Torbjorn Farovik. „Mao. Cesarstwo cierpienia"

Został aresztowany przez pomyłkę, bo nosił takie samo nazwisko jak poszukiwany przestępca. Po kilku miesiącach prania mózgu przyznał się do wszystkich przewinień swojego imiennika. Mimo że odkryto nieporozumienie, czuł się winny i na kolanach błagał o pozwolenie odbycia kary do końca.

Aktualizacja: 29.09.2018 15:35 Publikacja: 28.09.2018 00:01

Rewolucja kulturalna Mao, dzień powszedni. Komunistyczna młodzież z Czerwonej Gwardii publicznie pon

Rewolucja kulturalna Mao, dzień powszedni. Komunistyczna młodzież z Czerwonej Gwardii publicznie poniża osoby uznane za wrogów ludu. Zmuszeni do włożenia tzw. czapki hańby, godzinami wysłuchują wyzwisk wyjącego z nienawiści tłumu

Foto: EAST NEWS

Kiedy na horyzoncie pojawiło się tylu wrogów, Mao doszedł do wniosku, że potrzeba więcej i większych instytucji penitencjarnych. Sieć więzień, którą komuniści odziedziczyli po poprzednim reżimie, nie wystarczała. Już w roku 1950 rząd zaczął budować nowe placówki. W więzieniach rzadko mieściło się więcej niż tysiąc skazanych, w obozach pracy można było pomieścić dziesiątki tysięcy. W największym z obozów, Qinghe pod Pekinem, przygotowano pięćdziesiąt tysięcy miejsc.

Zanim komuniści zdobyli pełnię władzy, sami wymierzali sprawiedliwość na kontrolowanych obszarach. Przez trzy lata, od roku 1931 do 1934, mieli swoją „republikę sowiecką" na południu, w Jiangxi. Jej przywódcą był Mao. Rządy w republice miały terrorystyczny charakter, bo polityczne potrzeby były tam najwyższym prawem. Minister sprawiedliwości mówił: „Prawo w każdej epoce musi wspierać rewolucję. Jeśli ją hamuje, można w każdej chwili zmienić prawne procedury".

Niech pokażą skruchę

Żarliwi partyjni funkcjonariusze wszędzie szukali „wrogów klasowych". Właściciele ziemscy i bogaci chłopi tracili ziemię. Ci, którzy się sprzeciwiali, byli zaszczuwani, dręczeni, czasem nawet zabijani. W szczególnych przypadkach likwidowano całe rodziny oraz ich grobowce. Żeby dać do zrozumienia, z jaką powagą należy podchodzić do tych spraw, rząd Mao opublikował listę trzydziestu przestępstw zagrożonych karą śmierci. Jednym z nich był „udział w rozmowach podważających zaufanie do rad". Rząd stał się tak brutalny, że wielu z tych, których komuniści chcieli „wyzwalać", uciekało w popłochu. W jednym tylko okręgu trzecia część mieszkańców przeszła na stronę „wroga".

W samej partii komunistycznej także dochodziło do przemocy i zabójstw. Kierownictwo twierdziło, że w szeregi partyjne wkradli się tajni agenci. To spowodowało całą falę aresztowań, stosowano tortury, żeby wymusić zeznania. Wielu podejrzanych skazanych na śmierć wywożono w górskie rejony położone za Ruijin, niewielką stolicą republiki, gdzie ścinano im głowy i ciała wrzucano do masowych grobów. Mao przypominał wszystkim: „Rewolucja to nie jest proszona herbatka. [...] Rewolucja to gwałtowny przewrót, który prowadzi do tego, że jedna klasa pokonuje drugą".

Kiedy bazę w Jiangxi trzeba było ewakuować, Mao w 1936 roku stworzył nową na północy Shaanxi. Tutaj przyjął nieco łagodniejszy kurs, przede wszystkim dlatego, że potrzebna była narodowa jedność w walce z Japończykami. Ale i tu zdarzały się straszne rzeczy. Szczególnie trudne były lata 1942–1944, gdy wiele tysięcy „wrogich agentów" i „kontrrewolucjonistów" aresztowano i skazano na tortury.

Kampanię prowadził Kang Sheng, szczupły szef wydziału do spraw społecznych, który w praktyce był agencją wywiadowczą. „Niechaj ci, którzy zeszli na złą drogę [...] pokażą partii skruchę i zrzucą peleryny agentów specjalnych [...]", zalecał w mowie z 7 lipca 1943 roku. Najwięksi grzesznicy musieli cierpieć publicznie. „Te sesje miały często teatralną oprawę – piszą John Byron i Robert Pack. – Przed oskarżonym umieszczano bagnet, stryczek i szklankę z trucizną, a masy wołały: »Przyznaj, że jesteś kontrrewolucjonistą, albo umrzesz od razu!«. Albo: »Możesz umrzeć na trzy sposoby. Wybieraj!«. Ci, którzy nie chcieli ulec żądaniom tłumu, narażali się na straszliwe tortury, a w najgorszym razie na śmierć".

Jeśli ktoś przyznawał się do winy, musiał wymieniać nazwiska innych osób należących do tej samej „siatki". Musiała przecież istnieć jakaś siatka. W ten sposób coraz więcej osób znajdowało się w kręgu podejrzeń. Jacques Guillermaz, francuski sinolog, szacuje, że w czasie tej kampanii z partii usunięto 40–80 tysięcy członków. Wiele osób doprowadzono do samobójstwa. Niektórzy rzucali się w nurty rzek albo do studni, inni wieszali się na drzewach albo belkach. Jeszcze większa grupa trafiła do więzień. W Yan'an było sporo więzień w jaskiniach w stromych zboczach lessowych wzgórz otaczających miasto. Jedno z nich znajdowało się zaledwie paręset metrów od siedziby Mao w Daktylowym Ogrodzie. W więzieniach ludzi nadal torturowano. Stosowano rozmaite metody, od wbijania bambusowych drzazg pod paznokcie po brutalne chłosty. Niektórych więźniów zmuszano do picia octu, aż bóle brzucha stawały się nie do zniesienia. Jeśli nieszczęśnik wciąż nie przyznawał się do winy, musiał kopać własny grób, do którego następnie go wtrącano i podpalano.

Rządy Czang Kaj-szeka były surowe, ale rządy Mao miały być jeszcze surowsze. Komuniści byli nie tylko dziećmi swoich czasów, ale też dziedzicami przeszłości. Chińscy cesarze rządzili za pomocą dekretów i brutalnych kar. Wrogów społecznych zsyłano do kolonii karnych, najczęściej na zimną północ lub północny zachód albo na dotknięte malarią południe. W najgorszym razie okaleczano ich i zabijano. Niektóre z największych chińskich projektów, jak Wielki Mur czy Wielki Kanał, powstały dzięki przymusowej pracy więźniów. Męczarnie nie ustawały pod panowaniem kolejnych cesarzy i kolejnych dynastii. Więźniowie, którzy pracowali na tych budowach, najczęściej nigdy nie wracali do domu, ale umierali przy pracy i pamięć o nich ginęła.

Kiedy komuniści sięgnęli po władzę, mieli bliskie kontakty ze Związkiem Radzieckim od trzydziestu lat. Za czasów Lenina i Stalina sowieccy komuniści zbudowali przerażającą sieć obozów pracy. Eksperci Mao pilnie przyglądali się temu dziełu. Sowiecki Gułag sięgał swymi korzeniami roku 1917, a konkretnie działalności czekistów, bolszewickiej tajnej policji. Rok później na jednej z wysp Morza Białego otwarto pierwszy obóz, w którym w strasznych warunkach ginąć miało osiemnaście tysięcy więźniów. W 1934 roku komuniści utworzyli specjalną organizację zarządzającą obozami.

Już się nie podnieśli

Zasady działania zostały wypracowane przez Naftalija Aronowicza Frenkla, komunistę tureckiego pochodzenia. Frenkel ustanowił regułę, że dzienna racja żywieniowa więźnia ma zależeć od efektywności jego pracy. Jeśli nie potrafił on wypełnić normy, miał dostawać mniej jedzenia. Zgodnie z tym założeniem im mniej więzień jadł, tym słabszy się stawał. W końcu przestawał pracować i umierał. Tak też wyglądało to w praktyce. Więźniowie w łagrach słabli w trakcie porannego apelu i już się nie podnosili. Niektórzy tracili równowagę na krawędzi latryny i tonęli w odchodach. A ci, którzy byli bardziej przywiązani do życia, dostawali w końcu kulę w łeb.

Francuski badacz Jean-Luc Domenach szacuje, że w latach 1949–1952 do chińskich obozów pracy trafiło od dwóch do czterech milionów więźniów. Później było ich jeszcze więcej, w istniejących obozach brakowało miejsca. Następne budowali zesłańcy. „Kiedy tylko kończyli pracę, pakowali rzeczy, narzędzia i kuchnię polową, żeby się przenieść w nowe miejsce, jak wędrowny cyrk".

Reforma przez pracę

Obozy Mao nosiły ślady tradycji cesarskiej i stalinowskiej. Więźniowie musieli pracować od pierwszej chwili. Chodziło o to, żeby ich przemienić w nowych ludzi dzięki pracy i politycznej indoktrynacji. Nazywano to laodong gaizao (albo laogai) – reformą przez pracę. Prawo, które to sformalizowało, zostało uchwalone w 1954 roku. Trzy lata później pojawiło się nowe prawo, zwane laodong jiaoyang, czyli reedukacja przez pracę. Różnica między nimi nie była wielka. Ten, kto miał być reformowany przez pracę, powinien mieć wyrok sądowy. W przypadku drugiej grupy wystarczała decyzja administracyjna. Niezależnie od stosowanej zasady skazańcy mogli trafić do obozów na wiele lat, czasami na całe życie. Najczęściej jednak „reedukacja przez pracę" oznaczała krótszą i łagodniejszą karę niż „reforma przez pracę".

Po przybyciu do obozu skazańcowi golono głowę. Potem dostawał szary albo czarny drelich z numerem więźnia, skarpetki, bieliznę, kurtkę, czapkę i buty. Ponadto miseczki na ryż i zupę oraz pałeczki i łyżkę. Jedzenie było paskudne, ale posiłki urastały do rangi najważniejszych punktów dnia. Nie marnowało się nawet ziarenko ryżu. W filmie „Żółta ziemia" (1984) więźniowie siedzą w milczeniu i wylizują swoje miski wiele razy. Mają zapadnięte policzki i matowe oczy. W powieści „Połowa mężczyzny jest kobietą" Zhang Xianliang opisuje jedzenie jako czynność religijną wymagającą pełnej koncentracji. Nie wolno było przeszkadzać więźniowi w tej świętej chwili.

Komunistom zależało na tym, by trzymać więźniów w nieludzkich warunkach. Skazańcy powinni bowiem pamiętać przez cały czas, że znaleźli się tam, bo zrobili coś złego. Ciężką pracę, kiepskie jedzenie i niehigieniczne warunki życia w ciasnocie uznawano za konieczność. Więźniom dawał się we znaki zwłaszcza brak higieny. Pasożyty, wszy, glisty były częścią codzienności, nikt nie mógł się ich ustrzec.

W obfitej literaturze pióra byłych skazańców rzadko pojawiają się takie słowa, jak prysznic czy kąpiel. Więźniowie rzadko się myli. Nawet mydło i wodę traktowano jako luksus. Ci, którzy nosili nawóz na pola, nie mieli okazji, by umyć ręce przed jedzeniem. Nocami wszyscy spali bardzo blisko siebie na klepisku albo na kang, czyli wielkim wspólnym łożu z cegieł. Jeśli było zimno, można było murowane łóżko zagrzać od spodu. W takich warunkach powstawał smród nie do wytrzymania. Jeśli ktoś zachorował, zarażali się wszyscy. Chorowali na żółtaczkę, gruźlicę i mieli inne dolegliwości. Ci, którym udało się przeżyć, wracali na „wolność" z osłabionym zdrowiem, często bez zębów.

Praca była ciężka. Więźniowie musieli wyrabiać dzienne normy. Jeśli ktoś sobie nie radził, zmniejszano mu racje żywieniowe. Jednym ze skazańców był Jean Pasqualini pochodzenia francusko-chińskiego. Wpadł w rozpacz, kiedy się zorientował, że musi pracować w zabójczym tempie, żeby zasłużyć na wystarczające porcje jedzenia. Znalazł się w błędnym kole. Ci, którzy nie wyrabiali normy, chudli w oczach. W końcu nie byli w stanie pracować, chorowali i umierali. Silni dostawali w nagrodę większe porcje oraz funkcje nadzorców, co dawało im możliwość dręczenia swych towarzyszy. W ten sposób kierownictwo obozów pogłębiało podziały wśród więźniów i zapewniało sobie pomoc w nadzorowaniu ich.

Niektórych skazywano na krótszy lub dłuższy pobyt w izolatkach. Cele bywały bardzo małe. W jednym z obozów, Tuanhe pod Pekinem, cela miała dwa metry długości, metr szerokości i metr wysokości. Podłoga, ściany i sufit były z betonu, w izolatkach więźniowie nie mieli nawet słomianych mat, na których mogliby się położyć, ani wełnianych koców, by chronić się przed zimnem. W przeciwieństwie do skazańców, którzy dzielili cele z innymi, ci z izolatek nie musieli pracować. Ale dostawali tylko dwa niewielkie posiłki dziennie, jeszcze bardziej podupadali więc na zdrowiu.

Po jasnej drodze czy ciemnej

W latach pięćdziesiątych wartość produkcji obozów pracy rokrocznie wzrastała. W roku 1954 wyceniano ją na 200 milionów juanów, w roku 1958 – na 1,7 miliarda. Rząd był zadowolony z udziału więźniów w gospodarce narodowej. W tym samym czasie skazańcy przygotowali znaczne obszary ziemskie pod pługi, a ściślej rzecz biorąc, pod motyki. Pracę tego rodzaju ceniono szczególnie w rejonach graniczących z pastwiskami na północy i na północnym zachodzie. Tylko w prowincji Heilongjiang przekształcono sześćdziesiąt tysięcy hektarów w obszary rolne.

Wu Hongda spędził w obozie dziewiętnaście lat. W swojej książce o chińskim Gułagu opisał rytm dnia w obozie w Tuanhe. Skazańców budzono o wpół do szóstej. Pół godziny później jeden z więźniów rozwoził śniadanie skrzypiącym wózkiem, zazwyczaj była to porcja kaszy kukurydzianej, kawałek chleba i posolona marchewka. O siódmej więźniowie wychodzili do pracy. Obłożnie chorzy zostawali w celach, a mniej chorzy i zdrowi ustawiali się czwórkami i maszerowali wojskowym krokiem pod okiem uzbrojonego personelu. Żeby wyjść z obozu, musieli przejść przez dwie ciężkie żelazne bramy, w których strażnicy liczyli ich bardzo uważnie. Teren pracy oznaczano czerwonymi flagami. Jeśli ktoś przekraczał tę granicę, uznawano go za uciekiniera i mógł zostać zastrzelony.

W środku dnia organizowano półgodzinną przerwę na jedzenie, które znów przyjeżdżało na ręcznym wózku. Menu było identyczne jak poranne. O wpół do siódmej wieczorem dzień pracy się kończył, wszyscy maszerowali do cel. Nowy posiłek – kukurydza, trochę chleba, jeszcze jedna marchewka. Nazywano to obiadem. Jeśli więźniowie mieli szczęście, serwowano jeszcze zupę jarzynową.

Pod koniec lat pięćdziesiątych reżim Mao stworzył kilka tysięcy tego rodzaju miejsc, różnej wielkości. Znajdowały się we wszystkich prowincjach, a także w poszczególnych województwach i gminach. Nawet wsie mogły otwierać swoje obozy. Największe obejmowały obszar wielkości paruset kilometrów kwadratowych. Obozy otaczano wysokimi murami zwieńczonymi drutem kolczastym. Nierzadko drut był pod napięciem. Teren pozostawał zazwyczaj pod obserwacją strażników czuwających na wysokich wieżach. Z takiego miejsca nie było ucieczki.

Wielu więźniów odsiedziało już rozmaite wyroki za poprzedniego reżimu. Komuniści przypominali nieustannie, jakie to było straszne, ale większość uważała, że obozy tworzone przez nowe władze są znacznie gorsze. Bo w dodatku do fizycznych tortur narażeni byli nieustannie na udręki psychiczne. Gdy dzień pracy dobiegał końca, wzywano ich na przesłuchania, sesje potępienia, a ci, którzy nie wyznali swoich win, musieli przejść przez podobny rytuał następnego dnia. Jeden z więźniów opowiadał: „Kiedy cię biją, możesz zamknąć się w sobie i szukać w umyśle takiego miejsca, w którym jakoś obronisz się przed bólem. Kiedy jednak jesteś poddawany duchowym torturom i formatowaniu myśli, nie masz żadnego schronienia. To dotyka twojej najgłębszej istoty i atakuje tożsamość".

Stalin stosował podobne metody, ale Mao je udoskonalił i używał bardziej intensywnie. W obozie, w którym karę odbywał Jean Pasqualini, wiele tysięcy więźniów musiało brać udział w potępianiu jednego człowieka. „Skończyć z tym buntownikiem!", wołali. Kierownictwo obozu zmuszało nieszczęśnika, żeby siedział na środku sceny ze spuszczoną głową. Jeśli próbował się bronić, współwięźniowie buczeli i wyzywali go wulgarnie. „Czy on mówi prawdę?!", wołał główny oskarżyciel. „Nie!", odpowiadali więźniowie chórem.

Zbiorowy nacisk najczęściej przynosił spodziewane rezultaty: oskarżony załamywał się i wyznawał swoje „winy". Pasqualini opowiada o więźniu, który został aresztowany przez pomyłkę, bo nosił takie samo nazwisko jak poszukiwany przestępca. Po kilku miesiącach prania mózgu przyznał się do wszystkich przewinień swojego imiennika. Kiedy odkryto nieporozumienie, kierownictwo obozu zamierzało posłać go do domu. Ale on nie chciał. Czuł się winny i na kolanach błagał o pozwolenie odbycia kary do końca.

W książce „Thought Reform and the Psychology of Totalism" Robert Jay Lifton pisze, że szczególna siła reformy myśli polega na udanym połączeniu zewnętrznej presji i nieustannego odwoływania się do „wewnętrznego entuzjazmu" więźnia. Wyznaj swoje grzechy! Stań się nowym człowiekiem! Stań się wartościowym członkiem bezklasowego społeczeństwa! Wielu więźniów, na przykład Francuz ojciec Watine, odczuwało siłę tych „ewangelizujących" przekazów. Kiedy Watine siedział w obozie na początku lat pięćdziesiątych, czytał na ścianach napomnienia: „Jasna droga prowadzi do życia, ciemna droga – do śmierci...".

Wkrótce miało się okazać, że także „jasna droga" prowadzi do śmierci, nie tylko więźniów obozów pracy, ale też milionów innych ludzi.

Książka Torbjorna Farovika, „Mao. Cesarstwo cierpienia", przeł. Ewa Partyga, ukazała się przed tygodniem nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka.

Autor jest norweskim historykiem, dziennikarzem i pisarzem non-fiction. Był wieloletnim zagranicznym korespondentem agencji informacyjnej NTB, telewizji NRK i dziennika „Arbeiderbladet" na Dalekim Wschodzie. Trzy razy wyróżniony Nagrodą Brage, corocznym norweskim laurem literackim

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy