Syn znanej stylistki Wiganny Papiny, grający w dzieciństwie w teledysku do „Makumby" Big Cyca, elektryzował błyskotliwością i barwnością języka solowo, ale też w duecie z Kazem Bałagane i w składzie Mobbyn. Teraz jeden z największych oryginałów w historii polskich rymów i bitów powrócił w chwale po zawirowaniach w sferze osobistej.
Na koncie miał m.in. niepojawianie się na własnych koncertach czy toczenie na oczach fanów konfliktów z kolegami po fachu. Jego kariera stanęła pod znakiem zapytania pod koniec 2019 roku, kiedy to wypłynęło do sieci jego nagie zdjęcie w wannie kontrowersyjnej Rafalali. Skutkiem tego było wyrzucenie go z grupy, którą sam założył. Później raper szukał za pomocą Instagrama sprawdzonego ośrodka leczenia uzależnień, a dalszą aktywnością internetową potwierdzał, że daleko mu do stabilności psychicznej.
Dlatego pomimo włączenia się w sprawę poważnej wytwórni Asfalt Records trudno było uwierzyć w premierę „Hustle As Usual EP". Autor przecież regularnie zawodził przychylnych mu ludzi, a przy okazji nigdy nie zdradzał talentu organizacyjnego. Znany był raczej z wypuszczania nie zawsze dopracowanych, lotnych projektów oraz kupowania uwagi odbiorców nagłymi wrzutkami pod postacią niestandardowych singli, skrzących się od oryginalnych zabiegów formalnych. W kryzysowym momencie postawił jednak na zwarty, rzetelnie poprowadzony materiał, który spokojnie możemy nazwać rodzajem spowiedzi.
Młodemu artyście udało się wyeksponować to, co najlepsze w jego stylu, czyli ciekawe żenienie pozornie niezwiązanych ze sobą słów i bogactwo odniesień popkulturowych, a zarazem sprawić, by zalety warsztatowe nie funkcjonowały jako sztuka dla sztuki. W skupieniu, z niespotykaną dla siebie precyzją i szczerością, rozpracowuje kolejne trudne tematy: niespokojne dzieciństwo, zawodzący przyjaciele, nałogi, trzęsienia ziemi w życiu osobistym czy niepewna przyszłość. Szalone stare „ja" odzywa się tu rzadko, lecz wyraźnie, chociażby w „Z.K.C.K.", czyli kawałku o wysyłaniu koszulek, oraz memowym „Poppyn Universe".
Belmondziak nawet w najpoważniejszych partiach zostawia na ogół sporo miejsca na interpretację, ale są wyjątki – „Wte i wewte" to czysty, niepozostawiający wątpliwości ekshibicjonizm. Trzeba mieć w sobie dużo odwagi, by tak emocjonalnie mówić o cierpieniu po śmierci przyjaciół, o myślach samobójczych i braku sensu, gdy świat uporczywie traktuje cię jak odklejonego od rzeczywistości wesołka.