Zrobił pan dwa filmy – „Cichą noc" i „Jak najdalej stąd" – o ludziach, którzy szukali nowych szans z dala od Polski. O emigracji i jej kosztach. Pana brat też wyjechał z kraju. Myślał pan o nim, kręcąc te obrazy?
To oczywiste. Jeśli ja wywodzę się z dwóch światów, to z ilu światów jest on? Pochodzi ze wsi, studiował dwa fakultety, mieszkał w Warszawie, potem był emigrantem zarobkowym, który pojechał za granicę, odkładał tam pieniądze i wrócił, a teraz znów tam żyje, staje się częścią szkockiej kultury. Myślę o nim cały czas: co on tam, kurczę, robi? Mam nadzieję, że nie jest mu źle...
Taki polski los. A pan mógłby się zdecydować na emigrację?
Chyba nie mam tyle odwagi. Wszyscy mówią, że to akt ucieczki, a ja uważam, że to akt odwagi. Poza tym bardzo lubię język polski i trudno by mi było stale rozmawiać w innym języku. No i mam tu jeszcze kilka spraw do załatwienia.
Ma pan 38 lat, a dorobek niebywały. Skończoną szkołę muzyczną w klasie klarnetu. Trzy fakultety: lalkarstwo w Białymstoku, aktorstwo w Krakowie i reżyserię w Katowicach. Trzy lata na deskach gdańskiego Teatru Wybrzeże, role w przedstawieniach w innych polskich teatrach, nagrody imienia Świderskiego i Woszczerowicza. Kilka krótkich filmów wyróżnianych na festiwalach. Pięć napisanych sztuk teatralnych. Złote Lwy na Festiwalu Polskich Filmów w 2017 roku za debiutancką „Cichą noc". Potem kolejny znakomity film „Jak najdalej stąd", serial „Sexify" dla Netfliksa, wreszcie „Hiacynt". Nie mówiąc już o tym, że jako nastolatek był pan wicemistrzem Łomży w skoku wzwyż, koszykarzem i ministrantem, że ma pan uprawnienia ratownika wodnego i patent żeglarza. Co pana tak gna?
Nie wiem. Przez mojego dziadka, który był rolnikiem, zostałem wychowany w ogromnym kulcie pracy. Dla niego praca była sensem życia. Ja się bardzo mocno zmagam z myślą, że odpoczynek też jest potrzebny. Ale dziadek się z tym nie zgadzał. A dziś? Rzeczywistość jest bardzo ciekawa, a ja mam szczęście, że mogę zarabiać na życie, robiąc coś, co mnie pasjonuje.
Pandemia wiele osób zatrzymała. Pana nie?
Nie, absolutnie nie. Nigdy w ciągu roku nie miałem tylu dni zdjęciowych co przez pierwszy okres lockdownu. Nakręciłem serial „Sexify", pracowałem nad scenariuszem „Hiacynta", napisałem treatment „Nangar Khel. Zdradzeni", na który dostaliśmy z PISF-u dofinansowanie. Zrealizowałem zdjęcia i postprodukcję do „Hiacynta" i jeszcze napisałem treatment drugiego sezonu „Sexify". Wszystko to zrobiłem od marca 2020 r. do kwietnia 2021 r. Ktoś musiał to robić. Pandemia pokazała, że sztuka jest niezwykle istotna. Bo co byśmy robili w zamkniętych domach? Coś trzeba czytać, coś trzeba oglądać, czegoś trzeba słuchać.
A myślał pan o tym, żeby w kinie odnieść się do pandemii?
Pandemia się jeszcze nie skończyła i potrzeba trochę czasu, by nabrać do niej dystansu. Powstało już kilka takich filmów, oglądałem je, ale wydały mi się niespecjalnie prawdziwe. Może szkoda, że nie ma już Barei – on by nakręcił arcydzieło. Te momenty, kiedy zamknęli i otworzyli lasy, powinny być początkiem jego filmu. Widziałem też, jak Żandarmeria Wojskowa goniła w lesie dwoje szesnastolatków, którzy wyszli z domu sami, bez opieki. Pomyślałem: Bareja by się nie powstydził – to się naprawdę dzieje. Smutny fakt, że mamy zaledwie 50 proc. zaszczepionych ludzi, też jest jak „z Barei".
Kiedyś powiedział mi pan, że jako pracoholik nigdy nie był pan na urlopie. Nadal się nie udało?
No, pojechałem na kilka festiwali z „Jak najdalej stąd", ale to chyba nie są wakacje. Każdy taki wyjazd ma swój harmonogram, jest wypełniony wywiadami, spotkaniami. W czasie wakacji własnoręcznie dokończyłem remont mieszkania, położyłem gładzie, pomalowałem ściany, zmieniłem parapety. Bardzo odświeżające, polecam.
Pana serial „Sexify" był w maju 2021 r. najchętniej oglądanym w Netfliksie cyklem, na świecie zanotowano ponad 2 miliony otwarć. „Hiacynt" też wszedł od razu do streamingu. Nie zakłuło pana serce, że nie trafił do kin?
Na pewno trochę żal, że film nie wchodzi na duże ekrany. Ale też widzę, jaka jest kondycja polskich kin. Liczby nie są tu całkiem miarodajne. W ofercie jest teraz dwa razy więcej tytułów niż kiedyś, a jednocześnie kina przyciągają 50–60 procent widzów w porównaniu z okresem przedpandemicznym, więc de facto szansa filmu na kontakt z widzem jest na poziomie 30 proc. frekwencji sprzed pandemii. Z „Jak najdalej stąd" przeżyłem dramat: wypuściliśmy film, a po trzech tygodniach zaczął się lockdown. Musieliśmy się z tym mierzyć i pomogły nam serwisy streamingowe. One zresztą ratowały twórców jeszcze przed pandemią. Nie przypadkiem w czasie, gdy na dużych ekranach królują herosi, filmy dla telewizji i platform takich jak Netflix, Apple, Amazon kręcą najwięksi artyści ze Scorsese i Fincherem na czele. Posłużę się słowami klasyka Wałęsy: są plusy ujemne i plusy dodatnie tej sytuacji. Świat się zmienia i tych dodatnich jest dużo.
Co teraz przed panem?
Serial na podstawie znakomitej powieści, o którym jeszcze nie mogę mówić. A z myślą o kinie na pewno będę kręcił film na podstawie własnego scenariusza. Nagromadziło mi się trochę różnych pomysłów. Nie wiem jeszcze, który wypali pierwszy. Ale świat jest ciekawy, dzieje się wiele dramatów. Trzeba im się przyglądać.
rozmawiała Barbara Hollender