Reklama
Rozwiń
Reklama

Anioły czy diabły?

Pamięci Tadzia Łomnickiego

Publikacja: 02.04.2010 23:15

Tadeusz Łomnicki w garderobie Teatru Współczesnego

Tadeusz Łomnicki w garderobie Teatru Współczesnego

Foto: narodowe archiwum cyfrowe

Tytuł jest nawiązaniem do sztuki Wiktora Szenderowicza granej w Teatrze Współczesnym. Teatrze, który wrósł w krajobraz Warszawy, jak na przykład cukiernia Bliklego.

Współczesny przeżył ostatnie półwiecze ze wszystkimi przeszkodami: okserami, rowami z wodą, szlabanami itd. przede wszystkim dzięki zaletom jego założyciela i długoletniego dyrektora Erwina Axera. I ja przeżyłem tam blisko 20 lat, uczestnicząc we wszystkim sukcesach – i plamach – tej sceny. Różne też mam wspomnienia. Na przykład nie zapomnę chwili, kiedy wchodzę na scenę i widzę przed sobą w pierwszym rzędzie wszystkie portrety: Bierut, Rokossowski, Cyrankiewicz. Zaszczycili pamflet Zegadłowicza „Domek z kart”. Był to rok 1953.

Artyści Współczesnego to była wtedy liga mistrzów. Największą gwiazdą był niewątpliwie Tadzio Łomnicki – najlepszy aktor drugiej połowy XX wieku. Pomimo wielu dziwactw lubiłem go. To jedyny aktor, z którym mogłem rozmawiać o teatrze. Wiedział o nim wszystko. Naprawdę WIELKI aktor. „Wielki” – słowo zużyte, którym określa się teraz byle celebrytę.

To był pomnik. Wystarczy wspomnieć choćby „Artura Ui” – superkreacja, choć w czasie prób bywało różnie. Kiedy reżyser zapytał Tadzia: „Ty to tak chcesz grać?”, otrzymał zwięzłą odpowiedź: „Pierdol się”. Rola wywołała entuzjazm nie tylko w Warszawie, Tadziu miał sukces także na gościnnych występach w Leningradzie.

Druga taka perełka to Łatka w „Dożywociu”. Obserwowałem go z odległości pół metra jako Birbancki. Grał wszystkich swoich wielkich poprzedników – Żółkowskiego, Rapackiego, Panczykowskiego – i siebie. Był genialny. W Londynie oszołomił krytykę i publiczność. Natychmiast dostał kilka propozycji filmowych, ale… No właśnie – język – dla niego bariera nie do przeskoczenia.

Reklama
Reklama

Byłem świadkiem jednej próby: lądujemy w Montrealu, bagażowy zabiera mu walizkę. Tadzio protestuje – po rosyjsku!

– Tadziu – mówię – przecież on nic nie rozumie.

– Co ty – odpowiada – jestem za granicą, mówię po cudzoziemsku, musi zrozumieć.

Niestety, mimo potęgi Związku Radzieckiego ani bagażowi, ani producenci nie mówili po rosyjsku.

A jego role „osobiste” – „Ja, Feuerbach”, „Komediant”? Wspaniałe. Był genialny szczególnie tam, gdzie tragedia mieszała się z farsą. Dlatego, powiem rzecz straszną: lepiej, że Leara zagrał tylko na próbie. W 1992 r. Teatr Nowy w Poznaniu stał się jego domem na zawsze. Dziesięć lat później stał się także sceną jego imienia. Czy naprawdę ostatnie słowa, które nam zostawił, były kwestiami z Shakespeare’a: „Więc jakieś życie świta przede mną/ Dalej, łapmy je, pędźmy za nim, biegiem, biegiem”? Jeśli tak było – Tadziu za wcześnie skończył swoją zmianę w tej sztafecie życia. Gdybym potrafił przejąć od niego pałeczkę, chciałbym zrobić chociaż jeszcze jedno okrążenie…

Wrócę do tytułu. Bliżej mu było do diabła. Znacznie bliżej.

Plus Minus
„Rzeźbię w słowach. Pisma o życiu i książkach”: Lewa ręka literatury
Plus Minus
„Minuta ciszy. Sezon 2”: Pogrzebowe machinacje
Plus Minus
„Nie zabij nikogo. Z notatnika instruktora jazdy”: Patrz w lusterka
Plus Minus
„Zgiń kochanie”: Subtelnie o koszmarze
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Dr Paweł Łokić: Co zabrałbym na bezludną wyspę
Materiał Promocyjny
W kierunku zrównoważonej przyszłości – konkretne działania
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama