Pilotki i nawigatorki stacjonującego niedaleko 31. Armii 46. Pułku Nocnego Lotnictwa Bombowego na drewnianych samolotach latały z Polski do Prus Wschodnich i bombardowały Niemców. Te pierwsze, nazywane „nocnymi wiedźmami", wysoko cenione przez dowództwo, były uważane za lotniczą arystokrację. Pod koniec 1944 roku w 46. Pułku było już całkiem sporo Bohaterek Związku Radzieckiego, a to zupełnie inna liga niż zwykłe żołnierki. Ginęły jednak dokładnie tak samo.
Ile szczęścia, ile min
W nocy z 13 na 14 grudnia 1944 roku zwiadowca Siłkin, który wraz z towarzyszami miał służbę w okopie, zobaczył nad linią frontu płonący samolot. Po chwili wyskoczyły z niego dwie osoby na spadochronach i wylądowały na ziemi niczyjej, a zaraz potem rozległa się eksplozja i zwiadowcy usłyszeli kobiecy głos wzywający pomocy. Żołnierze dobrze znali ten zaminowany teren, więc zaczęli się czołgać w tamtą stronę, ale zanim dotarli do rannej pilotki, rozległ się huk drugiej eksplozji, silniejszej niż poprzednia. Na twarz Siłkina spadł kołnierzyk z kombinezonu pilotki i kawałek jej ciała. Samolot płonął, oświetlając teren, a Niemcy „ani na chwilę nie przerywali ognia". Zwiadowcom mimo to udało się wyciągnąć kobietę, tyle że już nie żyła. Ruszyli więc po jej towarzyszkę.
Rufina Gaszewa zaczęła latać z Olgą Sanfirową na Kubaniu, gdy tamta „po wielu perypetiach" wróciła do swojego pułku. W Engelsie doświadczona nawigatorka Sanfirowa towarzyszyła podczas jednego lotu szkoleniowego pilotce Zoi Parfienowej. Ich samolot zaczepił kołami o linię wysokiego napięcia i spadł, rozbijając się na kawałki. Lotniczki cudem ocalały. Sanfirowa, jako osoba odpowiedzialna za akcję, trafiła przed sąd, który skazał ją na dziesięć lat więzienia. Dowództwo pułku zwróciło się jednak do wyższej instancji i wyrok został anulowany.
Sanfirowa i Gaszewa pierwszy raz zostały zestrzelone 1 maja 1943 roku. Samolot spadł za linią frontu, na mokradłach, i to je uratowało. Dwie doby przedzierały się przez podmokły teren do swojego pułku, a już dwa dni później znów walczyły w powietrzu.
Gdy zestrzelono je po raz drugi, nie miały tyle szczęścia. Dla Rufiny Gaszewej był to osiemset trzynasty lot bojowy. Zrzuciły bomby i zawróciły, ale nagle nawigatorka dostrzegła, że pali się prawe skrzydło samolotu. „Na kilka sekund zaległa przerażająca cisza" – wspominała. Ale ogień się rozprzestrzeniał, docierał powoli do kabiny. Sanfirowa próbowała wyprowadzić samolot na linię frontu, ale gdy już nie można było dłużej czekać, rzuciła do Gaszewej: „Rufa, wyłaź szybko i skacz!". Gaszewa pamiętała, jak stanęła obiema nogami na skrzydle i zwiał ją stamtąd strumień powietrza. Spadając, pociągnęła za linkę, ale spadochron się nie otworzył. Jak potem mówiła, „ogarnęło ją przerażenie". Resztkami sił pociągnęła raz jeszcze, poczuła mocne szarpnięcie i „otworzył się nad nią biały baldachim". Na ziemi szybko uwolniła się od spadochronu i pobiegła przed siebie, a później zaczęła się czołgać. Słyszała straszny ryk i wydawało jej się, że strzelają do niej ze wszystkich stron.