Parę miesięcy temu w jednym ze skrajnie prawicowych pism ukazał się artykuł z pochwałą mordu dokonanego w 1944 r. na wysokich oficerach Armii Ludowej w imię „walki z komunizmem”. Odnosząc się do tej kwestii, dyrektor Biura Edukacji Publicznej Jan Żaryn w wypowiedzi dla „Gazety Wyborczej” wyraził opinię, że komunistów należało zabijać. Ten incydent właściwie został przemilczany z wyjątkiem krótkiej polemiki Adama Leszczyńskiego na łamach „Gazety Wyborczej”.
Tymczasem taka opinia okazuje się nie tylko incydentem. Piotr Skwieciński na łamach „Rzeczpospolitej” (6.12.2008) rozwija następującą tezę: w latach bezpośrednio powojennych komuniści mieli poparcie około 30 proc. społeczeństwa, sowietyzacja kraju dokonywała się więc przy poparciu liczącej się mniejszości. Gdyby zatem podczas okupacji siły patriotyczne zdecydowały się na krwawą rozprawę z komunistami, w 1944 r. Stalin nie miałby się na kim oprzeć, musiałby rozmawiać z autentycznymi siłami polskimi i zapewne skończyłoby się to nadaniem Polsce statusu Finlandii.
Ten rodzaj myślenia w tworzeniu scenariuszy historii alternatywnej poraża zarówno łatwością zaakceptowania scenariusza krwawej wojny i mordów bratobójczych, jak i całkowitym niezrozumieniem realnego układu sił w Polsce podziemniej, a także położenia Polski w ramach koalicji antyhitlerowskiej.
Dokonywana co najmniej po raz drugi w tym roku w polskiej publicystyce akceptacja morderstw czy nawet wojny domowej jako jednego z możliwych i akceptowanych scenariuszy rozwiązywania dylematów politycznych jest zjawiskiem nowym od kilku pokoleń i wystawia świadectwo autorom takich pomysłów. Trzeba wyjątkowego zacietrzewienia i odrzucenia dekalogu, by kreować jako pozytywny scenariusz wojny domowej i mordowania przeciwników politycznych.
Zapewne spotkam się z opinią, że komuniści to nie „bracia”. A jednak komuniści byli częścią polskiej społeczności, kolegami ze szkół, fabryk i uniwersytetów. Nierzadkie były rodziny, w których jeden z braci komunizował. Granica „komunizowania” w wielu środowiskach, zwłaszcza wśród młodzieży wiejskiej i robotniczej, też bywała nieostra. Szczególnie w czasie wojny. Za niemal komunistę uważano przed wojną Narcyza Wiatra, jednego z bohaterskich dowódców Batalionów Chłopskich, zastrzelonego przez UB w 1945 r. Za komunistę uważano Stanisława Bańczyka, w 1944 r. członka KRN i lidera „lubelskich” ludowców, który w 1945 i 1946 r. okazał się jednym z najtwardszych oponentów reżimu, a potem przez wiele lat był liderem emigracyjnego PSL. Od komunizmu czy komunizowania można było odejść, podobnie jak do komunizmu się zbliżyć. Była to bowiem postawa i system poglądów, nie tylko kalkulacja czy tym bardziej „zaprzedanie się Sowietom”.