Jego zadaniem było utrwalenie wszystkich możliwych oficjałek partyjnych i państwowych, a pasją – zatrzymywanie w kadrze prawdziwego życia Polski i Polaków, nieobjętego beznadziejnie nudnym rytuałem wiecznych narad, posiedzeń, spotkań i zebrań.
Wynikiem zderzenia tych dwóch stron PRL widzianych oczyma jednego człowieka – socjologa z wykształcenia, fotografa z zamiłowania, jest wydany nakładem wydawnictwa Bosz album „Fotografie z PRL-u”: 200 zdjęć (czarno-białych i kolorowych, od końca lat 50. po zmierzch PRL) opatrzonych tekstem Macieja Rybińskiego. Jak zawsze skrzącym się dowcipem, trafiającym w sedno przedstawianych problemów, „dopowiadającym” fotografie o to, co w nich czasem bywa ukryte czy zawoalowane.
Zmarły w zeszłym roku nasz redakcyjny kolega był PRL wytrawnym znawcą. Jego tekst otwierający album („Dwie strony Jana Morka”) wyczerpuje zagadnienie, nad którym głowią się starsi wiekiem rodacy: jak to jest, że jak tylko pojawia się samo hasło – „PRL”, zaraz słychać nutę nostalgiczną, choć zdawałoby się, że wiemy już tak wiele: o zbrodniach tamtego systemu, o biedzie, w którą komuniści wpędzili naród, o głupocie „przywódców”, o całym tym syfie. A przecież – stękają i wzdychają nostalgicy – miała też PRL swoje dobre strony. „Rzadko kto jednak szczerze mówi – zauważył Maciej Rybiński – jakież to dobre strony wspomina... A na ogół są one oczywiste: człowiek był młody, miał wszystkie zęby i bujne włosy, nie kwękał, wstając rano, nie tylko on interesował się odmienną płcią, ale i ona nim... W rzeczywistości, na poziomie społecznym, PRL miała tylko dwie strony. Nie dobrą i złą, ale oficjalną i prywatną. Medialną i uliczną. Nadętą, napuszoną i ulizaną oraz szarą, czasami ponurą, czasami tylko groteskową”.
Wszystko to razem pokazują fotografie Jana Morka. Wiele z nich w swoim czasie nie przeszło sita cenzury i dopiero teraz można je obejrzeć. Nie wszystkie jednak. Autor zdjęć nie był ich właścicielem. „Był tylko – pisał Rybiński – dodatkiem do aparatu stanowiącego własność agencji. Dlatego musiał oddawać wszystkie naświetlone klisze wraz ze stykówkami do obróbki cenzuralnej”. Część z nich szczęśliwie ocalała dzięki archiwistom, niektóre jednak przepadły. Tak się stało ze zdjęciem wyraźnie niedysponowanego
sekretarza generalnego KC KPZR Leonida Breżniewa, który na zjeździe bratniej polskiej partii w Warszawie, gdy cała sala na stojąco śpiewała „Jeszcze Polska nie zginęła” (inna wersja mówi o „Międzynarodówce”), z mównicy dyrygował tym specyficznym chórem. Jan Morek – czytamy – nie stracił głowy i zrobił całą kliszę, 36 zdjęć sowieckiego genseka dyrygującego polskimi komunistami. Musiał jednak kliszę oddać i zdjęcia przepadły.