Dzieje jednego donosu

Historia Wolfganga Bienasa zaczyna się w 1968 roku. Wówczas 64-letni dziś mechanik był przekonanym komunistą i członkiem Niemieckiej Socjalistycznej Partii Jedności (SED). Wszystko się zmieniło, gdy zobaczył w telewizji relację z Praskiej Wiosny

Aktualizacja: 27.09.2008 08:51 Publikacja: 27.09.2008 03:07

Dzieje jednego donosu

Foto: Rzeczpospolita

– Ja, który wierzyłem w ten system, wierzyłem w słuszność realnego socjalizmu, nagle zrozumiałem, że to wszystko jest kłamstwem. Że kraj, w którym żyję, jest pod sowiecką okupacją. Że rządzą nim zdrajcy i zbrodniarze. Zacząłem myśleć o ucieczce – opowiada.

Po ratyfikacji przez władze NRD międzynarodowego paktu praw obywatelskich ONZ na początku 1972 roku, który gwarantował prawo do swobodnego poruszania się i wyboru miejsca zamieszkania, zaczął pisać podania o paszport. – Wszystkie zostały odrzucone. Wiedziałem, że jeśli chcę się stąd wydostać, będę musiał znaleźć inne rozwiązanie – wzdycha. W grudniu 1972 roku podejmuje pierwszą próbę ucieczki przez zieloną granicę w Górach Harzu na granicy Saksonii-Anhalt i Dolnej Saksonii. Kilka kilometrów od domu, w którym mieszkał z rodzicami i siostrą. – Wiedziałem, że to ryzykowne. Istniały trzy zagrożenia: że wdepnę na minę, zastrzelą mnie lub trafię do więzienia. Ale kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa – w jego głosie brzmi smutek. Była noc, kiedy próbował się przedrzeć przez granicę. Złapali go. – Zawieźli mnie do aresztu śledczego w Halberstadt. Tam mnie przesłuchali. Dokąd chciałem uciekać? Czy nie wiem, że to zdrada ojczyzny? Stanąłem przed sądem. Zostałem skazany na dziesięć miesięcy więzienia – ciągnie. Odsiedział tylko połowę. W ramach amnestii z aresztu trafił prosto na wieś w Brandenburgii, na prace przymusowe. – Chodziłem w kaloszach po polu i zbierałem ziemniaki. Nie wolno mi było wrócić do rodzinnego domu. Zbyt blisko granicy. Nie wolno mi było pracować w moim zawodzie. Wciąż myślałem o ucieczce – opowiada.

Był wtedy żonaty i miał dwuletnią córkę. Żona natychmiast złożyła podanie o rozwód. Zabroniła mu kontaktów z dzieckiem. Agenci Stasi nachodzili jego rodziców. – Terroryzowali moją rodzinę. W NRD nie tylko próba ucieczki była przestępstwem, ale także pomoc w ucieczce oraz zaniechanie zawiadomienia władz o tym, że ktoś zamierza uciec. Grozili rodzicom więzieniem. Nienawiść we mnie wciąż rosła – wspomina z goryczą.

Na początku grudnia 1973 roku podjął kolejną próbę ucieczki na Zachód. Tym razem przez granicę czesko-austriacką. – Znów mnie złapali. Zrobili mi proces, taki pokazowy. Patrzcie, oto zdrajca naszej socjalistycznej republiki! Dostałem trzy lata i dziewięć miesięcy. W najgorszym więzieniu NRD, w Cottbus w Brandenburgii. Odsiedziałem cały wyrok. W celi pięć metrów na sześć. Było nas 30 w tej brudnej śmierdzącej komórce. Pracowaliśmy ciężko od rana do wieczora. Wtedy już o niczym innym nie myślałem, tylko o ucieczce.

We wrześniu 1977 roku, po wyjściu z więzienia, mimo iż ma zakaz zbliżania się do granic NRD ucieka do Polski. – Dla nas Polska była wolnym krajem. Myślałem, że stamtąd łatwiej będzie mi się dostać na Zachód. Okazało się, że byłem w błędzie – w jego głosie brzmi sarkazm.

Przez pięć miesięcy przemieszczał się po terenie kraju. Był w Tatrach i nad morzem. Wszędzie sprawdzał możliwości ucieczki do tej lepszej, wolnej części Europy. Z tymczasowym paszportem NRD w kieszeni i małą walizką. – Po wyjściu z więzienia nie zostało mi nic. Zabrali mi nawet zdjęcia rodzinne – mówi. Unikał miast, wolał szukać schronienia na wsi. Spotkanych po drodze Polaków prosił o pomoc. Pomagali mu. Dawali jedzenie, pieniądze i ubranie. – Ludzie byli życzliwi. Nie znaczy to, że wszystkim ufałem, ale jaki miałem wybór? Nie znałem języka, nie miałem dachu nad głową ani pieniędzy. Musiałem się zdać na zupełnie obcych ludzi – utrzymuje.

Po nieudanej próbie ucieczki promem z Gdańska do Szwecji na Mazurach trafia na luterańskiego pastora Janusza Jaguckiego. – Zwróciłem się do niego, bo jak każdy człowiek Kościoła budził we mnie zaufanie. Może i w przeszłości byłem komunistą, ale nigdy nie przestałem wierzyć w Boga. W Polsce często zwracałem się do duchownych, zarówno ewangelickich, jak i katolickich, bo myślałem, może naiwnie, że rozumieją moją sytuację lepiej niż ktoś inny i czują podobnie jak ja niechęć do komunizmu. – przekonuje. Jagucki miał mu pomóc w znalezieniu pracy i schronienia u jednego z pobliskich chłopów. – Pamiętam naszą rozmowę jak przez mgłę. Wylegitymował mnie. Zdziwiło mnie to, ale pomyślałem, że pewnie obawia się, że jestem szpiegiem – śmieje się.

Z pomocy Jaguckiego jednak nie skorzystał. – Postanowiłem jechać na Węgry, a stamtąd spróbować przedostać się do Włoch. Następnego ranka wyruszyłem w drogę. W Warszawie wsiadłem do pociągu do Budapesztu. Miałem bilet i ważne dokumenty – podkreśla. Mimo to nie dojechał na miejsce. Na granicy czesko-węgierskiej celnicy wyciągnęli go z pociągu. – Byłem strasznie zdziwiony. Powiedzieli mi, że jestem poszukiwany przez władze NRD. Skąd oni wiedzieli, gdzie jestem, zastanawiałem się. Teraz wiem, że ten człowiek mnie zdradził – twierdzi.

Po krótkim pobycie w węgierskim areszcie odnalazł się z powrotem w NRD. Przesłuchiwali go oficerowie Stasi. – Powiedzieli mi, że cały czas wiedzieli, gdzie jestem. Nie pytałem skąd. Chcieli wiedzieć, gdzie w Polsce byłem i z kim rozmawiałem. Nic im nie powiedziałem. Do pobytów w więzieniu byłem już przyzwyczajony. Co więcej mogli mi zrobić? – pyta.

Skazali go na cztery lata i trzy miesiące. Warunki w Bautzen nie były lepsze niż w Cottbus. Do więźniów nie zwracano się po imieniu. – Wołali: więzień 3244! To zupełne odczłowieczenie. Za każdy drobny występek wsadzali na 21 dni do celi półtora metra na dwa. Siedziało się tam w ciemnościach. Chodziło o to, by więzień stracił orientację, nie wiedział, czy jest dzień czy noc. Byłem zupełnie sam. Mojej rodzinie nie wolno było mnie odwiedzać. To był najgorszy czas w moim życiu – wzdycha.

Jego gehenna skończyła się niespodziewanie w kwietniu 1979 roku, gdy został wykupiony przez władze RFN. Wreszcie dostał się na wymarzony Zachód. Osiedlił się w Bawarii, gdzie żyje do dziś. Do swych oprawców nie czuje już nienawiści. Pozostał tylko żal. – Chciałbym zapytać pana Jaguckiego, dlaczego mnie zdradził, choć wiedział, że czeka mnie wieloletnie więzienie. Przecież ja tylko chciałem być wolny. Nic więcej. To człowiek Kościoła, nie dręczy go sumienie? – głos mu się łamie.

Podobny żal czuje do sędziów, którzy go skazali, do pracowników więzień, którzy się nad nim znęcali, i do agentów Stasi, którzy prześladowali jego rodzinę. – Jestem dziś złamanym człowiekiem. Nie fizycznie, psychicznie. W pierwszym okresie po przyjeździe do RFN nie spałem po nocach. Koszmary prześladują mnie do dziś. Budzę się w nocy zlany potem. Boje się ciemności – przyznaje.

Musiał przedwcześnie przejść na emeryturę, nie był już w stanie pracować. – Na wiele rzeczy brakuje mi sił. Z córką mam wprawdzie z powrotem kontakt, ale straconych lat nie da się nadrobić – twierdzi. Do dziś nie jest w stanie zrozumieć tych, którzy go gnębili. – Nikt mi nie wmówi, że nie wiedzieli, że to, co robią, jest złe, że służą zbrodniczemu reżimowi. Nie wierzyli w ten cyrk, ale mimo wszystko w nim uczestniczyli – głos mu drży.

Dziś zostały mu już tylko wspomnienia i 250 euro renty dla ofiar dyktatury NRD wypłacanych przez niemiecki rząd. Do Polski chętnie by wrócił, zobaczyć miejsce, w którym się urodził – Wrocław.

– Ja, który wierzyłem w ten system, wierzyłem w słuszność realnego socjalizmu, nagle zrozumiałem, że to wszystko jest kłamstwem. Że kraj, w którym żyję, jest pod sowiecką okupacją. Że rządzą nim zdrajcy i zbrodniarze. Zacząłem myśleć o ucieczce – opowiada.

Po ratyfikacji przez władze NRD międzynarodowego paktu praw obywatelskich ONZ na początku 1972 roku, który gwarantował prawo do swobodnego poruszania się i wyboru miejsca zamieszkania, zaczął pisać podania o paszport. – Wszystkie zostały odrzucone. Wiedziałem, że jeśli chcę się stąd wydostać, będę musiał znaleźć inne rozwiązanie – wzdycha. W grudniu 1972 roku podejmuje pierwszą próbę ucieczki przez zieloną granicę w Górach Harzu na granicy Saksonii-Anhalt i Dolnej Saksonii. Kilka kilometrów od domu, w którym mieszkał z rodzicami i siostrą. – Wiedziałem, że to ryzykowne. Istniały trzy zagrożenia: że wdepnę na minę, zastrzelą mnie lub trafię do więzienia. Ale kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa – w jego głosie brzmi smutek. Była noc, kiedy próbował się przedrzeć przez granicę. Złapali go. – Zawieźli mnie do aresztu śledczego w Halberstadt. Tam mnie przesłuchali. Dokąd chciałem uciekać? Czy nie wiem, że to zdrada ojczyzny? Stanąłem przed sądem. Zostałem skazany na dziesięć miesięcy więzienia – ciągnie. Odsiedział tylko połowę. W ramach amnestii z aresztu trafił prosto na wieś w Brandenburgii, na prace przymusowe. – Chodziłem w kaloszach po polu i zbierałem ziemniaki. Nie wolno mi było wrócić do rodzinnego domu. Zbyt blisko granicy. Nie wolno mi było pracować w moim zawodzie. Wciąż myślałem o ucieczce – opowiada.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy