Asfalt urywa się za Rejżami. Do Butrymańc pięć kilometrów pylnej szutrówki. To nie taka zła droga. Podnosząc białą smugę, jak odrzutowiec, przy wtórze werbla kamyczków o podwozie, można miejscami dobijać setki. Po podróży zostaje wypomadowany kurzem bagażnik i kredowy absmak w ustach.
Na rynku w Butrymańcach parkuje drabiniasty wóz. Złachmaniona kobyłka skubie zdeptany trawniczek. W wyschniętej kałuży leży zamulona butelka. Wschodnią pierzeję rynku zajmuje rząd małych, zdewastowanych kamieniczek. W jednej z nich mieści się spożywczak. Na zapleczu nora bez okien. W środku lepkie, drewniane ławy, betonowa wylewka, zapach potu i skwaśniałego piwa. W sklepie można kupić jakiś trunek i zaprawić się tutaj, z dala od świadków. Mrużąc oczy, wytacza się stąd dwóch klientów. Kłócą się głośno o jakąś niewykonaną robotę, mozolnie inkrustując brzydkim wyrazem cierpkie wyrzuty. W litewskim nie ma przekleństw. Jeśli chce się kogoś obrazić, używa się miana któregoś z płazów lub zwierząt domowych. Największą siłę rażenia ma bodaj ropucha, no i oczywiście świnia. Ale czy taka staroświecczyzna jest w stanie sprostać wymogom współczesnej bluźnierki? Litwini przeklinają zatem po rosyjsku. W dialogu obu panów słyszę jednak znajome, powszechnie uznane u nas za obraźliwe słowo na „k”. W Butrymańcach nikt już po polsku nie mówi, ale naszych wpływów kulturowych nie dało się widać do końca wykorzenić.
Przed wojną było tu duże, biedne getto. Podobno opowiadano nawet dowcip, że w Butrymańcach panuje tak dobry klimat dla bogaczy, że żaden z nich tu jeszcze nie umarł… Nie wiadomo, dlaczego akurat to miasteczko zyskało taką anegdotyczną sławę, bo to samo można było powiedzieć o każdym zapyziałym sztetł wschodniej Europy, gdzie dorobić się było równie trudno, jak wyjechać, a jeśli już komuś udawało się to pierwsze, to wyjeżdżał i nie wracał.
W 1843 r. urodził się tu Meir Simcha, jeden z najbardziej wpływowych żydowskich przywódców religijnych swoich czasów. W 1866 r. ukończył studia w Białymstoku i został naczelnym rabinem Dyneburga (swoją drogą ciekawe, czy mieszkańcy stolicy Podlasia zdają sobie sprawę, jak długie tradycje akademickie ma ich miasto!). Popularność Simchy była w pewnym momencie tak wielka, że proponowano mu godność głównego rabina Nowego Jorku i Jerozolimy. Walczył z postępującą sekularyzacją. Swoistej interpretacji doczekał się ustęp z jego komentarzy do Tory, w którym pisał, iż jeśli Żyd zapomni o swym pochodzeniu, „jeśli uwierzy, że Berlin to Jerozolima… podniesie się burza, która wyrwie go z korzeniami…”. Po latach niektórzy ortodoksi odczytywali to jako przepowiednię Holokaustu.
To jak wielkim wyzwaniem była wówczas laicyzacja, ukazuje przykład innego emigranta z Butrymańc. W 1865 r. urodził się tu Bernhard Walwrożeński, bardziej znany jako Bernard Berenson, historyk sztuki i marszand, znawca i popularyzator dawnego malarstwa włoskiego. W jego domu rodzinnym panowały oświeceniowe idee Haskali i kultywowano pamięć polskiego powstania, jak na Litwie zwano styczniowe. W 1875 r. cała rodzina przeniosła się do Bostonu. Jego ojciec, który wcześniej się sposobił, by zostać rabinem, przeszedł za oceanem radykalną przemianę. Zmienił nazwisko, nakazał, by w domu mówiono po angielsku i całkowicie zaprzestał praktyk religijnych. Klimat ten nie pozostał bez wpływu na Bernarda, który w wieku 17 lat przyjął chrzest w kościele anglikańskim.
Kluczowe znaczenie dla dalszej kariery Berensona miała znajomość z Isabellą Stewart-Gardner. Ta dziedziczka ogromnej fortuny dostrzegła niezwykły zmysł artystyczny młodego człowieka. Wysłała go na studia do Europy, a potem uczyniła kustoszem swych wspaniałych zbiorów. Berenson zaczął na zlecenie swej protektorki skupować europejskie malarstwo.