Futbolowe plantacje niewolników w Afryce

W szkółkach futbolowych w Afryce hoduje się nawet kilkuletnie dzieci w celu sprzedaży do klubów w Europie. Godzą się na to ich rodzice, a właściciele klubów i agenci piłkarscy liczą zyski

Aktualizacja: 03.11.2007 20:45 Publikacja: 03.11.2007 00:15

Futbolowe plantacje niewolników w Afryce

Foto: Reuters

Przyjechałem do Francji, gdy miałem 14 lat. Jak wszyscy młodzi Afrykańczycy nie miałem papierów ani żadnych środków do życia. Grałem przez chwilę w Awinionie, a potem pojechałem do siostry do Paryża. Ponieważ nie miałem dokumentów, nie mogłem iść do szkoły ani grać w klubie. Nic nie mogłem robić, więc całymi dniami siedziałem w domu. Pewnego dnia postanowiłem wrócić do Kamerunu. A kilka miesięcy potem, po przejściu testów we francuskim klubie Le Havre, znalazłem się – z papierami i kontraktem w kieszeni – w Realu Madryt”.

Nawet jeśli zdecydowana większość sprowadzonych piłkarzy nigdy nie zagra w klubie – inwestycje w nich mogą przynieść krociowe zyski

To raczej mało znana karta w biografii trzykrotnego piłkarza roku Afryki, napastnika Barcelony Samuela Eto. Eto ujawnił ten epizod sprzed kilkunastu lat w zeszłorocznym wywiadzie dla „Le Monde” przy okazji debaty na temat tysięcy Afrykańczyków, którzy co roku trafiają do Europy, marząc o zawodowej karierze piłkarskiej. Samuelowi Eto się udało, jednak na każdego Eto, Didiera Drogbę z Wybrzeża Kości Słoniowej czy Michaela Essiena z Ghany przypadają tysiące bezdomnych nielegalnych imigrantów i ofiar własnych marzeń o karierze w Europie.

Brytyjska gazeta „The Observer” ujawniła niedawno działalność sieci piłkarskich szkół dla dzieci na Wybrzeżu Kości Słoniowej kierowanych przez libańskich biznesmenów. Libańczycy, obok Hindusów, od lat dominują w afrykańskim biznesie, jednak do niedawna ich działalność kojarzono głównie z turystyką i handlem diamentami albo drewnem.

Tym razem również chodzi o handel – żywym towarem.

Szkoły, skoncentrowane głównie w Abidżanie, skupiają setki dzieci, których rodzice płacą za treningi oraz godzą się na odstąpienie połowy sumy ewentualnego kontraktu w Europie, na Bliskim Wschodzie lub w Azji. Kontrakt teoretycznie mają załatwić właściciele szkół lub wynajęci przez nich agenci. W praktyce otrzymują go tylko nieliczni. Zdecydowana większość marzycieli o karierze Eto, Drogby i Essiena kończy na francuskim bruku, a czasem w marokańskich przytułkach. W wielu wypadkach ani piłkarze, ani rodzice nie widzą również żadnych pieniędzy z kontraktu, bo do jego podpisania zwykle nie dochodzi.

Wybrzeże Kości Słoniowej, Ghana, Kamerun, Nigeria, krótko mówiąc, najlepsze piłkarskie kraje Afryki, są głównym łupem nieuczciwych agentów. Technicznie proceder wygląda następująco: agent zwraca się do rodziców utalentowanego młodego piłkarza, czasem w wieku nawet 10 – 11 lat, o 3 – 4 tysiące euro, które mają służyć do opłacenia kosztów biletu do Europy i wizy. Rodzice, przekonani, że przed ich dzieckiem rysuje się życiowa szansa, zapożyczają się i przekazują pieniądze agentowi. Pół biedy, gdy złodziej po prostu okradnie rodzinę i nigdy więcej się nie pojawi. Gorzej, gdy kilkunastoletnie dzieci rzeczywiście wsiadają do samolotu i lądują w miejscach, w których nie czeka na nich żaden klub ani kontrakt.

Według organizacji Culture Foot Solidaire, powołanej do zwalczania nielegalnego handlu młodymi piłkarzami i pomocy jego ofiarom, co roku kilka tysięcy Afrykańczyków przyjeżdża do Europy zwabionych przez nieuczciwych agentów. Większość z nich trafia do Francji i Belgii. Według danych organizacji w samym regionie Paryża 600 Afrykańczyków nie ma się gdzie podziać, po tym jak kluby wskazane przez agentów w ogóle nie chciały z nimi rozmawiać. Część z nich to piłkarze, którzy trafili do klubów, ale nie zdołali odnowić kontraktu po kilku miesiącach próby. 98 procent z tej grupy przebywa we Francji nielegalnie, 70 procent to dzieci poniżej 18. roku życia. – Sprzedaż tych dzieci do Europy to nowa forma handlu niewolnikami – uważa Jean-Claude Mbvoumin, były reprezentacyjny piłkarz Kamerunu, który przed sześciu laty utworzył Culture Foot Solidaire.

Organizacje pomocy dla afrykańskich piłkarzy lądujących bez kontraktu i środków do życia działają także na Bliskim Wschodzie, np. w Dubaju. Mieszkający tam od dawna Brytyjczyk David Callow założył nawet klub Dubai Diamods, w którego kadrze znajdują się głównie młodzi piłkarze oszukani przez agentów. Callow wyciąga ich z obozów dla imigrantów, do których nieuchronnie trafiają i pozwala kontynuować karierę. Niektórzy gracze Dubai Diamonds rzeczywiście przechodzą do klubów europejskich.

Handel nie byłby oczywiście możliwy, gdyby w Europie nie było popytu na afrykańskich piłkarzy, a oni sami nie żyli w świecie złudzeń. Jednym z najbardziej trwałych przekonań Afrykańczyków jest wiara, że wszyscy w Europie są bogaci i wystarczy tylko przedostać się na kontynent, by czerpać z tego bogactwa. Dodatkowo wielu Afrykańczyków uważa, że w Europie nie umieją grać w piłkę, a prawdziwy talent w tej dziedzinie mają tylko czarni.

Ani jedna, ani druga opinia nie ma podstaw, choć przekonanie o nadzwyczajnych talentach piłkarskich Afrykańczyków jest do pewnego stopnia słuszne i podtrzymują je sami Europejczycy. Przykładowo w sezonie 2004/2005 pierwszoligowy klub belgijski Beveren grał wiele meczów z 11 obcokrajowcami w składzie, w tym dziesięcioma z Wybrzeża Kości Słoniowej. Tego typu historie wywołują u Afrykańczyków niebezpieczne złudzenie, że w Europie wszyscy na nich czekają i nie marzą o niczym innym jak tylko o wzbogaceniu składów swoich klubów piłkarskich talentami z Afryki.

Belgia – w związku ze stosunkowo luźnym prawem imigracyjnym i niskimi zarobkami oferowanymi piłkarzom – jest zresztą jednym z głównych miejsc docelowych afrykańskich piłkarzy i głównym polem działania nieuczciwych agentów. W Belgii zarejestrowanych jest 30 legalnych pośredników, ale – jak ujawnił w 2005 r. tamtejszy senator Jean Marie Dedecker – 170 agentów działa nielegalnie. Częstą praktyką jest np. zawyżanie przez nich wieku piłkarzy, co nie jest trudne, bo w większości krajów czarnej Afryki nie ma dowodów tożsamości, a sami zainteresowani często nie znają dokładnej daty swoich urodzin. Dedecker opisał 442 przypadki nielegalnego importu piłkarzy z Afryki. Większość z nich pochodziła ze szkół piłkarskich, takich jak ta z Abidżanu, które utrzymują mniej lub bardziej oficjalne związki z klubami europejskimi. Swoje „plantacje piłkarskie” – jak nazywają się tego typu szkółki w futbolowym slangu – mają np. Ajax Amsterdam czy francuska Bastia. Kluby z krajów, w których obowiązują surowsze przepisy imigracyjne i wyższe pensje, zawierają porozumienia z klubami belgijskimi, gdzie afrykańskie talenty „hodowane” są do osiągnięcia wieku pozwalającego przeprowadzić legalny transfer. Np. angielski Manchester United ma stałą umowę na dostarczanie graczy z klubem Royal Antwerp. Piłkarze afrykańscy przybywający do Wielkiej Brytanii są dodatkowo chronieni przepisem umożliwiającym transfer wyłącznie zawodnikom, którzy regularnie występują w swoich narodowych reprezentacjach.

FIFA formalnie walczy z praktyką handlowania młodocianymi piłkarzami afrykańskimi. Od 2001 r. obowiązuje przepis zakazujący transferów piłkarzy poniżej 18. roku życia, chyba że ich rodzice przenoszą się do Europy w celach niezwiązanych z karierą syna. Jednak w praktyce przepis ten trudno wyegzekwować, bo zainteresowane kluby twierdzą, że występujący u nich Afrykańczycy grają amatorsko, a ich głównym zajęciem w Europie jest nauka. W ten sposób tłumaczył się na przykład duński klub FC Midtjylland jawnie łamiący zakaz sprowadzania piłkarzy poniżej 18. roku życia. Wszyscy niepełnoletni Afrykańczycy z tego klubu uczęszczają do lokalnych szkół, a na napomnienia FIFA władze klubu odpowiadają, że FC Midtjylland opiekuje się nimi gratis, piłkarze zaś grają za darmo.Duński przykład pokazuje, w jaki sposób funkcjonuje system tego współczesnego niewolnictwa, jak nazywa handel nieletnimi piłkarzami z Afryki szwajcarski naukowiec Raffaelle Poli z Międzynarodowego Ośrodka Nauk Sportowych w Neuchatel. Według niego zbyt łatwo obarcza się całą winą za ten proceder nieuczciwych agentów, podczas gdy w rzeczywistości uczestniczy w nim cały łańcuch osób: od rodziców, którzy pozbywają się dzieci w naiwnej wierze osiągnięcia fortuny, przez członków diaspory afrykańskiej w Europie, którzy pomagają organizować transporty piłkarzy, tzw. skautów, czyli łowców talentów zatrudnianych w Afryce przez kluby europejskie, do samych właścicieli i menedżerów klubów, którzy po prostu traktują Afrykę jako miejsce outsourcingu w dziedzinie produkcji piłkarzy.

Inwestycje w trening dzieci w Afryce są oczywiście tańsze niż wychowywanie piłkarzy w Europie i nawet przy założeniu, że zdecydowana większość afrykańskich piłkarzy nigdy nie zagra w klubie, mogą przynieść krociowe zyski.

Nawet jeden dobrze „zagospodarowany” talent może się okazać kopalnią złota dla klubu i agentów. Na przykład za jednego z najlepszych piłkarzy świata Ghańczyka Michaela Essiena londyńska Chelsea zapłaciła w 2004 r. francuskiemu klubowi Olympique Lyon 36 milionów euro. Kilka lat wcześniej Lyon zapłacił za Essiena korsykańskiej Bastii 8 milionów euro, a jeszcze wcześniej Bastia zapłaciła za niego ghańskiemu klubowi Liberty Accra zaledwie 50 tysięcy euro. Jeden z nigeryjskich talentów sprowadzonych przed kilku laty do FC Midtjylland Agidun Salami ma dziś 18 lat i interesują się nim włoska Reggina, Chelsea i Manchester United. Klub chce za niego 15 milionów duńskich koron. Jeśli jednak Salami zostanie sprzedany, duński klub otrzyma tylko 50 procent sumy; reszta zostanie rozdzielona między firmę FCM Ghana Invest zajmującą się dostarczaniem talentów z Afryki do klubu i agenta piłkarza.

Najsmutniejsza w całej tej sprawie jest jej nieuchronność. W zasadzie wszyscy wiedzą, że system handlowania młodymi afrykańskimi piłkarzami jest sprzeczny z prawem i szkodliwy dla samych Afrykańczyków, jednak co roku kolejne tabuny młodych graczy ustawiają się w kolejce po obietnice kariery w Europie. Europejskie kluby i agenci nie muszą się wysilać, by znaleźć chętnych.

Futbol w Afryce, zwłaszcza w krajach, które odnoszą sukcesy w tej dziedzinie, traktowany jest jak rozrywka połączona z religią – na mecze, nawet międzydzielnicowe, przychodzi po kilka tysięcy ludzi spragnionych futbolu.

Jedynym sensownym rozwiązaniem byłoby rzeczywiste sprofesjonalizowanie piłki nożnej w Afryce, stworzenie sprawnego systemu rozgrywek ligowych, zmodernizowanie infrastruktury, szkolenie dzieci niekoniecznie w celu sprzedania ich do Europy i – w konsekwencji – opłacanie piłkarzy na poziomie gwarantującym im godziwe życie w Afryce. Tego typu próby podejmowane są w niektórych krajach, np. w Senegalu i Mali. Również Republika Południowej Afryki i kraje Afryki północnej to przykłady miejsc, gdzie zawodowi piłkarze mogą normalnie pracować. Jednak w większości krajów Afryki traktowani są jak kiedyś diamenty, złoto, kość słoniowa i niewolnicy – towar na sprzedaż. Najgorsze, że wielu z nich samych tak o sobie myśli.

Przyjechałem do Francji, gdy miałem 14 lat. Jak wszyscy młodzi Afrykańczycy nie miałem papierów ani żadnych środków do życia. Grałem przez chwilę w Awinionie, a potem pojechałem do siostry do Paryża. Ponieważ nie miałem dokumentów, nie mogłem iść do szkoły ani grać w klubie. Nic nie mogłem robić, więc całymi dniami siedziałem w domu. Pewnego dnia postanowiłem wrócić do Kamerunu. A kilka miesięcy potem, po przejściu testów we francuskim klubie Le Havre, znalazłem się – z papierami i kontraktem w kieszeni – w Realu Madryt”.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Kataryna: Minister panuje, ale nie rządzi
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Niech żyje sigma!
Plus Minus
Jan Bończa-Szabłowski: Tym bardziej żal…
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Syria. Przyjdzie po nocy dzień
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Jan Maciejewski: …ale boicie się zapytać