Czy sposób, w jaki się przedstawia historię, powinien być uzależniony od danej chwili i koniunktury, w której się o niej pisze? Chyba przepływ czasu nie powinien wpływać na spojrzenie historyka w przeszłość? Przecież chodzi tu o fakty, o niezmienną rzeczywistość...
Przymierzając się po 20 latach do nowego wydania mojej syntezy historii Polski „Własna droga”, przeczytałem ją od początku do końca. Z ulgą stwierdziłem, że książka zdaje egzamin pod względem stylu, że jest (nie chcę się chwalić) kompetentnym ujęciem tysiącletniej historii naszego kraju, i że nie zawiera żadnych poważniejszych błędów. Muszę jednak uznać, że gdybym ją miał napisać dziś, trochę inaczej bym przedstawił dzieje naszego narodu. Czy to oznacza, że moje poprzednie spojrzenie było mylne? Bynajmniej, tylko czasy się zmieniły.
Książka była, oczywiście, pisana dla cudzoziemców. Wtedy Polska nie była graczem na scenie międzynarodowej, więc przeciętny Anglik, Francuz czy Amerykanin nie zdawał sobie sprawy, że taki kraj w ogóle istnieje. A jeżeli zdawał, to nic o nim nie wiedział, nawet nie miał w pamięci żadnego obrazka typu Big Ben, wieża Eiffla itp., a cóż dopiero wiedzy o jego historii.
Dlatego pisząc wtedy historię Polski, musiałem ciągle podkreślać istnienie państwa przez wykazanie więzi z innymi, bardziej znajomymi, przypominać pozycję geograficzną, kojarzyć wydarzenia u nas z odpowiednikami za granicą, nie komplikować niepotrzebnie opowieści i nie płoszyć licznymi nazwiskami, no i wprowadzać anegdoty, które by utkwiły w pamięci czytelnika.
Przez 20 lat dużo się zmieniło w światopoglądzie tych samych cudzoziemców. Po pierwsze, uświadomili sobie, że ich własne kraje już nie są imperialnymi mocarstwami, więc nie mogą patrzeć z góry na resztę świata. Po drugie, Polska zaczęła figurować na scenie międzynarodowej. Nawet jeśli cudzoziemcy nie potrafią znaleźć jej na mapie, wiedzą, że jest. A dzięki tanim lotom znajomość geografii jest niepotrzebna do poznania kraju czy przynajmniej knajp krakowskich.