Dla dobra innych

„Szerzenie demokracji” przez Busha i „pomoc rozwojowa” Banku Światowego to dwie różne formy tego samego neokolonializmu.

Publikacja: 10.10.2008 06:48

Dla dobra innych

Foto: Rzeczpospolita, Janusz Kapusta Janusz Kapusta

[ul][li][link=http://blog.rp.pl/rosiak/2008/10/10/dla-dobra-innych/" "target=_blank]Skomentuj[/link][/li][/ul]

Przy okazji mojej niedawnej [link=http://www.rp.pl/artykul/190046.html" "target=_blank]rozmowy z Wojciechem Cejrowskim[/link] („Rz” 12.09.2008) okazało się, że mój rozmówca opowiada się za neokolonializmem jako metodą ratowania kontynentu afrykańskiego. Teza ta – przedstawiona przez Cejrowskiego językiem barwnym i pozbawionym politycznie poprawnych subtelności – wydała się niektórym komentatorom tak odrażająca, że uznali Cejrowskiego za ordynarnego rasistę, „Rzeczpospolitą” za gazetę jaskiniową, a jeden z kolegów zasugerował nawet, że i ja sam spieniężyłem swą ideową niewinność, z Cejrowskim się parując.

Oskarżenia, jako to często bywa w naszej debacie publicznej, niewiele wnoszą do tematu poza dobrym samopoczuciem oskarżających, a dodatkowo w tym akurat wypadku pokazują jeszcze jedną ciekawą zależność, tę mianowicie, że spór jest u nas tym bardziej zaciekły, argumenty tym bardziej ostre i pryncypialne, im mniej można na tym stracić. Ciężko reformować KRUS albo ratować stocznie, łatwiej pogawędzić o lustracji albo cywilizacji śmierci, a jeszcze łatwiej skakać sobie do gardła w rozmowie o ludziach żyjących 10 tysięcy kilometrów stąd, nie mając na dodatek pojęcia, jak ich życie wygląda. To tylko taka uwaga na marginesie.

W istocie Wojciech Cejrowski nie powiedział nic szczególnie odkrywczego, a wielu ludzi, którzy zaatakowali go, byłoby zapewne oburzonych, gdybym zaliczył ich – wspólnie z W.C. – do tego samego grona zwolenników nowej kolonizacji. Sam Cejrowski też zresztą by się zdziwił, gdyby się okazało, że wbrew swoim intencjom zamiast zbawiać świat, miesza smołę w tym samym piekielnym kotle, co jego przeciwnicy ideowi. A tak właśnie jest.

[srodtytul]Nie ma się czym chwalić[/srodtytul]

Neokolonializm, zwany również imperializmem, jest dziś niezwykle modny, z tym że występuje pod różnymi nazwami. W doktrynie Busha znany jest jako „szerzenie demokracji” i „budowanie państwowości” (nation building), w doktrynie Banku Światowego, Międzynarodowego Funduszu Walutowego czy organizacji pomocy dla krajów biednych nazywa się zwykle pomocą rozwojową lub wspieraniem nowych demokracji. Na obie te formy neokolonializmu Zachód wydaje biliony dolarów i – podobnie jak w wypadku starego, tradycyjnego kolonializmu – skutki tych działań mieszczą się w przedziale od mizernych do przerażających.

Wzrost popularności neokolonializmu jest zaskakujący, zważywszy, że jeszcze jakieś 40 lat temu prawie wszyscy na Zachodzie uważali kolonializm za coś z gruntu złego. Jednak rządy czarnych w Afryce w latach 60., 70., i 80. okazały się w większości krajów taką katastrofą, że coraz częściej pojawiały się próby wybielania kolonializmu albo – jak by powiedzieli wybielający – ukazywania jego osiągnięć w prawdziwym świetle. Próbkę takiej argumentacji dał właśnie Wojciech Cejrowski we wspomnianej rozmowie: „biały zbudował drogi, mosty, i szkoły, a czarny przyszedł i je zniszczył”.

Jeden z najwybitniejszych współczesnych historyków brytyjskich Niall Ferguson (tego autora trudno byłoby zbyć epitetem „rasista” albo „oszołom”) przedstawił osiągnięcia imperium brytyjskiego w mniej lapidarnej formie, pisząc w jego obronie 400-stronicową książkę i dorzucając kolejnych kilkaset stron w obronie nowoczesnego imperium liberalnego reprezentowanego przez Stany Zjednoczone. Brytyjczycy, jak wylicza Ferguson, dali podbitemu przez siebie światu „język angielski, system obracania ziemią, angielski i szkocki system bankowy, prawo zwyczajowe, protestantyzm, sporty zespołowe, ideę ograniczonej władzy państwowej, zgromadzenia reprezentujące obywateli, ideę wolności”. Aż dziw bierze, że komukolwiek przyszło do głowy wyzwalać się spod tych osiągnięć.

A jednak… Wbrew niewątpliwym zaletom kolonializmu to wady tego projektu zadecydowały o jego klęsce. Dawny kolonializm, podobnie jak jego współczesne odmiany, opierał się na odgórnie wymyślonym systemie, który miejscowi uznawali za obcy, niezrozumiały, wrogi i nie do przyjęcia w proponowanej formie. Np. preferowaną w większości krajów kolonialnych metodą rządzenia była władza pośrednia, tzn. system wprowadzali w życie miejscowi kacykowie wyznaczeni przez Brytyjczyków, Francuzów czy Belgów.

Nikt nie zwracał uwagi na to, że w niektórych społecznościach Afryki nie było odpowiednika władzy centralnej, a rządy kończyły się na poziomie wsi. Europejczycy narzucali jednak Afrykanom wodzów, czasem wprowadzając ich rządy do obcych sobie plemion i prowokując tym samym konflikty.

Taki sposób sprawowania władzy był nieunikniony, gdyż mieszkańcy kolonialnych metropolii sami nie mieli ochoty gnić w afrykańskim błocie albo umierać na malarię w Indiach – w 1893 roku cały skład Civil Service w Indiach liczył 898 Brytyjczyków. Rządzili oni 300 milionami ludzi na subkontynencie. W Afryce proporcje białych do czarnych były niewiele wyższe.Biali zarządcy byli najczęściej pozbawionymi kompetencji prostakami, którzy wyjeżdżali do Afryki w jednym celu – aby się wzbogacić i jak najszybciej stamtąd uciec, najlepiej obładowani bogactwami kontynentu.

Fascynujące opisy mentalności kolonizatorów można znaleźć u całej plejady brytyjskich pisarzy, m.in. u Józefa Conrada, George’a Orwella (niegdyś kolonialnego policjanta w Birmie), albo u polskiego podróżnika Kazimierza Nowaka, który przed wojną przemierzył całą Afrykę na rowerze.

„Z portów afrykańskich – pisał Nowak – zaczęły odbijać okręty wiozące bawełnę, kauczuk, oleje, złoto, cynk, cynę, miedź, platynę, diamenty, brylanty, kawę, kakao, cukier, kość słoniową, skóry zwierząt i Bóg wie jakie jeszcze skarby – wszystko, co do wywozu się nadawało. Okręty te powracały, wioząc tandetę całego świata, aby za jej pomocą odebrać te żebracze grosze, którymi opłacano ciężką pracę Murzyna. I znowu zapełnione skarbami Czarnego Lądu wracały do domu… Jeśli postawiono tu jakiś porządny dom, zbudowano jakąś drogę, to jedynie po to, by służyła białym i ich szybszemu bogaceniu się”.

Biali kolonizatorzy grabili kontynent, mordowali miejscową ludność (ocenia się, że król Belgii Leopold, który praktycznie przejął na własność Kongo, w ciągu 30 lat na przełomie XIX i XX wieku wymordował co najmniej 10 milionów ludzi), niszczyli zdecentralizowaną strukturę władzy, powołując na stanowiska wodzów i zarządców ludzi skorumpowanych, za to lojalnych oraz wyznaczyli arbitralnie granice państw w Afryce, co do dziś stanowi jedną z głównych przyczyn wojen nie tylko zresztą na kontynencie afrykańskim.

To Europejczycy wymyślili mapę świata, w której mieszały się wrogie sobie plemiona, grupy etniczne i rasowe, odmawiając prawa do samostanowienia wielkim narodom (np. Kurdom) i tworząc narody, których nigdy nie było (np. iracki). To Europejczycy zbudowali w Afryce system despotyzmu, korupcji, bestialstwa i przemocy – system, który z ogromnym sukcesem kontynuują do dziś czarni liderzy afrykańscy wyrzuceni do władzy po odzyskaniu przez kontynent niepodległości.

[srodtytul]Cejrowski i Bono za pan brat[/srodtytul]

Cejrowski, Ferguson, Bush, jak również Jeffrey Sachs, Bono, Bob Geldof i inni zwolennicy interwencji humanitarnych i cywilizacyjnych w różnych wersjach uważają, że z tej lekcji historii wynika potrzeba stworzenia nowej wersji kolonializmu, takiej, która tym razem będzie skuteczna. Przypomina to snujących się jeszcze tu i ówdzie na Zachodzie intelektualistów, którzy twierdzą, że socjalizm upadł, bo go było za mało.

Głównym argumentem i jednych, i drugich jest ich przekonanie o własnej wyższości moralnej. Wojciech Cejrowski uważa np., że biali dostali od losu prezent, którym muszą podzielić się z niżej cywilizacyjnie postawionymi ludami, a jeśli obdarowywani nie mają na to ochoty i wyrażają sprzeciw zbyt nerwowo, to „pasek i po tyłku”. Nie wiem, co prawda, czy ten obowiązek misyjny „wyższych” wobec „niższych” obowiązywać powinien w obrębie rasy białej (np. czymże są dokonania cywilizacyjne Irlandczyków wobec Anglików albo Polaków wobec Niemców? Niczym, a zatem może słusznie Anglicy i Niemcy chcieli cywilizować podlejsze kulturowo ludy?), ale pal licho.

Cejrowski wierzy, że w Afryce wszyscy czekają na jego wskazówki w sprawie zbawienia wiecznego, George Bush wierzy chyba ciągle, że Irakijczycy (jak również Irańczycy) nie marzą o niczym innym jak o liberalnej demokracji w stylu amerykańskim, a aktywiści organizacji humanitarnych są przekonani, że ludziom mieszkającym w tanzańskim buszu najbardziej do szczęścia potrzebne są prezerwatywy.

Jednak mowa o lepszych intencjach dzisiejszych kolonizatorów od tych z XIX wieku to nieporozumienie. Tamci również mieli dobre intencje, przynajmniej niektórzy – Niall Ferguson opisuje wspaniałe osiągnięcia angielskich misjonarzy i inżynierów, niewątpliwe sukcesy organizacji charytatywnych z XIX wieku, które działały z jeszcze większym zaangażowaniem i na pewno za mniejsze apanaże niż dzisiejszy establishment organizacji pomocy.

Biała kolonizacja XIX i XX wieku w istocie stanowiła ogromny postęp w stosunku do zbrodni niewolnictwa z wieków XVI – XVIII, nie mówiąc o barbarzyństwach popełnianych przez Arabów na Murzynach (i Murzynów na Murzynach) w wiekach jeszcze wcześniejszych czy brutalnych reżimach Inków albo Azteków w Ameryce Łacińskiej przed Cortezem. Brytyjczycy znieśli niewolnictwo w 1807 roku i rzeczywiście zbudowali system kolei żelaznej w Indiach i południowej Afryce.

Warto dodać, że obozy koncentracyjne wymyślone przez Brytyjczyków w czasie wojen burskich nie były przeznaczone dla czarnych, tylko dla białych Burów, którzy nie chcieli podporządkować się „humanitarnej” wersji kolonializmu proponowanej przez Brytyjczyków. Francuzi budowali kliniki i szkoły, zakładali plantacje kakao i kawy w Afryce Zachodniej, wysyłali zdolnych Afrykańczyków na studia do Paryża.

A jednak mitem jest przekonanie, że kolonie pod rządami Europejczyków dynamicznie się rozwijały. Wręcz przeciwnie – luka w rozwoju między metropoliami a państwami Afryki i subkontynentu indyjskiego podczas okresu kolonialnego od 1870 do 1950 r. regularnie rosła, a państwa dziś podziwiane jako te, które potrafiły wydobyć się z nędzy, nigdy nie były w pełni skolonizowane przez Europejczyków: Chiny, Japonia, Korea Południowa, Tajwan, Tajlandia. I jeszcze jedno: państwa, które wyszły z nędzy i osiągnęły najbardziej spektakularny sukces (np. oprócz wspomnianych Turcja i Chile), nie korzystały wcale albo korzystały w bardzo umiarkowanym stopniu z pomocy rozwojowej z Zachodu.

Dla porządku warto dodać, że sam brak europejskich kolonizatorów albo pomocy finansowej nie stanowi oczywiście gwarancji rozwoju, czego przykładem jest choćby Etiopia albo Korea Północna.

[srodtytul]Droga skromności[/srodtytul]

Zapewne wielu ludzi dobrej woli marzących o wyzwoleniu biednych z nędzy zaprotestuje przeciw wrzucaniu ich wszystkich do jednego worka z napisem „neokolonializm”, jednak nie ma co się oburzać. Patrząc nawet na ostatnie lata, byliśmy świadkami dziwnych koalicji w obronie biednych i pokrzywdzonych przez los, np. przymierza byłych trockistów zmienionych w prawicowych neokonserwatystów z byłymi antykomunistami z Europy Wschodniej, albo lewicowych autorytetów broniących terroryzmu i antysemityzmu w trosce o los Palestyńczyków, albo laudacji Boba Geldofa na cześć altruizmu prezydenta Busha w Afryce. Kto wie, może więc i niektórzy postępowi publicyści „Gazety Wyborczej” dogadają się kiedyś z Wojciechem Cejrowskim w sprawie potrzeby wprowadzenia neokolonializmu dla dobra skolonizowanych.

Nie ma nic z gruntu odrażającego w przekonaniu, że wolność i dobrobyt można przynieść innym na bagnetach armii amerykańskiej czy innej albo rękami jakiejś medialnej sławy karmiącej biedne dzieci przed kamerami. Sam kiedyś w to wierzyłem, do dziś wierzą w to miliony ludzi, głównie białych.

Warto jednak pamiętać, że to nie intencje decydują o poprawie albo pogorszeniu ludzkiego losu. Oprócz ludzi pozbawionych odrobiny instynktu moralnego wszyscy chcemy, żeby na świecie było mniej biednych i więcej bogatych. Problem polega na wyborze drogi.

Czy decydujemy się na powtórkę z historii i narzucanie innym po raz kolejny własnej wersji wolności i dobrobytu, wiedząc dokładnie, czym kończyły się podobne próby w przeszłości, czy, też rezygnując z globalnych planów zbawiania ludzkości, szukamy skromnych metod wyzwolenia ludzkiej energii, przedsiębiorczości i talentów.

Jak tego dokonać, to odrębny temat. Jednak pewne jest, że ta druga droga jest trudniejsza i nie gwarantuje sukcesu. Ta pierwsza już była.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy