Czarna wdowa, czyli tajemnice Nelli Rokity

Najbardziej rozpoznawalna kobieta w polskiej polityce. By zrobić medialną karierę, wystarczyło jej kilka tygodni. Ale jest to kariera specyficzna, przynajmniej jak na poselskie ławy. Być może nieprzypadkowo o Nelli Rokicie, obecnej posłance PiS, jest cicho

Aktualizacja: 08.03.2008 13:19 Publikacja: 08.03.2008 00:51

Nelli Rokita

Nelli Rokita

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Mówi z wyraźnym rosyjskim akcentem, nie rozstaje się z czerwonym kapeluszem i do niedawna z białymi koronkowymi rękawiczkami. Przez lata lubiła chodzić w szpilkach i męskich skarpetkach jednocześnie. Po prostu nie wiedziała, że jedno z drugim się nie łączy.

Jest Niemką pochodzącą z Kirgizji i żoną prominentnego polityka, niedoszłego premiera z Krakowa, Jana Rokity. Jej obecność w telewizyjnym studio daje gwarancję, że będzie powiew egzotyki. Nie tylko przez to, jak mówi – a mówi jak typowy ekstrawertyk, ze swadą i żywiołową gestykulacją, kalecząc polski język. Ale także przez to, co mówi. Nie przypomina to w niczym dyplomatycznego języka polityki. Potrafi powiedzieć, że „Stefan Niesiołowski jest pajacem, a Bronisław Komorowski chodzi na sznurku”. Bywa szczera do bólu, szokując tym słuchaczy. I zdarza się, że wprawia ich w zażenowanie. Bez żadnego problemu potrafi w jednej wypowiedzi zawrzeć dwie sprzeczne tezy. Zdaniem psychologów ma dużą tolerancję na niespójności we własnych wypowiedziach. I nie ma żadnego problemu z tym, aby się z kimś nie zgodzić. Sama siebie reklamuje jako osobę, która „łamie reguły” i tę, która „wprowadziła do polityki element szczerości”.

Mówi, co myśli, i czasami mówi za dużo – ocenia przyjazna jej koleżanka, z którą wspólnie działały w pierwszej partii Nelli Rokity, czyli w Stronnictwie Konserwatywno-Ludowym.

Wydawałoby się więc, że wszystko, co trzeba, opinia publiczna o Nelli Rokicie już wie. Łącznie z meandrami jej kosmopolitycznego życiorysu. Nic bardziej błędnego. Nawet nie wiadomo – choć to zupełny drobiazg, ale symboliczny – czy ma na imię Nelly, czy też Nelli. W powszechnym obiegu występuje jako Nelly, ale na sejmowym serwerze nazywa się Nelli.

Chętnie opowiada o swoim życiorysie. – Ona opowiada tylko o tych fragmentach swego życiorysu, o których sama chce mówić – ujawnia jej bliska znajoma, jeszcze z czasów SKL, Małgorzata Rodhe.

Rzeczywiście, znaków zapytania na jej drodze życiowej jest sporo. I ona sama w rozwikłaniu tych tajemnic niespecjalnie pomaga. – W ostatnim czasie media zrobiły z niej „głupią blondynkę”, ale ten jej mało inteligentny wizerunek medialny nie pokrywa się z rzeczywistością – twierdzi Piotr Tymochowicz, specjalista od wizerunku, który wcale fanem Nelli Rokity nie jest. Uważa, że jej PR nadaje się wyśmienicie do sprzedawania na przykład chipsów, ale nie do polityki. Inny specjalista od wizerunku nazwał ją Dodą polskiej polityki. To nie uraziło Nelli: „Pani Doda jest bardzo odważną kobietą i chętnie zaproszę ją na kawkę”. Najdobitniej sytuację opisała Marta Fogler, była posłanka Platformy i współzałożycielka polskiego oddziału Europejskiej Unii Kobiet. „Ona plecie takie androny, że jak by ktoś to wszystko zestawił, to miałby mętlik. To wygląda tak, że ona nie wie, ile zna języków, w którym roku wyjechała z Rosji, kiedy przyjechała do Polski itd. Jedyne, co ona wie, to że Nelly kocha Jasia, a Jaś kocha Nelly. Jak w elementarzu”.

Tylko na część z tych pytań byłej posłanki Fogler udało mi się uzyskać odpowiedź.

Kiedy Nelli opowiada w towarzystwie znajomych o swoich przeżyciach w Rosji i życiowych koleinach, zdarza się, że jej mąż zaczyna ostentacyjnie pogwizdywać. Dla tych, którzy znają Jana Rokitę, to znak, że jest czymś znudzony i się wyłącza. Widocznie słyszał tyle różnych wersji tej opowieści, że więcej wysłuchiwać nie zamierza.

To jego podejście we wrześniu ubiegłego roku zaowocowało jednak rodzinnym dramatem. Ten piątkowy dzień Jan Rokita będzie zapewne pamiętał do końca życia.

Patrząc na ekran telewizora w swoim warszawskim mieszkaniu na Saskiej Kępie, zobaczył własną żonę w czerwonym kapeluszu, stojącą obok prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Usłyszał, że właśnie została prezydenckim doradcą do spraw kobiet. – Włącz telewizor, czy widzisz to samo co ja? – natychmiast zadzwonił zszokowany do swojego przyjaciela.

Gdyby Jan Rokita uważniej słuchał tego, co mówi jego żona, i brał to na serio, to nie byłby tak zaskoczony.

Wersja Nelli Rokity: – Mówiłam mu o tym od dawna, że zamierzam zostać doradczynią prezydenta Kaczyńskiego. A Jasio mnie przekonywał, bym startowała do nowego Sejmu z list PSL. Mam mu za złe, że powiedział, iż rezygnuje z polityki, dlatego że mnie kocha. Bo miłość to sprawa prywatna, a nie polityczna. Gdy po konferencji w Pałacu Prezydenckim wróciłam do domu, zastałam trzech posłów PO, dobrych znajomych Jasia. Byłam zdziwiona agresją, jaką mi wtedy okazali. Nie akceptowałam decyzji mojego męża, uważałam, że nie musiał się wycofywać. I nadal tak uważam. Jaś trochę wykorzystał moje zachowanie, by się usunąć w cień. Bardzo kocham mojego męża, ja to przeżyłam, że zrezygnował z bycia w Sejmie. Wiadomo też było, że ta jego akcja wywoła przeciwko mnie agresję, że będę miała wielu wrogów. Chciałam nawet po tym wszystkim następnego dnia wyjechać z Polski.

Ale nie wyjechała, kilka tygodni później została posłanką PiS.

Jan Rokita, choć, jak mówi część ich wspólnych znajomych, „Nelli miała z nim krzyż pański”, zakazał swoim przyjaciołom wypowiadania się źle o żonie. A najlepiej, żeby w ogóle nic nie mówili, bo Jan nie spodziewał się, aby po tym, co zrobiła, mówili dobrze. – Nie chcę się na ten temat wypowiadać, to dla mnie bardzo bolesna sprawa – tyle wydusiłam od Jarosława Gowina, posła PO, krakowskiego sukcesora Rokity.

Najbardziej brutalną recenzję tego, co zrobiła, przedstawił Tymochowicz (w wywiadzie dla „Dziennika Bałtyckiego”).

„Nelli Rokita niczym czarna wdowa najpierw skonsumowała politycznie swojego męża, a potem popełniła polityczne harakiri. Ten PR kasuje jej przyszłość polityczną”.

Kiedy go pytałam, dlaczego właściwie to powiedział, odparł: – Większość obywateli czuje to samo, ona popełniła polityczne samobójstwo, stała się ofiarą samej siebie, a tego ludzie nie akceptują. Co innego, gdyby ofiarę zrobili z niej inni.

Nelli Rokita, co jest politycznym rekordem świata, potrafi powiedzieć o tym, że chce łączyć feministki i zakonnice. Albo że może doradzać nie tylko w sprawach kobiet. Na pytanie zaciekawionego dziennikarza odpowiada: – No, mogę doradzać we wszystkim.

Dziwi ją, że gdy wystartowała do Sejmu z list PiS, nie tylko przyjaciele męża, ale i dziennikarze wzięli ją na celownik, stała się przedmiotem drwin. – Pozwoliła, żeby się z niej śmiali, a to najgorsze, co może spotkać polityka – ocenia jeden ze specjalistów od marketingu politycznego. Zrobiła się łakomym kąskiem dla mediów, to co było wcześniej jej zaletą, ten egzotyczny image, przekształciło się w obiekt żartów. Szymon Majewski w swoim talk-show, przedstawiając jej karykaturę, nie musi się specjalnie wysilać, wystarczy czerwony kapelusz i naśladowanie charakterystycznego sposobu wypowiadania się Nelli Rokity. Po prostu samograj, poprzednio były nim posłanki Samoobrony Danuta Hojarska i Renata Beger. Zupełnie inaczej było przez wcześniejsze lata, kiedy to małżeństwo Rokitów występowało w roli gwiazd w kolorowych czasopismach.

Urodziła się 50 lat temu w Czelabińsku na Uralu. Po dziewięciu latach rodzina przeniosła się do Kirgizji. Gdy Nelli miała 20 lat, znaleźli się w Niemczech jako repatrianci. Takie historie, powrotu do ojczyzny po 200 latach, zdarzały się wówczas. Według relacji Rokity pomógł im Czerwony Krzyż, a całą operację zorganizował brat, który spędził trzy lata w rosyjskim więzieniu. – Trafiliśmy do rodziny zastępczej, a rodzice dostali w Niemczech emeryturę, wcześniej ojciec był szefem w firmie samochodowej. I Nelli rozpoczęła studia, które trwały dziewięć lat. – Rzeczywiście długo studiowałam, nie tylko lingwistykę, którą skończyłam, ale i historię, teologię – opowiada. Podczas studiów trafiła na staż do Polski. Lubi powtarzać, że fascynowała ją Polska, „Solidarność” i Lech Wałęsa. I tak Nelli Arnold poznała w Krakowie Jana Rokitę. Zapoznał ich Bartłomiej Sienkiewicz, który podobnie jak Jan działał w niezależnym ruchu studenckim. Według relacji znajomych była to miłość od pierwszego wejrzenia. Rokitę zafascynowała spontaniczność i żywiołowość niemieckiej dziewczyny, ta skłonność do „przełamywania reguł”, o której sama mówi. Tych właśnie cech Rokicie zupełnie brakuje.

Początek był romantyczny, ale potem zaczęły się schody. Po kilku miesiącach, gdy skończyła się wiza, Nelli wróciła do Niemiec. Polskich znajomych dziwiło, że nie mogła jej znowu uzyskać. W Niemczech skończyła studia i w 1988 roku urodziła jedyną córkę, Katarzynę, która dzisiaj studiuje w Pampelunie.

Do Polski przyjechała ponownie dopiero w 1990 roku i zaraz wyjechała. – Pokłóciliśmy się z Jasiem i szybko potem on się ożenił. Chyba mnie na złość – uważa. (Pierwsze małżeństwo Rokity trwało bardzo krótko).

Kolejny powrót do Polski nastąpił jesienią 1993 roku. Nelli pojawiła się nieoczekiwanie, a Rokita – wówczas szef Urzędu Rady Ministrów w rządzie Suchockiej – zaprosił ją do rządowego ośrodka w Łańsku na grzyby, choć wcześniej był umówiony na ten wyjazd z innymi osobami. I już została.

Kilka miesięcy później wzięli ślub. Panna młoda wystąpiła oczywiście w kapeluszu, białych koronkowych rękawiczkach i dziwnych butach. Nelli Rokita: – On nie mógł znaleźć swojego miejsca w życiu i ja też. Wiadomo więc było, że lepiej się pobrać i zrobić coś razem. Jesteśmy dziwakami. I on, i ja jesteśmy dziwaczni. Łączy nas rodzaj uczciwości, poglądy na świat: jedno chce być lepsze od drugiego.

– Czy to oznacza, że jest między wami rywalizacja? – pytam. – Jest rywalizacja o styl bycia na tej ziemi. O to, kto jest uczciwszy, kto lepiej potrafi coś zrobić. Jaś uważa, że jest bardziej pracowity, a ja jestem leniwa i nie wykorzystuję swoich możliwości. Gdy jako posłanka złożyła oświadczenie majątkowe, jego treść wśród bliskich znajomych Rokitów wywołała totalne zdziwienie. Jeden z tabloidów ochoczo zresztą doniósł na pierwszej stronie, że Nelli Arnold-Rokita jest milionerką, a ubiera się w lumpeksach. Często sama mówiła o tym, że lubi kupować tam ubrania, także dla męża. Okazało się, że ma spore oszczędności w hamburskim banku i dwa mieszkania w Niemczech.

– Myśleliśmy, że jest biedna, a ona utwierdzała nas w tym przekonaniu – opowiadają znajomi.

W wywiadach z kolei mówiła, że mimo iż jest niepracującą żoną i mąż ją utrzymuje, to wbrew tradycji niespecjalnie zajmuje się domem. – Mąż może i chciałby mnie w takiej roli widzieć, ale mnie taka rola nie odpowiada – wyjaśniała. – W domu prawie nic nie robię i trochę się tego wstydzę. Ale stwarzam dobrą atmosferę. I moja córka, i mój mąż uważają, że powinnam być w ich pobliżu – przyznała w rozmowie ze mną.

Nie udało mi się do końca dowiedzieć, jak zgromadziła taki majątek, choć padały różne odpowiedzi. Raz mówi, że jej rodzice byli dość bogaci (oboje już nie żyją, ojciec mieszkający w Hamburgu zmarł trzy lata temu). Innym razem, że ma już swoje lata i pracowała zawodowo.

Kiedy mieszkała w Niemczech, krótko pracowała dla niemieckiej telewizji. Opowiadała mi też, że przez kilka lat, do ślubu w Polsce, współpracowała z niemiecko-holenderską firmą zajmującą się czarterowaniem rosyjskich statków. Firma miała siedzibę w Odessie, a nazywała się Flot-tec. – Zupełnie nie ma cech bizneswoman – uważa koleżanka z SKL Małgorzata Rohde, która sama była przedsiębiorcą.

W Polsce jednak, z wyjątkiem jednego epizodu, semestru zajęć ze studentami na uczelni w Pułtusku, nie pracowała. Choć czasami pieniądze zarabiała. W kolejnych kampaniach do Sejmu towarzyszyła mężowi, gdy ten stał na krakowskiej ulicy i zachęcał mieszkańców do głosowania na siebie. Wreszcie uznała, że Jan za tę jej pracę powinien płacić. I wynagrodzenie od męża dostawała.

Nelli Rokita: – Jestem bardzo oszczędna, a mój mąż jest bardzo rozrzutny. Ale mam wrażenie, że mój mąż bez problemu zarobi sobie na życie. Jest w ciężkiej sytuacji i mu teraz pomagam. Poprzednio nie. Lepiej oszczędzać, niż od razu wydać. Nie lubię wydawać na drobiazgi, lubię mieć coś na własność.

Przez pierwsze lata nie wychodziła z roli „kapłanki bóstwa”, którym był Jan. Dostosowała się do atmosfery, jaką wytwarzali wokół Rokity jego najbliżsi współpracownicy. Pierwsze ambicje polityczne zaczęła przejawiać pod sam koniec lat 90. Wówczas jej mąż został prezesem SKL. – Podczas kongresu bardzo aktywnie lobbowała w kuluarach na rzecz wyboru Janka – opowiada osoba z ówczesnego kierownictwa partii. Na pierwszej konferencji prasowej Rokita w nowej roli prezesa wystąpił razem z żoną. Było to dość zaskakujące, wtedy polscy politycy nie mieli jeszcze zwyczaju pokazywania się z żonami. A Nelli było wszędzie pełno, towarzyszyła mężowi na politycznych i polityczno-towarzyskich spotkaniach. Bardzo często bywała w Sejmie i na konferencjach prasowych Rokity. Wydawała, razem z Adamem Bielanem, biuletyn informacyjny SKL. Gdy mąż razem z grupą działaczy przeszedł do Platformy, ona została jeszcze przez kilka miesięcy w Stronnictwie, co wywołało polityczną sensację. – Nie akceptowałam upokarzających warunków, na jakich przyjmowano do Platformy ludzi z SKL – tłumaczy. Ale wkrótce i ona stała się członkinią PO. Działała w polskim oddziale Europejskiej Unii Kobiet, do którego zaprosiły ją kobiety z ówczesnego kierownictwa, Marta Fogler i Lidia Białek. Jak mówią jej krytycy, szybko dokonała tam pałacowego przewrotu i sama została prezeską. – Szukała miejsca w polityce, dzięki któremu może zaistnieć, często zastanawialiśmy się z Jankiem, co Nelli mogłaby robić – ujawnia współpracownik Rokity. Jednak historia z EUK była burzliwa i skończyła się niczym. W pewnym momencie „stare działaczki” tej organizacji doprowadziły do jej odwołania, a wszystko odbyło się w atmosferze wzajemnych oskarżeń o nieprawidłowości finansowe. Odwołana Nelli uciekła z sali z dokumentacją organizacji i dokumentem o własnym odwołaniu w rękach. Pozostałe członkinie zawołały ochronę budynku, by ją zatrzymać. – Nelli wróciła, mówiąc: „No, co wy, dziewczyny, przecież żartowałam” – opowiada jedna z nich. Niedługo po tym incydencie ponownie została prezeską. Lubiła w publicznych wypowiedziach podkreślać swoją aktywność w Unii Kobiet. Zaskakujące było więc, że w styczniu tego roku, już jako posłanka, nagle zrezygnowała z prezesury i członkostwa. – Nie podałam przyczyn – mówi. I dodaje: – Poświęciłam tej organizacji bardzo dużo czasu, teraz oceniam, że niepotrzebnie.

Według moich informacji EUK praktycznie nie funkcjonuje.

Nelli Rokita jako posłanka nie jest widoczna. Na trybunie sejmowej wystąpiła tylko trzykrotnie. Została wybrana do kierownictwa dwóch organizacji, Parlamentarnej Grupy Kobiet oraz Polskiej Grupy Unii Międzyparlamentarnej, w której ma się zajmować kobietami. Niedawno była w Stanach Zjednoczonych na debacie organizowanej przez ONZ na temat równego statusu kobiet i mężczyzn.

Należy tylko do jednej komisji, ds. Unii Europejskiej. – Przychodzi, zdejmuje kapelusz, prawie się nie odzywa i wychodzi – opowiada wiceprzewodniczący komisji Andrzej Gałażewski (PO). – Jest nowicjuszką, trzy miesiące to zbyt krótki czas, by się wgryźć w parlamentarną pracę – broni koleżanki z komisji Janusz Piechociński (PSL).

Jak się czuje w Klubie PiS? – Widać, że jest wokół niej dużo powietrza – ocenia klubowy kolega Tadeusz Cymański, zaznaczając, że on osobiście bardzo ją lubi.

Nelli Rokita: – To chyba był mój błąd, że zdecydowałam się startować do Sejmu, może lepiej, bym została jako doradczyni w Pałacu Prezydenckim. Ale wszyscy mnie to doradzali, łącznie z mężem. Choć teraz już jest lepiej, myślę, że dam sobie radę, jestem ambitna.

Jan Rokita pytany, czy pomaga żonie, odpowiada: – Tak, właśnie zrobiłem jej polędwicę cielęcą z truflami. Na święta wielkanocne jedziemy razem z Nelli i Kasią do Jerozolimy. Sporo teraz czytam na ten temat.

A co będzie robił po powrocie? – Jadę na dwa miesiące do Toskanii, zawsze chciałem zobaczyć ją na wiosnę.

Mówi z wyraźnym rosyjskim akcentem, nie rozstaje się z czerwonym kapeluszem i do niedawna z białymi koronkowymi rękawiczkami. Przez lata lubiła chodzić w szpilkach i męskich skarpetkach jednocześnie. Po prostu nie wiedziała, że jedno z drugim się nie łączy.

Jest Niemką pochodzącą z Kirgizji i żoną prominentnego polityka, niedoszłego premiera z Krakowa, Jana Rokity. Jej obecność w telewizyjnym studio daje gwarancję, że będzie powiew egzotyki. Nie tylko przez to, jak mówi – a mówi jak typowy ekstrawertyk, ze swadą i żywiołową gestykulacją, kalecząc polski język. Ale także przez to, co mówi. Nie przypomina to w niczym dyplomatycznego języka polityki. Potrafi powiedzieć, że „Stefan Niesiołowski jest pajacem, a Bronisław Komorowski chodzi na sznurku”. Bywa szczera do bólu, szokując tym słuchaczy. I zdarza się, że wprawia ich w zażenowanie. Bez żadnego problemu potrafi w jednej wypowiedzi zawrzeć dwie sprzeczne tezy. Zdaniem psychologów ma dużą tolerancję na niespójności we własnych wypowiedziach. I nie ma żadnego problemu z tym, aby się z kimś nie zgodzić. Sama siebie reklamuje jako osobę, która „łamie reguły” i tę, która „wprowadziła do polityki element szczerości”.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał