Skandaliczna dla zachodniej opinii publicznej powieść Jonathana Littella „Łaskawe” dla mnie, Polaka, szczególnego skandalu ze sobą nie niesie. Cóż może być wstrząsającego w postaci esesmana kompletnie wyzutego z poczucia winy dla obywatela kraju, w którym brak wyrzutów sumienia i zgoła zakaz wytykania win różnej rangi zbrodniarzom, kapusiom i renegatom, ucieleśniony we frazesie „wszyscy byli umoczeni”, jest jedną z podstawowych zasad publicznego dyskursu?
Przeciwnie, bohater powieści wydaje mi się człowiekiem stosunkowo przyzwoitym. Owszem, nie ma żadnych wyrzutów sumienia, że mordował Żydów i kogokolwiek mu zamordować kazali – taką miał pracę, był trybikiem w wielkiej maszynie, a poza tym była wojna i wszyscy grzeszyli. Ale nie nadstawia też piersi po ordery. Nie upiera się, że nazizm, choć może trochę zbłądził, wynikał jednak ze szlachetnej, idealistycznej chęci obrony ciężko pracujących chłopa i robotnika przed wyzyskiem żydowskich przeważnie bankierów i spekulantów; z obrony dokonań cywilizacji europejskiej przed zalewem barbarzyńskich hord ze Wschodu, powrotu do pięknych zasad średniowiecznej rycerskości, pochwały męstwa… Nie upiera się, że światowa konspiracja żydowskich bankierów i wywrotowców jednak bez wątpienia istniała i teraz, na trupie III Rzeszy, niewidzialną ręką chwyta za gardło demokratyczne kraje, które dały się zmanipulować jej propagandzie i poprowadzić przeciwko walczącym o wspólne dobro Niemcom.
Bohater Littella twierdzi, że ci, którzy nie byli zbrodniarzami, mają tylko więcej niż on szczęścia, bo nie znaleźli się tam gdzie on, ale wcale nie są lepsi. Z punktu widzenia obywatela III RP, żyjącego od kilkunastu lat w postkomunistycznym kłamstwie, wydaje się w sumie mało amoralnym facetem.
Dla części opiniotwórczych elit Zachodu skandalem jest, że współsprawcę największej zbrodni w dziejach ludzkości, za jaką uważa się tam Holokaust, można opisać jako człowieka poza jego zbrodniczą działalnością sympatycznego, erudytę i znawcę sztuki, przykładnego obywatela, ojca, przedsiębiorcę – w powieści. W literackiej fikcji. Zachodnim elitom nie mieści się w głowach myśl, że mógłby on tak być przedstawiany w mediach, że można by byłemu naziście podtykać mikrofon dla wygłaszania tyrad podobnych do powyższej, że mogliby mu w takich tyradach sekundować publicyści i intelektualiści. Część autorytetów życia publicznego mogłaby przy tym pracowicie zamazywać granice między dobrem a złem, sugerując, że prawda leży pośrodku albo że jednej obiektywnej prawdy nie ma i że czy ten żydowski globalny spisek rzeczywiście istniał czy tylko się Hitlerowi uroił, nigdy już na pewno wiedzieć nie będziemy.
[srodtytul]Kogo brali do KC[/srodtytul]