Miał 21 lat, gdy aresztowany i zagrożony zsyłką na Sołówki, zbiegł eskorcie w Kijowie i nielegalnie przekroczył granicę na Zbruczu. Policjanci wzięli go za sowieckiego szpiega. Mówił po rosyjsku, języka polskiego prawie nie znał. Po latach okazał się mistrzem prozy polskiej.Powtarzał, że największym skarbem pisarza jest jego biografia. Młodych adeptów pióra pouczał: „Najpierw samemu trzeba coś przeżyć, aby potem móc to opisać“.
Sam zadebiutował w 1948 roku – „Chłopcem z Salskich Stepów“, który miał 24(!) edycje. Dlaczego z tej książki nie powstał serial dla młodzieży, który w przedbiegach zakasowałby idiotycznych „Czterech pancernych i psa“, wiedzą tylko dawni telewizyjni politrucy.
„Chłopiec z Salskich Stepów“ – jedna z najpiękniejszych w naszej literaturze książek o tym, jak dobro zwycięża zło i jak silny może być człowiek wierzący w to, co jasne, czyste i szlachetne – narodził się z opowieści obozowych, z piekła kacetów, przez które przeszedł Igor Newerly: Majdanka, Oświęcimia, Oranienburga, Bergen Belsen. Wyzwolony przez Kanadyjczyków 15 kwietnia 1945 roku ważył trzydzieści osiem kilo. Był klasycznym „muzułmanem“. Z obozów koncentracyjnych – konstatował krótko – wyniósł „pewną niekalibrowaną wiedzę o człowieku i współczesności“.
Od dziesiątego roku życia był inwalidą: miał amputowaną nogę powyżej kolana. Maskował to kalectwo. Już przed wojną uprawiał kajakarstwo, później pasjonował się myślistwem, ciężko pracował w warsztacie stolarskim, udowadniając sobie i innym, że jest pełnosprawnym, silnym mężczyzną. Nie używał laski, nie mówiąc o kulach.
– Pamiętam, jak na polowaniu złamała się ojcu proteza i z wiszącą nogą jechał na wozie – wspomina syn pisarza, też człowiek pióra, Jarosław Abramow-Newerly. – Kiedy z uśmiechem dalej polował, nawet ja musiałem sobie tłumaczyć, że przecież to złamana sztuczna noga i nic go nie boli, tak mi zasugerował, że jest prawdziwa. Z tą nogą przewędrował cztery obozy koncentracyjne, w tym ewakuację Oświęcimia w 1944 roku. W tym słynnym marszu śmierci padło po drodze wielu więźniów o zdrowych nogach. Nie wiem, jak ojciec z tą ciężką, skórzaną protezą przebył ten morderczy marsz. Mówił, że czuł na karku oddech młodego chłopca z Hitlerjugend, który palił się, by na nim wypróbować swój nowy pistolet: „Zacisnąłem zęby, synu, i powtarzałem sobie: „Nie dam ci tej satysfakcji, gówniarzu“, i modliłem się, by proteza od doktora Kuglera wytrzymała, bo jak nawali, to koniec“.