Historia Europy to przecież aż do połowy XX wieku co najmniej dzieje wzajemnej rywalizacji różnych państw i narodów. Nic dziwnego zatem, że dziś, gdy w Europie panuje pokój, pojawia się potrzeba opowiedzenia historii na nowo, tak by była wolna od egoistycznych uprzedzeń. O ile jednak potrafię zrozumieć co tkwi u podłoża takiego zamysłu, to myślę, że jego zwolennicy popełniają zasadniczy błąd. Po pierwsze stan pokoju nie oznacza, że dawna walka o dominację zniknęła - może zmieniły się tylko jej formy. Po drugie zaś właśnie dlatego, że Europa nigdy nie stanowiła jednego tworu państwowego, kulturowego czy narodowego każda próba napisania paneuropejskiej historii uwzględniającej w równym stopniu różne racje kończyć się musi fiaskiem.

Mam zatem własną propozycję. Czy nie lepiej postawić na różnorodność? Zamiast jednego Domu Historii Europejskiej niech powstanie Dom Historii Narodów Europejskich, w których każdy zapozna się z dziejami poszczególnych narodów z ich własnej perspektywy. Zamiast poświęcać uwagę i pieniądze na tworzenie polsko-niemieckich podręczników, może należy się postarać, by uczniowie polskich szkół mieli dostęp do najlepszych podręczników niemieckich i na odwrót? Nie będzie wtedy sztuczności ani prób przechodzenia do porządku dziennego nad tym, co rodziło konflikty.

Takie rozwiązanie pozwoli też zachować największą europejską wartość: szacunek dla narodowych, religijnych, a nawet kulturowych różnic.

Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/blog/2008/12/26/pawel-lisicki-jak-budowac-tozsamosc-europy/]blog.rp.pl[/link]