W 1931 roku w Monachium spłonął sławny Szklany Pałac. Ogień pochłonął wtedy wraz z gmachem wielką kolekcję obrazów niemieckich romantyków. Rozpisano konkurs na nowy gmach i w 1933 roku nie kto inny, jak Adolf Hitler, który właśnie doszedł do władzy, wybrał dla zaprojektowanego przez Paula Ludwiga Troosta Domu Sztuki Niemieckiej lokalizację przy Prinzregentstrasse. Uczestniczył też w kładzeniu kamienia węgielnego. Przy pierwszym uderzeniu młotek w ręku Führera pękł.
W zeszłym tygodniu w tym właśnie gigantycznym budynku, wręcz modelowym dla architektury ery nazizmu, otworzono wystawę „»Próba sił« – w 200-lecie istnienia monachijskiej Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych”. O złowrogim, brunatnym epizodzie w dziejach tej znakomitej na przełomie XIX i XX stulecia placówki artystycznej przypominało popiersie z brązu autorstwa zmarłego w 1968 roku w Monachium Bernharda Bleekera. Popiersie Adolfa Hitlera. W latach rządów Führera w Haus der Kunst organizowano coroczne ekspozycje „Grosse Deutsche Kunstausstellung”. I tutaj miała swój początek pamiętna ekspozycja „Entartete Kunst”, która prezentowała tzw. sztukę zdegenerowaną i objechała wszystkie większe miasta III Rzeszy.
Stojąc przed gigantycznym szeregiem doryckich kolumn u wejścia do Haus der Kunst, trudno nie myśleć o tamtych latach, gdy piękne Monachium, gdzie wszystko jest „gemütlich” (przytulne), pełniło rolę stolicy ruchu, ideologicznego i kulturalnego centrum hitlerowskich Niemiec. Choć już wtedy przeciwnicy naziarchitektury jakże trafnie ochrzcili kolumnadę Domu Sztuki „aleją białej kiełbasy”.
Monachijska wystawa – co zresztą oczywiste – eksponuje inny czas w dziejach sztuki i historii tamtejszej Kunstakademie. A była to szkoła, z którą przez dłuższy lub krótszy okres związana była niemal cała czołówka polskich malarzy połowy XIX wieku. W sumie, jak ustaliła Halina Stępień na podstawie ksiąg Königliche Akademie der Bildenden Künste, w latach 1830 – 1914 studiowało tam 300 polskich malarzy, a przez Monachium przewinęło się ich, bo część uczyła się w pracowniach prywatnych, 500.
W swej trzytomowej pracy o artystach polskich w środowisku monachijskim Halina Stępień udowodniła, że niezależnie od dalszych, indywidualnych losów malarzy nie byli to emigranci. Po naukę do stolicy Bawarii przybywali z Polski twórcy młodzi, ale nie malarskie żółtodzioby. Przyjeżdżali już ukształtowani: spod skrzydeł Matejki albo Gersona. Niezależnie od tego, jak oceniamy późnego Jana Matejkę i jego spory z wybitnym uczniem, jakim był Jacek Malczewski, czy opozycję wobec matejkowskiego historyzmu prezentowaną przez Stanisława Witkiewicza, który powiadał, że nieważne, czy obraz przedstawia Kaśkę zbierającą rzepę, czy Zamoyskiego pod Byczyną, gdyż w malarstwie ważne jest nie „co”, lecz „jak”, twórca „Hołdu pruskiego” był świadomy zmian zachodzących w świecie i rozumiał, że jego uczniowie uprawiać będą inną sztukę. Przestrzegał ich tylko, by „nie zaciągali z obcego”, przy czym chodziło mu nie tyle o twórczość, o mentalność.