antydopingowego.
Od tego momentu „Ikar" zaczyna być thrillerem politycznym. Okazuje się bowiem, że Rodczenkow należy do grona architektów rosyjskiego rządowego programu dopingowego, a więc jednocześnie jest jednym z głównych podejrzanych w największej aferze w historii sportu. Rozpoczyna się gra, w której stawką jest z jednej strony los rosyjskiego sportu, a z drugiej – życie naukowca.
Nagrodzony przed paroma tygodniami Oscarem za najlepszy długometrażowy film dokukentalny „Ikar" pokazuje jak ciasne i obezwładniające są więzi łączące sport i politykę. Bo przecież, gdyby nie polityczne ambicje Kremla, nie byłoby ogromnego szwindla na igrzyskach w Soczi, ani rządowego programu dopingowego. Ale też, jeśli Putin nie posunąłby się o kilka kroków za daleko na Ukrainie czy w Syrii, wielkim światowego sportu nie opłacałoby się łapać nieuczciwych sportowców za rękę. I budzić tym samym kogokolwiek z błogiego snu o czystej rywalizacji i skutecznej walce z dopingiem.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
tel. 800 12 01 95