Nie on jeden. W tej sprawie wydaje się panować niemal powszechna zgoda. Otóż mówi się, że dzięki Internetowi łatwiejsza stała się komunikacja, dystans między ludźmi nieporównywalnie się zmniejszył, ogólnie współcześni wiedzą więcej i szybciej niż minione pokolenia. Tylko czy z tego wynika, że owe kontakty – tak lubiane przez znawców słowo „komunikacja” – są głębsze? Czy naprawdę wiedza przeciętnego internauty o świecie jest bardziej wnikliwa? Wątpię. Przeciwnie. Mniemam raczej, że zjawisko „internetowej mentalności” przyniosło ze sobą co najmniej tyle samo zagrożeń co rzeczy pozytywnych.

Co bowiem z tego, że ludzie coraz częściej się ze sobą kontaktują, skoro tak często nie mają sobie nic istotnego do powiedzenia? Łatwość kontaktowania tak samo ułatwia rozmowę, jak wspiera ekshibicjonizm i niechlujność przekazu. To prawda, liczba informacji krążących w sieci z godziny na godzinę rośnie w geometrycznym tempie, tylko, obawiam się, poznanie, jakie dzięki nim się zyskuje, jest powierzchowne. Mam wrażenie, że stałą cechą nowej świadomości jest nieuwaga. Po prostu czyta się szybko, przebiega się wzrokiem po tytułach i zajawkach, wciąż szukając tego, co przykuje, złapie, zatrzyma. Nie ma czasu na pogłębienie, na refleksję nad przeczytanym tekstem. Dotarciu do wiedzy nie towarzyszy wewnętrzny wysiłek jej zrozumienia, przemyślenia, krytycznego zgłębienia.

Nie chcę przez to powiedzieć, że jestem wrogiem Internetu (gdzież bym śmiał!) albo że nie doceniam tych wszystkich możliwości, które stwarzają Facebook, Twitter czy inne serwisy społecznościowe. Nie wiem tylko, jak rozwiązać ten paradoks: im więcej komunikacji, tym większe niebezpieczeństwo, że w tym rozgardiaszu, nieustannym byciu z innymi zatraci się zdolność poprzestawania z samym sobą. A bez tego mówienie o subtelnej, głębokiej duchowej kulturze zdaje się pustym sloganem. Oto problem w sam raz na święta.

Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/lisicki/2010/04/02/internet-i-zwyciestwo-nieuwagi/]blog.rp.pl/lisicki[/link]