Nie miał pan nic do roboty?
Ano nie. Moim bezpośrednim przełożonym był człowiek, który trafił do energetyki ze stanowiska prezesa Górnika Zabrze – wiceminister gospodarki Eugeniusz Postolski. Gdy po kilku miesiącach udało mi się z nim spotkać, spytał mnie: „Panie dyrektorze, a tak zasadniczo, to komu pan podlega? – Tak zasadniczo to panu – odparłem". A jemu podlegały całe dwa departamenty – energetyki i górnictwa. Na to minister: „Coś tak czułem, ale moja pierwsza zasada to się nie szarogęsić". Spytałem go, czy czegoś ode mnie chce, bo z Piotrem Naimskim czasami siedzieliśmy w pracy do północy, a teraz nie mam czym wypełnić czasu między 8 a 16. Usłyszałem, że teraz pracujemy efektywnie i nadgodziny nie są potrzebne.
Pawlakowi nie zależało na dywersyfikacji?
Po owocach oceniając, wprost przeciwnie. Uznałem, że skoro ani nie pracuję dla państwa, ani nie zarabiam prawdziwych pieniędzy, to trzeba porzucić Ministerstwo Gospodarki. Znalazłem dla siebie zatrudnienie, pomogłem kolegom z departamentu znaleźć pracę poza sektorem publicznym. Jeden z kolegów był urzędnikiem służby cywilnej i przeniósł się do innego resortu. Wszyscy odeszliśmy i w ten sposób doszło do samolikwidacji mojego departamentu. Niestety, ktoś się wreszcie zorientował, że departament przestał istnieć, bo przychodziły jakieś pisma do zaopiniowania, a nie było komu ich odebrać, koledze ze służby cywilnej cofnięto zgodę na przeniesienie i był takim jednoosobowym departamentem.
Rozumiem, że pan nadal trzymał się z PiS, skoro w 2011 roku ponownie kandydował pan do Sejmu z listy tej partii?
Byłem prezesem Fundacji Republikańskiej, którą wymyśliliśmy jako ośrodek ekspercki. Zaczęliśmy pomagać Bolesławowi Piesze, Dawidowi Jackiewiczowi, poznaliśmy Beatę Szydło i dla niej też sporo pracowaliśmy. Z powodu tych związków zaproponowano mi kandydowanie do Sejmu.
Ale wytrwał pan w PiS tylko dwa lata.
Po tych dwóch latach byłem mocno przekonany, że jeżeli nie pojawi się wolnościowa alternatywa dla PO i PiS, to będziemy skazani na wieczną walkę tych dwóch ugrupowań. A ponieważ współpracowało mi się świetnie z ówczesnym ministrem sprawiedliwości Jarosławem Gowinem m.in. przy deregulacji rozmaitych zawodów, to uznałem, że warto spróbować z nim zbudować taką wolnościową formację.
Czyli PiS było erzacem wymarzonego ugrupowania?
Nie. Po prostu w PiS byli ludzie, których podziwiam i szanuję, ale i tacy, którzy byli zwolennikami zupełnie innego modelu społecznego, politycznego, gospodarczego i podatkowego niż ja. Funkcjonowanie w formacji, o której nie wiadomo, jak będą wyglądały jej rządy, niezbyt mi się podobało. Tym bardziej że obowiązywała w niej zasada – program to prezes. Jeżeli prezes powie: to robimy, a tego nie, to nie ma odwołania. Poza tym przez sześć miesięcy bezskutecznie próbowałem się dostać do prezesa, tak jak jeden z bohaterów „Ucha Prezesa" (śmiech). Tylko nie miałem cierpliwości, żeby wysiadywać na kanapie u pani dyrektor Barbary, jak mówili koledzy w partii. Po sześciu miesiącach rozmów z innymi liderami uznałem, że chyba nie jestem z moimi poglądami i pomysłami w tej partii potrzebny.
A mówiono, że po prostu chciał pan szybko awansować. Był pan zbyt niecierpliwy, żeby terminować w PiS i czekać na swoją szansę. Dlatego postawił pan na Gowina.
Nie. Jeżeli coś mi się nie podobało w PiS, to fakt, że w tej formacji ludzie mogą z dnia na dzień zniknąć z powodu wewnętrznej intrygi, tak jak to się stało z Dawidem Jackiewiczem i wielu innymi. A ja wiedziałem, że koledzy z klubu chodzili do prezesa z donosami na mnie – np. że poszedłem do radia i powiedziałem, że ZUS powinien być zlikwidowany. Inni zanosili wycinki z gazet z moimi wypowiedziami. W tamtym czasie mieliśmy biuro poselskie w sześć osób, w tej chwili nikogo z tej szóstki nie ma w głównym nurcie politycznym.
To z kim pan miał to biuro?
Z Adamem Hofmanem, Adamem Rogackim, Mariuszem Kamińskim, a także z Dawidem Jackiewiczem i Marcinem Mastalerkiem. Gdy Marcin wyprowadzał się od nas z biura, powiedział: „Ci chłopcy kiedyś zrobią coś takiego, że wszyscy zginiemy". I miał rację, tylko nie przewidział, że sam też długo miejsca w PiS nie zagrzeje (śmiech).
Na co pan liczył, odchodząc z PiS i wiążąc się z wyrzuconym z PO Jarosławem Gowinem?
Chciałem budować formację wolnościową o skrzydłach radykalnym i umiarkowanym. Jarek Gowin, odchodząc z PO, krytykował ją z tych samych powodów, dla których ja opuściłem PiS. Liczyłem, że zbudujemy coś w opozycji ideowej do obu tych partii. Ale podzieliła nas ocena, czy opierać się na starych, zgranych i wypalonych politykach, czy postawić na nowych. Poza tym on się bał współpracy z Januszem Korwin-Mikkem, a ja go do tego namawiałem. W lutym 2014 roku Marcin Palade zaprezentował sondaż, z którego wynikało, że wspólna lista Korwina i Gowina może liczyć co najmniej na 12 proc. poparcia.
Dlaczego Gowin bał się Korwina?
Z powodu jego wystąpień. Był taki sondaż, w którym Polska Razem była pod kreską, a Korwin miał ponad 5 proc. Przekonałem wtedy Gowina, że musi zacząć rozmawiać z Korwinem. A godzinę później Korwin-Mikke w Polsacie powiedział, że więźniowie w Oświęcimiu mieli warunki zbliżone do umowy o pracę. Jarek powiedział wtedy: „Nie jestem w stanie tłumaczyć się z takich rzeczy". Mówiliśmy mu: „Przez 3 minuty będziesz się tłumaczył, a resztę programu będziesz mówił swoje. A teraz organizujesz konferencje prasowe, których nikt nie puszcza". Nie dał się przekonać. Nasze środowisko republikańskie uznało wtedy, że trzeba wrócić do projektu, w którym jest życie i przyszłość.
Czyli zatoczył pan koło i wrócił do Korwina.
Był powrót syna marnotrawnego (śmiech). Ale nie roztrwoniłem jak ten biblijny ojcowizny. Przeciwnie – przychodziłem z całym środowiskiem. W ruchu Korwina panował wtedy wielki entuzjazm, ale królowała też amatorka. Nie było prawdziwego biura prasowego, ludzi odpowiedzialnych za organizację wydarzeń czy budowę struktur. Korwin siedział sam, miał asystentkę i bez przerwy wchodzili do niego i wychodzili jacyś ludzie.
Był pan zaskoczony przegraną?
Nie. Już na dwa tygodnie przed wyborami miałem złe przeczucie, bo wtedy umarł nasz główny temat kampanijny, czyli relokacja uchodźców. PiS przez większość kampanii przespało ten temat. To dlatego Jarosław Kaczyński powiedział, że uchodźcy przywiozą choroby do Polski. Moim zdaniem chciał pokazać, że ma twarde poglądy na ten temat. Ale sprawa uchodźców została wygaszona na ostatniej prostej kampanii.
Przez kogo?
Przez media głównego nurtu. Moim zdaniem pojawiła się refleksja, że ten temat szkodzi PO, a także SLD. Uważam, że Sojusz przegrał wybory przez twardą proimigrancką retorykę Barbary Nowackiej.
A może to wyskoki Korwin-Mikkego w europarlamencie zniechęciły do was wyborców?
Na pewno nie. On ma 600 tys. fanów na Facebooku, gdzie wrzucał swoje wypowiedzi. Ludzie przynajmniej widzieli, że on w tym europarlamencie występuje, a co robią inni – nie wiadomo. Moim zdaniem on tam świetnie dawał sobie radę.
Skoro tak pan uważał, to dlaczego porzucił pan ten projekt, który jak rozumiem według pana odniesie sukces?
Mają szansę na sukces. Ale bycie liderem opozycji pozaparlamentarnej jest potwornie jałowe. Dopóki liczyłem, że Rafał Wójcikowski odejdzie z Kukiz'15 i założy z nami koło wolnościowe, to warto było w tym tkwić. Ale gdy Rafał zginął w tragicznym wypadku samochodowym, było jasne, że koło nie powstanie, a ja będę się kręcił kolejne dwa lata na jałowym biegu. Coraz więcej osób szukało pretekstu, by przejść do obozu „dobrej zmiany". W końcu i ja podjąłem decyzję, że jestem przede wszystkim mężem i ojcem piątki dzieci. Syn górnika musi zapewnić godne życie swojej rodzinie. Musi mieć czas, żeby w weekend być z dziećmi, a nie spędzać soboty i niedziele na Pomorzu, odbywając 12 spotkań w trzy dni. Byłem zmęczony, wypalony, a więc nie mogłem zarażać energią innych.
Ale ciągnie się za panem sprawa 80 tys. zł, które podobno pan zdefraudował w Fundacji Wolność i Nadzieja.
Jedyne pieniądze, jakich brakowało w kasie fundacji, to 9 tys. zł. Pobrał je człowiek, który mnie pomówił o rzekomą defraudację. Jego wspólnicy wygenerowali później rozłam w partii Wolność i zaprowadzili część ludzi do Porozumienia Jarosława Gowina. W tej sprawie mam status prawny pokrzywdzonego jako prezes fundacji, mam czyste sumienie i śpię spokojnie.
—rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95