Dlaczego? Żeby nie urazić uczuć homoseksualistów, biseksualistów i transseksualistów. Po prostu, jak wyjaśniał jeden ze zwolenników nowego prawa, do świadomości dzieci nie może przedostać się nic, co mogłoby sugerować, że “naturalna rodzina - mężczyzna i kobieta z dziećmi - jest czymś normalnym lub typowym, albo że heteroseksualność jest normą”. W przypadku niezastosowania się przez wychowawców w szkołach publicznych do nowych przepisów przewidziane są surowe kary, z wyrzuceniem włącznie.
Piękny to przykład, muszę przyznać, prawdziwego postępu. Ma on polegać na tym, żeby nikogo nie wyróżniać i nie oceniać. Pełna równość wszelkich zachowań. Chociaż, zaraz, zaraz, czy aby na pewno równość? Dlaczego podobnej ochrony prawnej nie zapewniono heteroseksualnej większości, którą przecież też mogą obrażać “alternatywne mniejszości”. Skoro nic nie jest normą, to dlaczego ma być normą to, że zachowania mniejszej liczby jednostek należy chronić przed zachowaniami większej? Dlaczego słowo “mama” razi a słowo “gej” nie? A może należałoby pójść dalej i zakazać reklam z heteroseksualnymi parami, filmów, książek?
Ale zmiany prawa, obawiam się, nie wystarczą. Ludzie powinni przestać być tym, kim są obecnie i przemienić się w męsko-żeńskie-obojnacze hybrydy pozbawione rodziców i dzieci. Jeśli nie zastąpimy zaimków osobowych jednym słusznym “ono” i nie usuniemy śladów płciowości zawsze ktoś będzie się czuł urażony. Oto wyzwanie dla nowych utopistów.