Mówi się, że z powodu krachu na rynkach finansowych pracę w bankach tylko w tym roku może stracić powyżej 100 tysięcy ludzi. To liczba ogromna, tak samo jak biliony dolarów wrzucane jako koło ratunkowe na rynek finansowy. Tak ogromna, że aż nierealna.
Staje się realna wówczas, kiedy okazuje się, że dotyczy konkretnych ludzi z armii młodych, doskonale wykształconych fachowców, których jeszcze kilkanaście miesięcy temu banki dosłownie sobie wyrywały. Teraz obowiązuje zasada „ostatni przyjęty, pierwszy do zwolnienia” i nie ma znaczenia, że jakiś ekspert został podkupiony za ogromne pieniądze od konkurencji i rezygnował z pewnego miejsca pracy. Naturalnie o ile w świecie bankowości dzisiaj cokolwiek jest pewne.
Na zdjęciach ilustrujących informacje o kryzysie widać setki młodych, dobrze ubranych ludzi z pudłami, w których wynoszą swój dobytek z dawnych miejsc pracy. Bankierzy są zastraszeni. Nawet ci, którzy nie stracili pracy, wcale nie są pewni, że różowego paska nie dostaną przed końcem roku. – Tak naprawdę nie wiadomo, co z nami będzie – mówi jeden z bankierów JP Morgan, który szybką reakcją na kłopoty jeszcze wiosną tego roku uratował swoją pozycję. – Rok temu, kiedy kryzys kredytowy dopiero się zaczynał, wiedzieliśmy, że dostaniemy przyzwoite premie. Teraz nikt nic nie wie, poza tym, że będą się działy straszne rzeczy.
W 2007 londyńskie premie osiągnęły wysokość ponad 13 mld funtów. W Nowym Jorku takich informacji się nie podaje, bo naruszają prywatność bankowej elity.
Można się dowiedzieć jedynie, ile zarabiają prezesi, bo tego wymaga giełda. Richard S. Fuld, prezes upadłego Lehman Brothers, zgarnął 40 mln dol. Na konto Johna J. Macka prezesa Morgan Stanley, który w popłochu szukał inwestora jeszcze kilka dni temu, wpłynęło w ub.r. 1,6 mln dol. John A. Thain, prezes Merrill Lyncha, który zdołał schronić się pod skrzydła Bank of America, wzbogacił swoje konto o 17,3 mln dol. Wszystkich przebił jednak prezes Goldmana Sachsa Llyod C. Blankfein, który zarobił 70,3 mln. Takich zarobków już w Stanach Zjednoczonych nie będzie, obiecują to obydwaj kandydaci: i John McCain, i Barack Obama.